Na nic zdał się strajk głodowy prowadzony w parafii Świętego Krzyża w Berlinie. Gdy wiosną 1983 r. Cemal Altun, 23-letni kurdyjski aktywista, który ubiegał się o azyl w Niemczech, otrzymał decyzję odmowną, jego świat runął. Na papierze czarno na białym napisano: deportacja, ale on swoje wiedział – to wyrok śmierci. Co mogłoby go spotkać gdyby trafił z powrotem do Turcji, rządzonej w tamtym czasie przez wojskową dyktaturę – czy byłby bity, torturowany, czy umarłby w zimnej więziennej celi? Tego nikt nie wie na pewno, bo chłopak wolał odebrać sobie życie, niż wrócić. Strach przed tym, co mogłoby go spotkać, popchnął go na parapet szóstego piętra w budynku sądu administracyjnego w Berlinie i kazał mu skoczyć.
Dlaczego Cemal nie mógł wrócić
Do Berlina dotarł dwa lata wcześniej, niedługo po tym, jak w wyniku zamachu stanu władzę w jego kraju przejęła wojskowa Rada Bezpieczeństwa Narodowego. Altun nie mógł zostać w Turcji generałów, gdzie sprzeciwiających się im działaczy politycznych – w tym wielu jego przyjaciół – dotknęły prześladowania. Uciekł w obawie, że to samo może spotkać jego. Przez Bułgarię, Węgry, Czechosłowację i NRD dotarł do Berlina, gdzie mieszkała już jego siostra. Nie od razu złożył wniosek o przyznanie mu statusu uchodźcy. Uważnie obserwował sytuację polityczną Turcji z myślą o powrocie. Gdy jednak z gazet dowiedział się o wysuniętych przeciwko niemu zarzutach zabójstwa nacjonalistycznego polityka, członka organizacji Szare Wilki (jej członkiem był również m.in. Ali Agca, skazany za zamach na Jana Pawła II), uświadomił sobie, że jego bezpieczny powrót do kraju nie jest możliwy. To wtedy postanowił prosić o azyl. Bezskutecznie, gdyż Turcja zażądała jego deportacji.
Śmierć 23-letniego chłopaka wstrząsnęła opinią publiczną Niemiec, zwróciła też uwagę międzynarodowych organizacji zajmujących się prawami człowieka. Amnesty International określiła tę tragedię jako skutek polityki przedkładania dobrych stosunków z Turcją nad przysługujące osobom uciekającym przed prześladowaniem prawo do azylu.
Wystarczy dobra wola
Być może jego śmierci można było zapobiec. Być może. Nieważne jednak, jak bardzo wyrzuty sumienia nie dają spać po nocach – przeszłości nic już nie zmieni. Po śmierci Cemala osoby związane z parafią Świętego Krzyża uznały, że balansowanie na granicy prawa jest dozwolone – a może nawet konieczne – jeżeli służy zapobieżeniu kolejnym tragediom zdesperowanych uciekinierów, którzy nie widzą już dla siebie przyszłości w swoich ojczyznach.
Kilka miesięcy po śmierci młodego Kurda w parafii schronienie uzyskały trzy palestyńskie rodziny, które z Libanu, gdzie otrzymały wcześniej status uchodźcy, wygnała brutalna wojna domowa. W krótkim czasie za przykładem parafii Świętego Krzyża poszły inne niemieckie parafie, głównie ewangelickie i katolickie. I tak się zaczęło.
Wystarczy przecież trochę dobrej woli i finansowe wsparcie wspólnoty, aby osobom, którym grozi deportacja, zapewnić dach nad głową i podstawowe potrzeby – jedzenie, trochę ubrań, a gdy zajdzie taka potrzeba, również pomoc medyczną. Któryś z parafian wyremontuje nieużywane wcześniej pomieszczenie, by przystosować je do mieszkania, ktoś inny przyniesie zbędny materac. Po dziś dzień taką opieką otaczane są w niemieckich kościołach osoby niemające w tym kraju legalnego statusu, którym w razie powrotu do ich ojczyzn groziłyby prześladowania, tortury, a nawet śmierć.
Chrześcijańskie sumienie
Choć takiej instytucji nie przewiduje wprost ani wewnętrzne prawo Niemiec, ani prawo międzynarodowe, azyl kościelny nie jest nowy pomysłem. Sięgająca czasów antycznych tradycja udzielania azylu już tysiące lat temu pozwalała ofiarom prześladowań szukać ratunku w miejscach kultu. W średniowieczu osoby uciekające przed prześladowaniem ze strony władz państwowych w kościelnych murach stawały się nietykalne.
Mimo braku oparcia w przepisach prawa tradycja ta przetrwała. Jednak dziś kościoły, które goszczą uchodźców, nie są już strefami wyjętymi spod prawa. O miejscu przebywania osoby, której parafia udziela azylu, informowane są odpowiednie służby, a przedstawiciele władz mają możliwość wizytacji takiego miejsca. Z reguły azyl w kościołach jest respektowany przez władze państwowe, coraz rzadziej do udzielających azylu kościołów wkracza policja.
Jest to jednak tylko tymczasowe rozwiązanie, którego celem jest umożliwienie zamieszkującym w kościołach przybyszom legalizację pobytu w Niemczech. W czasie gdy instytucje kościelne dają im schronienie, jednocześnie toczą się niezbędne w tym celu postępowania prawne. Może to trwać kilka tygodni, a czasem wiele miesięcy. Pewna Kurdyjka z piątką dzieci na rozstrzygnięcie swojej sprawy czekała aż siedem lat, jednak dzięki parafii Świętego Pawła w Hamburgu przez cały ten czas miała zapewniony dach nad głową, a jej dzieci nie głodowały. Ostatecznie, znacząca większość postępowań prawnych osób, którym kościoły zapewniły pomoc, zakończyła się legalnym rozwiązaniem, umożliwiającym uchodźcom pobyt w Niemczech.
U źródeł azylu kościelnego, zamiast ustaw i rozporządzeń, leży przekonanie, że decyzje organów państwa, nawet jeśli zostały legalnie podjęte, nie zawsze są sprawiedliwe. „Chrześcijańskie sumienie może stać w sprzeczności z zasadami prawa lub działaniami państwa i może to prowadzić do złamania prawa” – tłumaczy raport podsumowujący ponad 20 lat doświadczeń, umieszczony na stronie Niemieckiego Ekumenicznego Komitetu Azylu Kościelnego.
Trasa ważniejsza niż przyczyna
Choć dziś w Europie to właśnie Niemcy wiodą prym w kwestii przyjmowania uchodźców, przepisy prawa uchodźczego pozostawiają wciąż wiele wątpliwości. Najpierw prawo do azylu u naszych zachodnich sąsiadów znacząco zredukowano w 1993 r., wprowadzając regulację przewidującą, że osoby, które zanim dotarły do Niemiec, zdążyły przekroczyć inny bezpieczny kraj, nie mogą ubiegać się o status uchodźcy w Niemczech; taki stan prawny potwierdzały dodatkowo przepisy europejskie.
W Konwencji Dublińskiej, podpisanej jeszcze zanim uchodźców przypływających do Europy zaczęto liczyć w milionach, ustalono, że osobę ubiegającą się o status uchodźcy w danym kraju będącym jej stroną należy odesłać do pierwszego europejskiego kraju, na którym postawiła ona swoje stopy. Oznacza to, że za przyjęcie uchodźców odpowiedzialne są państwa położone u wrót Europy, które same często mierzą się z licznymi problemami. Tym samym kraje takie jak Włochy czy Grecja postawione zostały przed obowiązkiem prowadzenia bazy linii papilarnych żądających azylu pasażerów przypływających do ich brzegów łodzi. Z jednej strony znane są przypadki osób, które mając dość panujących w przygranicznych obozowiskach uchodźców warunków obcinały sobie palce, z drugiej, władze takich krajów, niechętne wyręczaniu reszty Europy w wykonywaniu prawa do azylu, zaczęły uchylać się od obowiązku zbierania ich odcisków, zamiast tego zachęcając imigrantów do dalszej podróży.
Podobnie jak podczas powstawania Konwencji, tak i dziś w żadnym z graniczących z Niemcami państw nie toczy się wojna, nie ma też krwawych dyktatur prześladujących obywateli. O azyl nie proszą z reguły obywatele graniczących z Niemcami od zachodu współtwórców Wspólnot Europejskich, ani Szwajcarzy czy Austriacy z południa, ani Polacy czy Czesi ze wschodu. Taka regulacja prowadzić więc może do wygodnych dla wielu niemieckich polityków konkluzji, czyniąc prawo do azylu w tym kraju iluzorycznym. Podczas przesłuchań w postępowaniu o udzielenie międzynarodowej ochrony pytanie o trasę stało się istotniejsze od pytania o przyczynę ucieczki.
Pozbawieni legalnych możliwości funkcjonowania w Niemczech imigranci i uchodźcy zmuszeni zostali do życia w ukryciu, bez prawa do opieki medycznej, edukacji, legalnego zatrudnienia i ochrony ze strony państwa. Bez miejsca, w którym mogliby bezpiecznie żyć.
By zapobiec negatywnym konsekwencjom wynikającym z tej polityki, w 1994 r. utworzono Niemiecki Ekumeniczny Komitet Azylu Kościelnego. Gdy w całym kraju rosły nastroje ksenofobiczne, twórcy komitetu rozwijali współpracę w celu ochrony godności i praw osób ubiegających się o status uchodźcy. Przez władze uważani za „nielegalnych imigrantów”, dla pomysłodawców azylu kościelnego są po prostu ludźmi, którzy walczą o swoje prawa i którym w tej walce należy pomóc.
Być jak miłosierny Samarytanin
Dziś, po 22 latach funkcjonowania komitetu, zaangażowani w tę sprawę prawnicy, aktywiści, duchowni czy zwykli parafianie wciąż mają ręce pełne pracy. Liczba osób, którym ze względu na zagrożenie wydaleniem niemieckie kościoły udzieliły schronienia w dalszym ciągu rośnie. Niemieckie parafie udzielają dziś azylu ponad 400 imigrantom, z których znacząca większość stara się o przyznanie im statusu uchodźcy. Są wśród nich zarówno tacy, którzy mają realne szanse na otrzymanie w Niemczech takiej ochrony, jak i ci, których szanse są nikłe.
W obliczu obecnego bezprecedensowego exodusu uchodźców, azyl kościelny chroni przybyszy nie tylko przed odesłaniem do ich ogarniętych brutalnymi wojnami ojczyzn, ale też przed odesłaniem do krajów znajdujących się u wrót Europy, takich jak Grecja czy Włochy, w których skazani byliby na życie w poliestrowych namiotach, w urągających ludzkiej godności warunkach.
Jak podkreślają zaangażowane w pomoc uchodźcom i imigrantom osoby, wiara przybyszy nie gra roli. Są więc wśród ich gości prześladowani przez Państwo Islamskie jazydzi, chrześcijanie, alawici czy szyici, są sunnici, którzy nie chcieli poddać się warunkom stawianym przez samozwańczy kalifat. Są ci, których wygnały z kraju bomby spadające na ich miasta – Syryjczycy, Irakijczycy czy Kurdowie, wypędzeni przez bliskowschodnią zawieruchę, są też Afrykanie, którym nędza, głód czy konflikty zbrojne kazały szukać lepszego miejsca do życia w Europie.
Człowieka w potrzebie nie pyta się przecież o to skąd pochodzi, jak się modli ani jak nazywa Boga. Nie zrobił tego miłosierny Samarytanin, kiedy opatrzył rany znalezionego na drodze człowieka. Nie ze względu na podobieństwo, wspólną wiarę czy więzy krwi zawiózł go do gospody i zaopiekował się nim, ale dlatego, że ten na wpół umarły człowiek potrzebował pomocy. „Idź ty i czyń podobnie” – mówi swojemu uczniowi, a zarazem nam wszystkim, Jezus. Innym razem naucza, by głodnego nakarmić, spragnionego napoić, nagiego przyodziać. Przyjąć przybysza. Więc drzwi kościołów w Niemczech dla każdego przybysza pozostają otwarte.