Gdy jako mężczyzna czytam pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju zawierające opis stworzenia świata jestem pod wrażeniem rozwijającego się Bożego planu. Rytm poszczególnych dni, następnie przekazanie przez Boga panowania nad światem człowiekowi poprzez fakt nazywania przez niego stworzeń. Wreszcie stworzenie z żebra mężczyzny kobiety i wkroczenie na scenę węża. Tu zazwyczaj mam poczucie zbliżającego się dramatu. Oto Adam stoi u boku Ewy i w momencie, gdy ta jest omotana przez kłamstwa węża on sam nie robi zupełnie nic, by temu zapobiec.
Ta historia niestety trwa nadal, a w ostatnich dziesięcioleciach wręcz się nasila. W marcu 2011 r. na konferencji TED w Long Beach w Kalifornii jeden z najbardziej znanych psychologów na świecie, Philip Zimbardo miał krótkie, pięciominutowe wystąpienie na temat kondycji mężczyzn we współczesnym świecie. Dane, które w nim zawarł, nasuwają smutny wniosek – mamy do czynienia z kryzysem męskości, który przejawia się między innymi nieumiejętnością podejmowania odpowiedzialności.
Skąd ten kryzys?
Zimbardo wraz z Nikitą S. Coulombe rozszerza swoją diagnozę w przygotowanej specjalnie na rynek polski książce pod tytułem Gdzie ci mężczyźni? Pisze w niej, że chłopcy aktualnie uzyskują słabsze wyniki w nauce na każdym poziomie kształcenia, częściej są diagnozowani na ADHD i tym samym otrzymują leki takie jak Ritalin. Gdy dorosną, mają coraz większe problemy ze znalezieniem pracy, co więcej – często jeśli nie muszą, nie chcą pracować. Unikają odpowiedzialności, mają coraz większe problemy z nawiązywaniem relacji – zwłaszcza głębokich relacji z kobietami. Coraz więcej czasu spędzają przed komputerami, stając się mistrzami gier komputerowych, niepotrafiącymi żyć jednak w realnym świecie. Są uzależnieni od natychmiastowej gratyfikacji, jaką oferuje wirtualny świat, w tym dostępna na kliknięcie pornografia, nie potrafią jednak wytrwale dążyć do budowania trwałych relacji czy poświęcać czasu i wysiłku na osiąganie długotrwałych celów.
Czy w takim razie jako mężczyźni jesteśmy jeszcze zdolni do tego, by wziąć w swoje ręce odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale również za tych, których Bóg postawił nam u boku? Czy by ten ciężar udźwignąć, potrzeba jakichś specjalnych zdolności lub kwalifikacji? Okazuje się, że niekoniecznie – narzędzia do tego, by prowadzić i wspierać innych są na wyciągnięcie ręki każdego z nas.
Jak rodzą się liderzy?
Simon Sinek, brytyjski antropolog, znany przede wszystkim z książek Zacznij od dlaczego oraz Liderzy jedzą na końcu mówi, że liderzy rodzą się w konkretnym środowisku, a podstawową ich cechą jest to, że potrafią sprawić, że osoby, które z nimi są czują się bezpiecznie. Tak naprawdę w dzisiejszych czasach nie potrzeba do tego wielkiej siły fizycznej czy spektakularnych umiejętności. Czasem wystarczy po prostu umiejętność głębokiej obecności i słuchania, która sprawia, że inni dzięki nam potrafią odnaleźć się w skomplikowanym świecie. Tak jak nie wyobrażamy sobie iść w wysokie góry, uczyć się nurkowania, skoczyć ze spadochronem z kimś, kto nie będzie w nas wzbudzał zaufania, tak nie będziemy chcieli otworzyć serca przed kimś, kto nie potrafi prawdziwie słuchać. Autorytet prawdziwego lidera nie bierze się z faktu nadania mu jakiejś funkcji w organizacji, z jego stroju, otaczania się emblematami władzy, ale z zaufania, które wzbudza i które sprawia, że inni za nim idą. Te przedmioty czasem próbują to zaufanie wzbudzać i nas oszukać, jednak jeśli postawa osoby, która je dzierży nie będzie z nimi współgrała, odniosą przeciwny skutek.
Sinek w swojej książce oraz licznych wystąpieniach pokazuje z jednej strony, jakie cechy powinien mieć dobry lider, aby ci, którzy za nim idą rzeczywiście mieli poczucie bezpieczeństwa. Przede wszystkim, liderem jest ten, kto jest najsilniejszy i jest w stanie obronić innych w sytuacji zagrożenia. W dzisiejszych czasach nie chodzi już tylko o siłę fizyczną, bardziej o kompetencje, umiejętności, wiedzę czy różnego rodzaju zasoby. Prawdziwy lider potrafi to wszystko wykorzystać dla dobra tych, którzy za nim idą – i oni są o tym przekonani. Sinek posługuje się tu przykładem dowódców żołnierzy w bitwach. Wracają oni po rannych pod ostrzałem, ryzykują własne życie, by ratować życie innych. Pytani o to, dlaczego tak robią, odpowiadają zazwyczaj: ponieważ oni zrobiliby to samo dla mnie. Poświęcają siebie dla dobra innych. Sinek przeciwstawia taką postawę liderom stojącym na czele banków i korporacji, którzy są w stanie poświęcić dobro innych dla własnego bezpieczeństwa. W trosce o dobro akcjonariuszy, własnych posad czy słupków sprzedaży zwalniają ludzi. Co w takim razie musi zrobić lider, by inni za nim poszli? Dobrze jeśli jego postawa będzie odpowiedzią „tak” na trzy pytania.
Czy dasz mi poczucie bezpieczeństwa?
Każdy lider w jakiś sposób tworzy wokół siebie krąg ludzi, którym przez swoje wpływy daje poczucie bezpieczeństwa. To od niego zależy jak szeroki będzie ten krąg. Na poziomie organizacji może on dotykać tylko właścicieli, akcjonariuszy, osób pracujących na wysokich stanowiskach lub w pobliżu lidera. Może też być szerszy i obejmować wszystkich pracowników, dając im poczucie tego, że nie muszą poświęcać własnej energii na martwienie się o przyszłość. Myśląc o biznesie, krąg poczucia bezpieczeństwa można rozszerzyć jeszcze dalej – na klientów, którym proponuje się gwarancję i wsparcie w momencie doświadczania trudności z zakupionym produktem, czy usługą.
Trochę inny aspekt przyjmuje tworzenie atmosfery zaufania w kontekście rodziny. Jan Paweł II w Familiaris consortio mówiąc o powołaniu mężczyzny, opisuje je następującymi słowami: „Mężczyzna ukazując i przeżywając na ziemi Ojcostwo samego Boga, powołany jest do zabezpieczenia równego rozwoju wszystkim członkom swojej rodziny.” Dziś znaczy to nie tylko „zapewnić materialny byt”, ale również stworzyć w rodzinie taką atmosferę, w której wszyscy jej członkowie będą mieli możliwość doświadczenia bezwarunkowej miłości i wsparcia. Wyrażać się to może choćby prawem do popełniania błędów – bez obawy o utratę miłości i akceptacji. Taka pewność rodzi przestrzeń do rozwoju, kreatywności eksploracji i poszukiwań – może sprawić, że dziecko dojdzie dużo dalej, niż gdybyśmy dokładnie wskazywali mu, co ma robić, a czego nie.
Czy obchodzi cię, co czuję?
Drugim elementem jaki podkreśla Sinek, jest tworzenie autentycznych opartych na empatii relacji. Nie da się ich stworzyć tylko poprzez wysyłanie e-maili czy zakładowych newsletterów, choćby były przepełnione pięknymi słowami o wspólnych wartościach. Ale można poprzez osobiste rozmowy i wsłuchiwanie się w potrzeby tych, którzy za nami idą. Mam wrażenie, że to jest właśnie cecha, która sprawia, że papież Franciszek cieszy się taką popularnością. On sam zresztą do takiej postawy zachęcał, kierując do księży wezwanie, aby pachnieli swoimi owcami. Autentyczna więź może być stworzona tylko i wyłącznie poprzez obecność. Podobnie jest w rodzinie, w relacji z żoną lub dziećmi. Mężczyznom budowanie więzi z dzieckiem przychodzi trudniej – nie mamy w końcu na to dodatkowych dziewięciu miesięcy, w czasie których dziecko jest pod naszym sercem. Jednak nie jest to niemożliwe, a z pewnością jest warte zabiegów. Jesper Juul, duński pedagog mówi o tym w następujący sposób: „Jeśli chcesz zbudować silną więź z dzieckiem, musisz spędzać ze swoim dzieckiem naprawdę dużo czasu, musisz przejść z nim przez rozmaite sytuacje, konflikty, nieprzyjemne zdarzenia i choroby, ale także dzielić z nim radosne chwile, razem przeżywać jego pierwsze sukcesy, bawić się z nim i szaleć. Musisz być gotowy otworzyć się na nie całym sercem i rozumem, żeby dać mu to, czego ono potrzebuje. Jednak najważniejsza w tym wszystkim jest jedna rzecz: dać dziecku dostęp do siebie samego i pozwolić mu dowiedzieć się, kim naprawdę jesteś – bez kamuflażu i żadnych gierek”.
Czy tworzymy wspólnotę celu i wysiłku?
Trzecia rzecz, która łączy liderów z tymi, którzy za nimi idą to swego rodzaju wspólnota celów i wysiłku. Wystarczy spojrzeć na Szlachetną Paczkę, Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy czy Wikipedię, by przekonać się jak wspólny cel może połączyć ludzi i skłonić ich do tego, by w wolontariacie dokonywali wielkich rzeczy, nie szczędząc czasu i wysiłku. Nasze zaangażowanie będzie tym większe, im bardziej cel będzie bliższy naszym wartościom. Istotny jest tu również wysiłek. Badania na temat poczucia przynależności do grup pokazują, że tym silniejszą więź z grupą czujemy, im jest ona dla nas atrakcyjniejsza oraz trudniejsza była nasza droga do niej.
Kiedy John Eldredge, autor chrześcijańskich poradników dla mężczyzn, pisze o tym, w jaki sposób buduje relację ze swoimi synami, zazwyczaj pojawia się tam fizyczny wysiłek, ryzyko i przygoda. To w takich warunkach tworzą się więzi zaufania i swego rodzaju dziedzictwa wspomnień. Wspólnie pokonane przeciwności na górskim szlaku jednoczą dużo bardziej niż leniwie spędzone dni na plaży.
Do tego, by dać innym poczucie bezpieczeństwa, słuchać ich z uwagą i skupić ich wysiłki na wspólnym celu nie potrzeba specjalnych zdolności. Potrzeba jednak świadomości, co jest naprawdę ważne. Musimy wiedzieć, jakie wartości są dla nas samych istotne i jak chcemy je przekazywać dalej – w naszych rodzinach czy miejscach pracy. Jednocześnie potrzebujemy rzeczywiście otworzyć się na tych, którzy stoją obok nas – znając ich wartości i pragnienia, lecz również ich troski czy zmartwienia – i pokazując, że one nas obchodzą.
Dlaczego podążamy za liderami?
Choć jesteśmy przekonani, że nasze działania są racjonalne i postępujemy przede wszystkim w zgodzie z własnym rozumem, to badania psychologiczne wskazują, że nie jest to jedyny czynnik. Bardzo dużą rolę w podejmowaniu decyzji pełnią emocje. Te powstają w odpowiedzi na naszą interpretację wydarzeń, które nas spotykają. Dobrzy liderzy są postrzegani w ten sposób nie tylko ze względu na swoje kompetencje, ale właśnie ze względu na to, że sprawiają, że czujemy się dobrze. W naszym ciele aktywują się wówczas procesy hormonalne, które mówią nam: „sytuacja, w której jesteś, jest dla Ciebie dobra” i zachęcają nas do większego zaangażowania w nią. Możemy też doświadczać czegoś zgoła przeciwnego – i nasze ciało może nam mówić, że jesteśmy w sytuacji zagrożenia i w pewnym zakresie odmawiać współpracy. Jakie konkretnie są to substancje? Mowa tu przede wszystkim o endorfinach, dopaminie, serotoninie, oksytocynie i kortyzolu.
Endorfiny są wydzielane w momencie dużego wysiłku – maskują ból. Euforia biegacza – czyli uczucie dużej radości po intensywnym treningu bądź biegu, znane tym, którzy uprawiają ten sport – jest wynikiem działania właśnie endorfin. Dopamina jest związana przede wszystkim z osiąganiem celów i realizacją zadań. To ona wydziela się w momencie, gdy na naszej liście zadań odhaczamy kolejne zrealizowane punkty. Te dwie substancje jesteśmy w stanie produkować sami – właśnie poprzez wysiłek fizyczny, bądź pracę. To one sprawiają, że doświadczamy różnicy w samopoczuciu, gdy nasza praca daje nam satysfakcję lub jest dla nas obojętna. Dwie pozostałe są już jednak bardziej zależne od relacji z innymi. Są to serotonina i oksytocyna, hormony, które wydzielają się między innymi w momentach, gdy doświadczamy przynależności i akceptacji.
W tej pozytywnej układance hormonów szczęścia jest jeden czarny charakter: kortyzol –hormon stresu, który wydziela się w momencie, gdy doświadczamy strachu. Informuje nas o zagrożeniu i motywuje do podjęcia jakiegoś działania w odpowiedzi na nie – zazwyczaj do podjęcia walki lub ucieczki. Jest on bardzo przydatny, ale tylko w określonych momentach – gdy potrzebujemy motywacji. Jeśli jednak cały czas żyjemy w atmosferze strachu, bojąc się na przykład o to, czy za chwilę, ze względu na zły humor przełożonego, nie spotka nas coś przykrego bądź boimy się stale o utratę pracy, kortyzol zaczyna nas niszczyć. Reagujemy zdenerwowaniem, myślimy tylko o tym, jak przetrwać do piątku, a w niedzielę wieczorem na myśl o poniedziałku mamy ochotę uciekać. Jak łatwo się domyślić, trudno o długotrwałą efektywność i wykorzystanie naszych sił w taki sposób, by mogły służyć innym.