Logo Przewdonik Katolicki

Oni nie znikną

Monika Białkowska
Tunezyjska Morska Gwardia Narodowa przechwytuje łodzie migrantów próbujących przekroczyć Morze Śródziemne, 9 czerwca 2023 r. | fot. Hasan Mrad/DeFodi Images/Getty Images

Światowy Dzień Uchodźcy upływać będzie w tym roku w cieniu nowego porozumienia europejskiego. Europa ma stać się solidarna i nie zamykać dłużej oczu na problem, który nie zniknie.

Nowe porozumienie krajów Unii Europejskiej w sprawie migrantów przyjęte zostało przy zdecydowanym sprzeciwie dwóch krajów: Polski i Węgier.
Migracje to problem, o którym rozmawiać należy poważnie: dostrzegając jego wagę i unikając uproszczeń.

Liczby za duże
Zanim zajmiemy się samym porozumieniem, jakie zostało zawarte w Unii Europejskiej po dziesięciu latach bezradności i bezsilności wobec problemu nasilonych migracji, najpierw warto przyjrzeć się skali samej migracji na świecie.
W tej chwili poza krajem swojej narodowości żyje 2,3 proc. światowej ludności, czyli około 184 milionów ludzi. 50 milionów to uchodźcy – ci, którzy opuszczają swoje kraje, uciekając przed wojną lub prześladowaniami i otrzymują ochronę międzynarodową. Ponad 70 milionów to tak zwani uchodźcy wewnętrzni – ludzie zmuszeni opuścić swoje domy, ale nieprzekraczający granic własnego państwa, zatem niemający prawa do międzynarodowej ochrony.
Być może dlatego te liczby nie robią na nas wrażenia, bo są zbyt duże. Potrafimy sobie wyobrazić setkę ludzi, może tysiąc – ale nie kilkadziesiąt milionów. Tymczasem dane z ostatnich lat i dane z bieżącego roku wskazują, że liczby te będą mocno rosły: w wyniku coraz większego natężenia konfliktów zbrojnych na świecie oraz z powodu zmian klimatycznych (co często pociąga za sobą kolejne konflikty zbrojne).

Milion czyli garstka
Ponad połowa ludzi, zmuszonych opuszczać swoje kraje, zatrzymuje się w państwach o niskim lub średnim poziomie życia. Najczęściej są to państwa sąsiednie, same zmagające się z konfliktami i problemami gospodarczymi, których obywatele również decydują się na ucieczkę. Miliony uchodźców na świecie żyje więc w katastrofalnych warunkach w obozach, nie mając żadnej nadziei na poprawę swojego losu.
Do bogatej Europy dociera jedynie dalekie echo tamtego problemu – docierają najsilniejsi, najbogatsi, najbardziej zdeterminowani albo ci, którzy mieli najwięcej szczęścia. Brzmi to jak kpina, kiedy patrzy się na bezbronnych ludzi na wodach greckich czy włoskich, ale taka jest prawda. Ci, którzy nie mają nic i którzy w rozpaczy zdecydowali się zapłacić przemytnikom, w oczach milionów i tak są szczęściarzami, bo mogli przynajmniej zamarzyć o życiu w Europie. I tych jest mniejszość. Tych jest garstka w porównaniu z tymi, którzy pozostają: w Sudanie, Ugandzie, Somalii, Afganistanie, Jemenie czy w Nigerii. Większość nigdy do Europy nawet nie spróbuje się dostać. Nie marzą o tym, nie planują, nie studiują map. Taka wyprawa jest dla nich czymś bardziej niewyobrażalnym niż dla nas lot w kosmos.
Tę świadomość trzeba mieć, zanim zacznie się patrzeć na kryzys migracyjny z naszej, europejskiej i uprzywilejowanej perspektywy. Trzeba na niego spojrzeć z perspektywy krajów, z których się ucieka.

