Różaniec w radiu, Msza św. w telewizji i adoracja przez internet, czyli jak można być wierzącym praktykującym we współczesnym świecie.
Kiedy już lata temu pojawiła się możliwość uczestniczenia we Mszy św. dzięki transmisji telewizyjnej był to prawdziwy przełom. Szczególnie ludzie obłożnie chorzy mogli inaczej, lepiej przeżywać Eucharystię, bo niemal brali w niej udział. Pewien ksiądz opowiadał mi kiedyś, jak chodził z Komunią św. do pewnej pani, która była bardzo chora. Nie wstawała z łóżka. I pani ta zawsze prosiła księdza, by w miarę możliwości przychodził ok. godz. 9.50, bo wtedy akurat podczas Mszy św., której słucha, jest też Komunia św. I on starał się tak przychodzić… Dla tej pani była to prawdziwa radość, bo mogła niemal w namacalny sposób łączyć się z modlącymi w kościele.
Dla osób, które z różnych obiektywnych powodów nie mogą uczestniczyć w nabożeństwach, a tego pragną, taka możliwość, jaką daje telewizja czy transmisja Mszy św. przez internet, jest nieoceniona.
Klękali przed telewizorem
Dziś jednak do Mszy św. i wszelkich sakralnych transmisji w telewizji przyzwyczailiśmy się. Nie zaskakują nas, nie dziwią, nie stawiają do pionu. Traktujemy je jak coś normalnego. A przecież jeszcze jakiś czas temu, kiedy była transmisja z jakiejś uroczystości, to domownicy mówili szeptem i uciszali się wzajemnie, na podniesieniu wszyscy w domu klękali przed telewizorem, a przy błogosławieństwie każdy posłusznie pochylał głowę i robił znak krzyża. Teraz już nie ma takiego skupienia i namaszczenia w przeżywaniu transmisji Eucharystii. Można słuchać Mszy św., przygotowując obiad, obierając ziemniaki czy myjąc podłogę. – Rzeczywiście kiedy jest transmisja w telewizji albo w radiu, często nie zwracam już na to większej uwagi – mówi 30-letni Paweł spod Krakowa. – Nawet nie odrywam się od rozpoczętej pracy. Ale kiedy jest to zajęcie, które w jakiś sposób, w moim odczuciu uwłacza temu, co słyszę, to po prostu wyłączam radio lub telewizor, bo mam wrażenie, może dziwnie to zabrzmi, jakiejś profanacji? – zastanawia się.
Adoracja on-line
Transmisje transmisjami, wciąż jednak pojawiają się nowe możliwości. Od jakiegoś czasu można na przykład wziąć udział w adoracji on-line. Wchodzimy sobie na odpowiednią stronę i możemy uruchomić film, który emitowany jest z kamery ustawionej w kaplicy adoracji. Na ekranie widać tylko monstrancję, a w niej Pana Jezusa. Nic się nie rusza, nic nie dzieje. Raz na jakiś czas można tylko gdzieś z boku zauważyć rękę którejś z sióstr zmieniającej kwiaty wokół. – Kiedy włączyłam po raz pierwszy adorację on-line, na próbę, to pamiętam, że nawet z siostrą, która była obok, zaczęłyśmy mówić szeptem, bo jakaś taka sakralna atmosfera się zrobiła – opowiada Marta z Krakowa. Bo to jest dziwna sytuacja. Jest człowiek w domu, wszystko po staremu, a tu nagle możesz sobie włączyć Pana Jezusa i na Niego popatrzeć. I możesz Go gdzie chcesz postawić. Nawet między brudnym talerzem i praniem, porozrzucanymi papierami czy książkami na biurku. Nagle w domu robi się tak jakoś sakralnie i nie wiadomo jak się zachować. I znów dla osób, dla których to jedyna możliwość, taka adoracja jest wspaniała.
Zdrowe podejście i trochę wysiłku
To bardzo dobrze, że pojawia się tyle możliwości i tyle udogodnień dla współczesnego, wiecznie zabieganego człowieka. Trzeba chyba tylko w tym wszystkim umieć zachować umiar. Bo przecież internet to nie jest spotkanie, więc go nie zastąpi. To tak jak rozmowa ze znajomymi przez Skype’a. Niby się widzimy i niby słyszymy, niby na wciągnięcie ręki, ale nie jest to spotkanie, bo nie jesteśmy twarzą w twarz, obok siebie, razem. Nie czujemy siebie.
To chyba ważne, żeby upraszczać sobie życie i je ułatwiać, ale trzeba uważać, żeby zachować zdrowy umiar i być gotowym do choćby małych poświęceń. Bo jeśli coś nic nas nie kosztuje i nie wymaga żadnego wysiłku, to jaką ma wartość?