No i masz babo placek. Jak to? Być nie może? Każdy, kto był na różnych uroczystościach religijnych, z pewnością nieraz nieźle musiał walczyć z opadającą w tył głową owładniętą sennym znużeniem, gdy ten i ów pobożny skądinąd duchowny wymieniał listę zasłużonych niczym Litania do Wszystkich Świętych, bez których uroczystość nie mogłaby się odbyć, a robił to, by wyrazić uznanie i najwyższe podziękowania. A jeszcze panom, którzy nieśli baldachim i dzieciom sypiącym kwiatki, i panu kościelnemu, i organiście, i siostrom zakonnym… A za co siostrom? A choćby za obecność!
Jak to się ma do dzisiejszej Ewangelii? Ano nijak. Niesienie baldachimu to przecież zaszczyt, o sypaniu kwiatków nie wspominając. A siostry? Ich psim obowiązkiem jest chodzić na parafialne eventy. Jeśli w powietrzu naszego świętowania unosi się niczym mdławy zapach lilii potrzeba, a nawet konieczność, zauważenia, uznania, dostrzeżenia i patetycznych podziękowań, to mamy problem. Jeśli zrobiliśmy wszystko solidnie i w dobrej wierze, ale bez sutych podziękowań, będziemy po prostu czuli się niedocenieni, lądujemy gdzieś obok Ewangelii.
To co, trzeba milczeć? Ani słowa? Ani mru-mru? Bez zwykłego „dziękuję”? Przecież to będzie grubiańskie. Oj tak, może wypaść grubiańsko i gburowato. Ale czy naprawdę między jedną a drugą skrajnością zieje otchłań niebytu? Czy nie da się znaleźć jakiegoś rozwiązania? Myślę, że jeśli ktoś żyje na co dzień Ewangelią, to łatwo znajdzie rozwiązanie. Czy nie lepiej wyrazić radość i zadowolenie z tego, co udało się wspólnie stworzyć dzięki temu, że każdy zrobił to, co do niego należało, ale zrobił to z zapałem i najlepiej jak potrafił? Może lepiej po odpuście podejść do każdego, uścisnąć rękę i wyrazić proste uznanie?
Przecież wszystko, co robię w Kościele, całe moje zaangażowanie to nie jest jakieś wielkie halo, poświęcenie i Bóg wie co, ale to normalna powinność wobec ogółu. Jeśli tylko udaje mi się być w jakikolwiek sposób przydatnym i pożytecznym dla innych, odkrywam swoje miejsce we wspólnocie, i to wystarczy. Z tego faktu płynie prosta radość, zadowolenie i odczucie, że jestem na swoim miejscu. Znika jak poranna mgła potrzeba łechtania własnego ego pochwałami spływającymi z ambony. Tego też Wam i sobie samemu życzę. Hura Ewangelia!
Pytania:
- W jakiej sytuacji swojego bezinteresownego zaangażowania szczerze nie oczekiwałem podziękowań i uznania? Jak się czułem, gdy faktycznie ich nie było?
- Jak udało mi się wyrazić swoją radość z działań podjętych przez najbliższych na rzecz dobra wspólnego, unikając soczystych i patetycznych podziękowań, a zastępując je prostymi i przyjacielskimi słowami lub gestem?