Ciężar dla wybranych
Druga ważna perspektywa to perspektywa tych krajów w Europie, które mimo swojej woli i bez swojej winy – z racji swojego geograficznego położenia – są tymi, do których trafiają ci, którym uciec się udało. Grecja, Malta, Włochy i Hiszpania stały się bramami Europy. Rozporządzenie dublińskie z 2013 roku ustalało, że za rozpatrzenie wniosku o ochronę międzynarodową odpowiedzialne jest tylko jedno państwo: pierwsze państwo członkowskie UE, którego granicę przekroczył cudzoziemiec. Jeśli cudzoziemiec próbowałby złożyć wniosek w innym państwie, zawracany był do tego pierwszego.
Ten system miał jedną, poważną wadę: praktycznie cały ciężar przyjmowania imigrantów, przyjmowania od nich wniosków, rozpatrywania ich i przyznawania lub odmawiania przyznania statusu uchodźcy spoczywał tylko na niektórych państwach Unii Europejskiej: głównie na Grecji, Włoszech i Malcie. Kraje niebędące państwami granicznymi Unii, takie jak Czechy, Austria, Szwajcaria, praktycznie mogły zupełnie nie przejmować się kwestią uchodźców: trafić mogły tam jedynie pojedyncze osoby, którym w nielegalny sposób udało się wsiąść na pokład samolotu. Dla uchodźców wędrujących drogą lądową nigdy nie były pierwszym krajem.

Porozumienia omijane
Gdyby porozumienia dublińskie były przestrzegane w sposób rygorystyczny, uchodźców po 2013 roku nie byłoby również w Niemczech, Belgii czy Szwecji – lądem nie sposób się do nich przedostać, nie przechodząc przez inne kraje unijne, a droga morska z Afryki nie przez Morze Śródziemne, ale przez Ocean Atlantycki i Morze Północne, w dodatku na pontonie czy małej łodzi, jest niewyobrażalna.
Wiele krajów przyjmowało zatem wnioski o ochronę międzynarodową, mając świadomość, że nie muszą tego robić – że mogłyby zawrócić imigranta do swoich sąsiadów. Włochy i Grecja, mając świadomość, że przyjęcie wniosku sprawi, że imigranci u nich zostaną (choć wcale tego nie chcą), odmawiały przyjmowania tych wniosków, udawały, że nie widzą imigrantów, pozwalały im przechodzić dalej, na północ Europy. Ci, którzy wnioski złożyli zgodnie z prawem, zostawali we Włoszech lub w Grecji, często w katastrofalnych warunkach, pozbawieni jakiejkolwiek pomocy, w ogromnych obozach lub po prostu na ulicach miast. Władze greckie przyznawały się do swojej bezradności: nie miały pieniędzy ani procedur, żeby zapewnić wszystkim cudzoziemcom wsparcie. Oni jednak nie znikali: bez mieszkań, bez możliwości podjęcia pracy, bez szkoły, czasem przez kilka lat.
Jeśli podpisane porozumienie mówi o solidarności, chodzi w niej właśnie o to: żeby ciężar pomocy imigrantom wziąć na siebie odpowiedzialnie i razem, jako Europa – a nie zostawiać go na barkach tych krajów, do których z Afryki dopłynąć jest najłatwiej. Porozumienie to jest tym bardziej cenne, że podpisano je po długich latach debat, po niemal dziesięciu latach bezradności i szukania rozwiązań połowicznych, które w teorii miały powstrzymać ruchy migracyjne, a w praktyce zwiększały tylko cierpienie ludzi – jak płacenie Turcji czy Libii za zatrzymanie uchodźców na granicy Europy, w warunkach często przypominających obozy koncentracyjne.

Połowa ciężaru
Jak, zgodnie z porozumieniem, ma wyglądać sytuacja po zmianach? Kraje, których granice uchodźcy przekraczają jako pierwsze, mogą oczekiwać, że inne kraje przejmą od nich odpowiedzialność za trzydzieści tysięcy osób rocznie. Według UNHCR przez pierwszych pięć
miesięcy tego roku do Europy morzem przedostało się nielegalnie już 66 tysięcy osób, głównie do Grecji i do Włoch. Na tej podstawie szacować można, że do końca roku będzie ich 140 tysięcy. Przejęcie odpowiedzialności za 30 tysięcy osób z każdego z tych krajów stanowić będzie zdjęcie z nich niespełna połowy ciężaru, jaki ponosiły dotąd. Przy czym jest to przejęcie odpowiedzialności spoczywającej dotąd na pojedynczych krajach, przez całą europejską wspólnotę. Nawet jeśli z perspektywy pojedynczego kraju, chroniącego się dotąd przed uchodźcami, wydaje się to dużo – warto spojrzeć na to również z perspektywy solidarności i tego, jak stosunkowo niewielkim kosztem zdejmujemy ogromny ciężar z pleców drugiego.

Odpowiedzialność
Zgodnie z porozumieniem żadne z państw nie będzie jednak zmuszone do tego, żeby fizycznie wpuszczać uchodźców w swoje granice. Chodzi raczej o odpowiedzialność i wspólne dźwiganie ciężaru – a zatem i kosztów. Dlatego dla tych, którzy obawiać się będą relokacji i uznają swoją niezdolność do integracji, przewidziano inną drogę solidarności, czyli wsparcie finansowe. I znów, wbrew pojawiającej się gdzieniegdzie narracji, nie jest to „grzywna” czy „kara”, ale środki przeznaczone na utrzymanie i integrację uchodźców w tych krajach, które robić to chcą i potrafią. Jednorazowa kwota wynosić ma 22 tysiące euro za każdego uchodźcę. To odpowiedzialność finansowa, możliwa jako opcja dla tych, którzy nie są gotowi uczestniczyć w solidarności bezpośrednio. Ma pomóc tym krajom, które uchodźców będą przyjmować u siebie, integrując ich ze społeczeństwem.

Będzie trudniej
Przyjęte porozumienie – co ważne – jednocześnie zaostrza mocno kryteria przyjmowania imigrantów i nadawania ochrony międzynarodowej. Propagandą jest powtarzanie, że wpuszczeni do Europy ludzie będą niebezpieczni. Nowe przepisy są mocno krytykowane przez organizacje humanitarne właśnie za to, że granice staną się jeszcze bardziej szczelne, a uzyskanie statusu uchodźcy (a co za tym idzie – zgody na życie w Europie) będzie jeszcze trudniejsze.
W związku z tym, że w 2022 roku tylko 40 proc. osób ubiegających się w Europie o ochronę międzynarodową, rzeczywiście spełniało kryteria jej udzielenia, w porozumieniu ustalono, że uprawnienia deportacyjne krajów członkowskich zostaną zwiększone, a sama procedura przyspieszona. Powstać ma lista krajów niebezpiecznych i tych uznawanych za bezpieczniejsze. Jeśli dotychczas ochronę międzynarodową uzyskiwało w Europie poniżej 20 proc. obywateli danego państwa, państwo to zostanie uznane za bezpieczniejsze. Co za tym idzie, wnioski składane przez obywateli tych państw na granicach Unii Europejskiej będą filtrowane w ramach przyspieszonej oceny już na granicy. Osoby z tych państw otrzymywałyby automatycznie zakaz wjazdu do kraju i były zatrzymywane w specjalnych ośrodkach na granicy, razem z całymi rodzinami. To właśnie ten przepis budzi sprzeciw organizacji humanitarnych i organizacji obrony praw człowieka – zwłaszcza że ofiarami takich zatrzymań byłyby również dzieci. Organizacje obawiają się, że nowe prawo zamknie uchodźców, w tym dzieci, w ośrodkach przypominających więzienia na obrzeżach Europy – bez możliwości ubiegania się o azyl, a cały czas nadal na koszt obywateli Unii Europejskiej.
Podobnie już na granicy zakaz wjazdu automatycznie otrzymywałyby osoby stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego lub wprowadzające w błąd władze, choć to już w naturalny sposób budzi mniejsze kontrowersje. Szybciej mają być podejmowane decyzje o przyznaniu lub odmowie udzielenia ochrony międzynarodowej i o deportacji, tak żeby ludzie pozostawali w zawieszeniu jak najkrócej. Proponowany czas to 15 miesięcy, choć sami Włosi twierdzą, że to nadal jest za długo.

Solidarni
Przyjęte 8 czerwca porozumienie jest dopiero wstępem do stworzenia szczegółowych przepisów, które mogą zostać przyjęte w czerwcu przyszłego roku. Wiadomo, że toczyć się będą jeszcze spory o status dzieci i nieletnich bez opieki z krajów uznawanych za bezpieczniejsze. Ustalone muszą być szczegóły dotyczące odpowiedzialności poszczególnych krajów za uchodźców – przede wszystkim ich liczby. Nadal również toczyć się będą kampanie, mające na celu powstrzymać ruch migracyjny w kierunku Europy. Nadal otwarte powinno też pozostawać moralne pytanie o człowieka: człowieka, który ma prawo do tego, żeby się przemieszczać i otrzymać azyl, być przyjętym na prawie chrześcijańskiej i ludzkiej gościnności.
Porozumienie to nie oznacza, że czekamy z otwartymi ramionami na wszystkich, którzy zdołają do Europy dotrzeć. Oznacza ono tylko tyle, że widzimy problem i wiemy, że nikt nie poradzi sobie z nim sam – że próbujemy być wobec siebie w Europie solidarni. Na razie przynajmniej wobec siebie.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki