Logo Przewdonik Katolicki

Milion Bohaterów

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Rozmowa z prof. Janem Żarynem, szefem komisji historycznej Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów.

Dosłownie wczoraj natknąłem się w jednej z książek na bardzo mocne zdanie: „Pomoc Żydom w okupowanej Polsce była zjawiskiem powszechnym”…

– W pewnej mierze jest to prawda. Na pewno czymś powszechnym – i daje się to udowodnić źródłowo – była postawa współczucia i solidarności z niedolą i tragedią ludności żydowskiej. Ponadto bardzo wiele relacji ukazuje taką oczywistość, że oto ktoś mówi, iż nie zna w swoim otoczeniu, w swojej rodzinie, ani wśród swoich znajomych nikogo, kto by nie pomagał Żydom. Podobnie jak w wielu wspomnieniach oczywiste jest też stwierdzenie, że wszyscy w gruncie rzeczy wiedzieli.

 

Wiedzieli, ale nie donosili?

– Otóż to! Przykładowo w żeńskim zgromadzeniu zakonnym albo wśród mieszkańców ludnej kamienicy, bądź też w dworze ziemiańskim zamieszkanym przez kilkadziesiąt osób, nikt nie zadawał dodatkowych, niepotrzebnych pytań, bo takie pytanie było już brakiem rozumienia zasad konspiracji. W związku z tym, po co się pytać? To się wiązało także z odpowiedzialnością. Naturalną rzeczą było, że wszyscy się bali, ale strach nie przekładał się na donosicielstwo.  

 

I to wszystko działo się w kraju, w którym panowały zupełnie inne warunki okupacji niż w Europie Zachodniej.

– Wystarczy prześledzić obwieszczenia okupacyjne i korespondencję niemiecką, gdzie  wyraźnie widać jak od 1941 r. sukcesywnie rośnie skala represji i kar za łamanie prawa, co jest podyktowane tym, że Polacy mimo wszystko niosą dalej pomoc Żydom. Owe represje dochodzą aż do skazywania na obóz koncentracyjny osób, które nie doniosły, że ktoś inny ukrywa Żydów i zabijania ludzi za podanie żydowskiemu uciekinierowi kubka wody czy kawałka chleba.

Tymczasem w dokumentach Rady Pomocy Żydom  z marca 1944 r. pojawia się w depeszach informacja, że według wyliczeń Rady około ćwierć miliona Żydów przebywających w Generalnej Guberni znajduje się po stronie aryjskiej. To oczywiście nie znaczy, że wszyscy oni byli chronieni w polskich domach, ale zdecydowana większość w ten czy w inny sposób korzystała z pomocy Polaków, a przynajmniej nie była przez nich wydawana.

 

Możliwe jest w ogóle oszacowanie skali tej „biernej pomocy”?

– Nie, to jest sfera zupełnie nie do oszacowania. Jak wiele było takich przypadków, że ktoś się tylko domyślał, ale nie doniósł, albo nie próbował dochodzić, czemu nagle komuś potrzebne jest trzy razy więcej jedzenia niż zwykle kupował? A takich historii są z pewnością tysiące.  

 

To prawda, że dla uratowania jednego Żyda potrzeba było pomocy aż dziesięciu osób?

– Tak wynika z relacji zarówno żydowskich, jak i polskich. Jedna osoba, czy też jedna rodzina żydowska była bardzo często ratowana przez cały łańcuch ludzi dobrej woli. Najczęściej  były to pomoce sytuacyjne: przewiezienie kogoś ze wsi do wsi, załatwienie mieszkania u innej osoby, dostarczenie ubrania itd. Te historie wiążą ileś osób ze sobą i brak choćby pojedynczego ogniwa w takim długim łańcuchu pomocy mógł się skończyć fiaskiem całego przedsięwzięcia.

 

Do Pańskich rodziców także zapukano po pomoc….

– Działo się to w podwarszawskim majątku Szeligi, którego właścicielką była moja prababcia Wanda Jawornicka. Z racji jej wieku oraz stanu zdrowia majątkiem zarządzali jednak uciekinierzy z Wielkopolski, czyli moja rodzina – wuj Władek i jego żona Jadwiga oraz moi rodzice Aleksandra i Stanisław. W majątku przebywali także dziadkowie, spora gromadka dzieci i jeszcze sporo innych osób czasowo tam pomieszkujących. I właśnie w Szeligach na przełomie 1942/1943 r. siostra Matylda Getter  ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi znalazła schronienie dla Irenki Engelberg, która na fałszywych papierach zamieszkała we dworze jako piastunka do dzieci. Natomiast jej mąż Lazar Engelberg został ogrodnikiem w majątku. Ponieważ jednak miał on bardzo wyraźne żydowskie rysy, przedstawiany był wszystkim jako rzekomy dziwak i odludek, który się nie pokazuje ludziom i mieszka wśród roślin.

 

Udało im się przeżyć?

– Tak, przetrwali całą wojnę i do stycznia 1945 r. mieszkali w Szeligach pod opieką wujostwa i rodziców. Był jeden taki trudny moment, kiedy przybyła delegacja okolicznych chłopów z żądaniem, żeby przechowywani Żydzi opuścili okolicę. Nie było to powiedziane w formie bardzo dramatycznej, raczej tak ze strachu. I wtedy wuj Władysław wystąpił i oświadczył, że jak Niemcy będą chcieli kogoś zaaresztować, to jego zaaresztują, a nie chłopów, bo on bierze pełną odpowiedzialność za to, że tu się ukrywają Żydzi. I nie było już więcej żadnej rozmowy.

 

Opowiadał Pan kiedyś, że Pańska mama także miała chwilę załamania. A wtedy siostra Matylda Getter zapytała ją: „A jest Pani chrześcijanką?”.

– I mama bardzo dobrze zapamiętała tamten dramatyczny moment…

Chrześcijańskie miłosierdzie było bez wątpienia główną motywacją decyzji o udzieleniu pomocy Żydom. Istnieje bardzo dużo relacji mówiących o tym, że jakiś człowiek szuka pomocy w modlitwie, aby znaleźć w niej rozwiązanie problemu: pomóc czy nie pomóc? To jest ten niesamowity dylemat: Co robić? Chronić uciekiniera, czy chronić swoją rodzinę? Znam taką relację, gdzie pewna góralka potwornie się boi, widząc stojące u progu jej domu znajome żydowskie małżeństwo z córką. Ta Żydówka mdleje po wejściu do domu. Za chwilę mdleje także góralka. A kiedy się budzi, zaczyna modlitwę, po czym oferuje swoją pomoc.

 

Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła informacja, że po zamordowaniu przez Niemców całej rodziny Ulmów z Markowej, ich sąsiedzi nadal ukrywali tam kilkunastu Żydów.

– To są niesamowite, skrajnie heroiczne postawy. Podobnie zresztą uczynił brat Wincentego Baranka zamordowanego wraz z całą rodziną za ratowanie Żydów. On także ukrywał nadal u siebie żydowskich uciekinierów.

 

A ta ciemna strona okupacji? Szmalcownictwo?

– Niektórzy historycy doliczają się mniej więcej pięciu procent szmalcowników i ja bym się z tym zgodził, choć nie mam tutaj jakiegoś wyrobionego zdania. Mam natomiast ugruntowaną opinię co do  pochodzenia osób trudniących się tym haniebnym procederem. To jest margines społeczny – margines patologiczny i przestępczy – istniejący w każdym społeczeństwie, także w  czasach pokoju. A w warunkach okupacji niemieckiej ten margines prawdopodobnie był jeszcze większy, ponieważ sama okupacja wytworzyła nowe  przestępcze zawody, takie właśnie jak szmalcownictwo. Istotne jednak jest to, że zarówno Polskie Państwo Podziemne, rząd Polski na uchodźctwie, jak i Kościół tego typu postawy jednoznacznie potępiały.

 

Ilu za to było w naszym narodzie tych Sprawiedliwych?

– Myślę, że możemy operować liczbą miliona Polaków, którzy w ten czy w inny sposób pomogli, czy też przyczynili się do ratowania i niesienia pomocy Żydom. Oczywiście nie jestem w stanie przedstawić imiennej listy owego miliona, natomiast jako historyk potrafię ogarnąć wyobraźnią tę rzeszę Polaków, którzy zderzeni z koniecznością dokonania wyboru –  pomóc, czy odmówić – odpowiedzieli „tak, pomogę”. W tym gronie jest także ponad tysiąc osób, które zginęły za to, że ratowały Żydów.

 

Jak wiele osób ocalono dzięki owemu „Tak, pomogę”?

Teresa Prekerowa, badaczka związana z Żydowskim Instytutem Historycznym, szacowała tę liczbę w okolicach 100 tys. uratowanych i ja myślę, że jest to mniej więcej ta właściwa kategoria. Trzeba mieć jednak świadomość, że o wielu rzeczach nigdy się nie dowiemy, np. ile osób pochodzenia żydowskiego przeszło później przez różnego rodzaju formacje zbrojne, albo ile dzieci nigdy już nie wróciło do narodu żydowskiego, pozostając na zawsze w polskich domach. To także są prawdopodobnie liczby czterocyfrowe.

 

Instytut Yad Vashem uhonorował do tej pory nieco ponad 6300 polskich Sprawiedliwych. Mało…

– Cóż, procedury przyznawania tytułu „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” były przez wiele lat bardzo ścisłe. A więc inicjatywa osoby ocalonej oraz jej oficjalnie zaprotokołowana relacja. To oczywiście automatycznie zawężało liczbę kandydatur. W związku z tym ta liczba uhonorowanych polskich Sprawiedliwych na pewno nie odzwierciedla rzeczywistej skali pomocy i strona żydowska też o tym wie. Izrael Gutman, długoletni szef Instytut Yad Vashem, we wstępie do polskiej wersji księgi Sprawiedliwi wśród Narodów Świata napisał, że na pewno tych pomocników było dużo więcej, podając liczbę ok. 200 tys. Polaków. Z kolei historycy z Muzeum Historii Żydów mówią o 400 tys. osób. Kłopot w tym, że to się niestety nie przekłada na popularyzację tej prawdy. Żyjemy cały czas w rozmaitych zasłonach popkultury, czyli pseudonaukowych pozycjach książkowych, filmach i serialach telewizyjnych utrwalających nieprawdziwy obraz, a mających dużo większy zasięg oddziaływania niż rzetelne historyczne publikacje. Ale za to my mamy – jak to kiedyś ładnie powiedział Rafał Ziemkiewicz – jedną ogromną przewagę w polityce historycznej nad naszymi sąsiadami: my nie musimy kłamać.

 


 

Prof. Jan Żaryn (ur. 1958) – historyk, publicysta, b. dyrektor Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej, redaktor naczelny miesięcznika historycznego „W Sieci Historii”. W 1999 r. został sekretarzem Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów, a w 2004 r. przewodniczącym Komisji Historycznej tego Komitetu. Jego rodzice, Aleksandra i Stanisław, zostali w 1998 r. odznaczeni medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki