Kształtowanie się terminu „ideologia” wiąże się ściśle z powstaniem ruchów politycznych XIX w. Partie polityczne musiały tworzyć swoje programy. Konieczność przekonywania społeczeństwa, że ten, a nie inny program jest najlepszy, wymuszała tworzenie systemu pojęć i idei, które miałyby go uzasadnić. Jeśli ktoś chce zmieniać konkretną rzeczywistość, musi wiedzieć nie tylko, co zrobić, ale też dlaczego. Tak zrodziła się potrzeba ideologii. I nic w tym złego.
Złe skojarzenia rodzą się więc nie dlatego, że programy polityczne mają swoje uzasadnienie, swoją ideologię, ale że ktoś domaga się, aby jego ideologię uznać za prawdę ostateczną. Chce, aby przypisywać jego poglądom wartość bezkrytyczną. Kłopot się powiększa, kiedy pojawia się dążenie do upolitycznienia religii, czyli przypisywanie autorytetu Kościoła określonym rozwiązaniom praktycznym, do których Kościół nie odniósł się wprost. Zresztą robi to bardzo rzadko, zazwyczaj odnosząc się do wartości, które stoją u podstaw proponowanych programów, zamiast udzielać poparcia samym programom, których realizacja podlega przecież uprawnionej dyskusji.
Właśnie dlatego chrześcijanie nie są ideologami. Nie chcą ograniczyć swojego myślenia do programu i ideologii jednej partii. Mogą jeden z konkretnych programów uznać za dobry, wspierać go i propagować, nie zapominając jednak, że zawiera on ideologię, do której nie można podchodzić bezkrytycznie.
Lekarstwem na upolitycznienie religii jest „duch” spotkań międzyreligijnych w Asyżu. To jest duch odwagi poszukiwania dróg pokoju nie tylko dla swoich, ale dla całego świata. A jest to możliwe dlatego, że każdy z reprezentantów różnych religii przyjeżdżając do Asyżu, wyraża pragnienie, aby kierować się dobrem ludzkości i nie ograniczać swojego społecznego zaangażowania do wymagań lokalnych ideologii.