Krytycy kampanii podnosili głównie zarzut niezgodności z nauką Kościoła pewnych jej elementów, bądź nawet całości. Tymczasem nawet gdyby głosom promotorów akcji niczego nie można było zarzucić pod względem katolickiej ortodoksji, ich działanie i tak skazane byłoby na niepowodzenie.
Każdy, komu nieobca jest lektura Pisma Świętego, zna pojęcie znaków czasu. Umiejętność ich trafnego odczytywania jest powinnością ludzi roztropnych. Sam Jezus ganił faryzeuszy i saduceuszy słowami: „Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie możecie?” (Mt 16, 3). Zastanówmy się zatem, jak mógłby wyglądać znak pokoju, dany Polakom Anno Domini 2016 – w perspektywie prześwietlonej optyką biblijnych znaków czasu.
Czy takim znakiem jest wezwanie do szacunku i miłości Kościoła dla osób homoseksualnych? Nie. Sam postulat, choć jak najbardziej słuszny, nie jest palącą potrzebą chwili. Sytuacja osób homoseksualnych w Kościele ani się ostatnio nie pogorszyła, ani też – jak można przypuszczać, oglądając rezultaty kampanii – nie polepszy się w najbliższym czasie.
Znakiem czasu w dzisiejszej Polsce będzie dopiero znak pokoju, ukazany jako wezwanie do przekroczenia podziału między „Polską narodową” a „Polską demokratyczną”. Ten rozłam rysuje się ostatnio coraz wyraźniej, przybierając już rozmiary przepaści. Każda ze stron oddala się od „przeciwnika”, każda też wydaje się być zadowolona z tego, co robi. Polacy czekają dziś na mocny głos, który zawoła: dość, nie tędy droga!
I dopiero wtedy, dopiero gdy podadzą sobie ręce „Polska narodowa” z „Polską demokratyczną”, będzie można efektywnie pomyśleć o problemach osób homoseksualnych w katolickiej wspólnocie. W obecnej sytuacji rozłamu każda dotycząca ich kampania społeczna w masowym odbiorze odebrana będzie jako element walki politycznej. I to przez każdą ze stron konfliktu!
Tak dzieje się właśnie w tej chwili. Głosy wyważające szacunek dla osoby z dezaprobatą dla jej grzechów nikną w powodzi sądów uproszczonych i nierzadko raniących. „Przekażmy sobie znak pokoju” promuje agresywną ideologię LGBT – mówią jedni. „Kościół, reagując na kampanię, pokazał, jak zwykle, swoje nietolerancyjne oblicze” – potakują drudzy. Rzekomy znak pokoju, miast przynieść pokój, wywołał jeszcze większy zamęt. A chyba nie po to robi się kampanie społeczne.