Logo Przewdonik Katolicki

Francja, której nie widać

Michał Kłosowski, Paryż
Para Francuzów przygląda się z wnętrza sklepu protestom „żółtych kamizelek” w Rouen w północnej Francji w styczniu 2019 r. fot. CHARLY TRIBALLEAU/AFP/East News

Ten, kto chciałby zrozumieć dzisiejszą Francję, powinien wyłączyć telewizor i zamknąć gazety: obrazy palonych samochodów czy miast pełnych przemocy i agresji to tylko i wyłącznie wycinek świata nad Sekwaną, który jest znacznie bardziej skomplikowany.

Sytuacja ta jest w jakimś stopniu wynikiem prowadzonej od lat polityki Emmanuela Macrona, poniekąd też bierze swój początek w historii. Mowa oczywiście o rewolucji 1789 roku i kolonialnej historii Francji. Kraj ten, niegdyś uważany za wzór liberalnej demokracji i społecznej harmonii, zmaga się bowiem z narastającymi podziałami, radykalizacją oraz erozją liberalnego centrum, czego najmniej zobaczyliśmy w ostatnich wyborach. Dodatkowo, zmieniająca się struktura etniczno-religijna społeczeństwa wprowadza nowe napięcia, wpływając nie tylko na sytuację wewnętrzną, ale także na szerszy kontekst europejski. Pytanie: „Dokąd zmierzasz, Republiko?”, jest dziś ważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Ostatnie wybory pokazały zaś, że klucz do odpowiedzi znajduje się w rękach dotychczas dzierżących władzę. Na horyzoncie jednak pojawiają się nowe siły.

Demokracja i literatura
Pisarz Michel Houellebecq uznawany jest za francuską Kasandrę. Obecną sytuację kraju, a w zasadzie największych francuskich metropolii, przewidział już dawno. A wygląda ona tak, że są części Paryża niemalże wyjęte spod władzy republiki; w siłę rosną tam skrajne, często finansowane z zewnątrz grupy religijne, zasilane przez migrantów. Ale to tylko fragment obrazka, bowiem z drugiej strony miasta, zwłaszcza na zachodzie, współczesna burżuazja fantazjuje o powrocie Francji Charlesa de Gaulle’a. Młodzi z jednej i z drugiej strony są sfrustrowani, trochę inaczej osobiście, ale ani jedni, ani drudzy nie widzą dla siebie we Francji miejsca. I obarczają o to elity, które doprowadziły do sytuacji, w której, aby wynająć mieszkanie w którymś z dużych ośrodków kraju, trzeba zarabiać znacznie powyżej przeciętnej. Dochodzi do tego tradycyjnie francusko rozumiane égalité, czyli zakorzenione jeszcze w Rewolucji pragnienie równości. Nożyce społeczne rozwarły się we Francji tak szeroko, że ci po jednej stronie i ci po drugiej spoglądają na siebie ze zdumieniem, nie poznając się wzajemnie.

Odwieczny podział
Jakiś czas temu już Republika pękła na metropolię (Paryż), świat, do którego dojeżdża TGV (większe miasta i stolice departamentów), i całą, zaniedbaną i zapomnianą resztę. Trójpodział ten, choć geograficzny, oddaje stan społeczeństwa podobny temu, który zbiegł się z Wielką Rewolucją. Narastające napięcia między różnymi grupami społecznymi, nasilające się protesty i strajki, a także wzrost popularności ruchów radykalnych, zarówno na lewicy, jak i na prawicy, wskazują na rosnącą polaryzację społeczeństwa. Jakby w skrajnościach znaleźć miały się odpowiedzi na wszystko to, co dzisiaj Francję boli.
A boli bardzo i dużo. Nierówności ekonomiczne i społeczne są jednym z głównych źródeł tych napięć. Francja, mimo swojego bogactwa i rozwiniętego systemu socjalnego, boryka się z poważnymi problemami, takimi jak wysokie bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych ludzi, oraz rosnące koszty życia. Ruchy takie jak „żółte kamizelki” są przykładem reakcji na pogarszającą się sytuację ekonomiczną i poczucie wykluczenia z systemu; przykładem niemocy społeczeństwa, które pomimo masowości wystąpień „żółtych kamizelek” nie zdziałało nic. Pamiętamy przecież, że protesty te, które rozpoczęły się w 2018 roku, szybko przekształciły się w ogólnokrajowe manifestacje przeciwko polityce rządu i elitom politycznym. Nie przyniosły jednak w zasadzie nic; żaden z postulatów protestujących nie został zrealizowany przez władzę. Oddanie głosu na lewicę jest kolejną żółtą kartką, którą Francuzi dali władzy.
Francuskich podziałów jest jednak znacznie więcej. Kraj dzieli się na świat masła i oliwy, cydru i wina, republikanów i socjalistów. W przypadku Francji podobne kwestie można mnożyć. Radykalizacja poglądów i całej sceny politycznej jest jednak nowym dość, a niepokojącym trendem, który widać nad Sekwaną. Choć oczywiście nie jest to fenomen wyłącznie francuski.

Król jest jeden
Zarówno skrajna prawica, jak i skrajna lewica zdobywają na popularności, co prowadzi do zwiększenia napięć społecznych. Co ciekawe, obie strony obiecują dać odpowiedź na podobne problemy, zwłaszcza na ubożenie klasy średniej, która dusi się pod ciężarem podatków, coraz częściej uciekając do Szwajcarii czy innych krajów regionu. Partie takie jak Zgromadzenie Narodowe (dawniej Front Narodowy) pod faktycznym przewodnictwem Marine Le Pen, choć z twarzą Jordana Bardelli, oraz radykalne ruchy lewicowe pod przywództwem Jean-Luca Melenchona zdobywają coraz więcej zwolenników. Ruchy te obiecują radykalne rozwiązania problemów społecznych i ekonomicznych, co przyciąga wyborców zmęczonych brakiem postępów i kompromisów ze strony tradycyjnych partii politycznych: podobne obietnice składał niegdyś Emmanuel Macron, wychodząc jednak z idei liberalnych.
Wybrany na prezydenta Francji jako kandydat liberalnego centrum miał za zadanie zjednoczyć podzielone społeczeństwo i przeprowadzić reformy niezbędne do modernizacji kraju. Jednak jego projekt polityczny napotkał liczne przeszkody i nie zdołał sprostać oczekiwaniom obywateli. Ten brak cierpliwości i wyczerpanie się francuskiej miłości do króla-prezydenta zobaczyliśmy najsilniej w wynikach wyborów europejskich, gdzie siły prezydenckie poniosły sromotną klęskę.
Kryzys liberalizmu, który obserwujemy we Francji, jest wynikiem niepowodzeń polityki Macrona wynikających z czegoś, co nazwałbym wersalizacją rządów obecnego prezydenta, który zaszył się w swojej twierdzy, stroszy w piórka i obiecuje przysłowiową ciepłą wodę w kranie. Jego centrowa polityka, oparta na ideach liberalizmu i umiarkowanych reform, nie przyniosła oczekiwanych rezultatów właśnie z powodu przerostu formy nad treścią. Wzrost niezadowolenia społecznego i brak znaczących postępów w kluczowych obszarach, takich jak bezrobocie, edukacja i integracja społeczna czy nawet wykluczenie transportowe niektórych regionów Francji, co bardziej oddalonych od Paryża, przyczyniły się do osłabienia jego pozycji. Reformy, takie jak zmiany w systemie emerytalnym czy prawa pracy, spotkały się z silnym oporem i masowymi protestami, co dodatkowo podważyło zaufanie do jego rządu.

Powrót do rewolucji
Powrót do rewolucyjnych korzeni Francji jest widoczny w atmosferze niepokojów społecznych, kryzysu politycznego i ekonomicznego, które przypominają wydarzenia z końca XVIII wieku. Obserwować go można nawet, patrząc na sposób prowadzenia debaty publicznej, w której dominują, podobne jak przed Rewolucją, pamflety i formy prześmiewcze. Wystarczy włączyć BFM TV czy jakikolwiek inny program telewizyjny nadawany z Paryża. Jest tak, jakby jedynie humor utrzymywał Republikę w jako takim porządku. Wciąż jednak obecne ruchy społeczne i protesty można postrzegać jako współczesne echo tamtych czasów, gdzie frustracja i potrzeba zmian stają się dominującymi motywami. Tak jak podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej czy kolejnych zrywów, dzisiejsze społeczeństwo domaga się głębokich reform i sprawiedliwości społecznej. Rewolucja jest po prostu zaszyta w polityczne DNA Francji. I jest domeną lewicy.
Francuzi narzekają i chcą zmian, chcą, żeby było jak kiedyś, chcą poprawy sytuacji, ale… nie pozwolą zawrócić statkiem Republiki zbyt mocno. Rozczarowanie społeczne jest widoczne w wielu grupach społecznych, które czują się opuszczone i nieobjęte opieką przez rząd, tam też największy poklask zyskują skrajne ugrupowania prawicowe i lewicowe. Przykładem mogą być protesty pracowników sektora publicznego, rolników, młodzieży, która zmaga się z brakiem perspektyw zawodowych. Te grupy domagają się działań i reform, które poprawią ich sytuację, bo dotychczasowe wysiłki rządu nie przyniosły zadowalających wyników. Jakie mają to być jednak działania? Tego nie wie nikt, bo przecież socjalu zabrać nie wolno, darmowej edukacji także. A jednak: ma być lepiej. Jak? Niech Paryż wymyśli.

Kluczem jest demografia
Zmieniająca się struktura religijna społeczeństwa francuskiego ma znaczący wpływ na dynamikę społeczno-polityczną kraju. Dominacja katolicyzmu jest kwestionowana przez rosnącą obecność innych religii, w szczególności islamu i judaizmu. Głosu biskupów czy Kościoła nie uświadczyliśmy w zasadzie wcale przed ostatnimi wyborami. Na stronie francuskiego episkopatu opublikowano jedynie list z prośbą, aby francuscy wierni głosowali „zgodnie z katolickimi wartościami”.
Pożar Notre Dame w tym kontekście to nic. Spadek znaczenia katolicyzmu jest bowiem widoczny w malejącej frekwencji w kościołach, zmniejszającej się liczbie duchownych oraz rosnącej sekularyzacji społeczeństwa. Francja jako kraj o głębokich korzeniach katolickich, doświadcza bowiem stopniowego spadku wpływów religii katolickiej, zwłaszcza wśród rdzennych Francuzów. W wielu mniejszych miastach kościoły są zamknięte, a Msze odprawiane są raz, dwa razy w miesiącu. W tych wyborach chociażby głos Kościoła był zupełnie niesłyszalny także z powodu skandali na tle seksualnym, które tak mocno podmyły kościelny autorytet, że wielu duchownych boi się zabierać głos w jakichkolwiek sprawach społecznych. Ot, ostatnia odsłona laïcité, francuskiego pomysłu na relację religii i państwa, w konsekwencji której Kościół nie może powiedzieć absolutnie nic.
Jest jednak religia, która bez wątpienia nadaje ton dzisiejszej Francji, zwłaszcza w metropoliach. Wzrost znaczenia islamu staje się coraz bardziej widoczny w życiu społecznym i politycznym Francji. Rosnąca liczba muzułmanów oraz ich aktywność społeczna i polityczna wprowadzają nowe wyzwania i napięcia, zwłaszcza w kontekście integracji i polityki laickiej. Bo z islamem sobie laïcité po prostu nie radzi.
Rola judaizmu w społeczeństwie francuskim, mimo że mniejszego liczebnie niż islam, jest również znacząca. Społeczność żydowska, która odgrywa ważną rolę w debatach publicznych, zwłaszcza w kontekście walki z antysemityzmem i ochrony praw mniejszości, wpływa na kształtowanie polityki i opinii publicznej. Mniejszość żydowska we Francji to w końcu najtęższe głowy republiki, intelektualiści, dziennikarze i filozofowie.
Ten bój o francuską duszę między islamem a judaizmem też przyczynia się do napięć i podziałów. To w końcu rywalizacja na śmierć i życie, widoczna zarówno w sferze publicznej, jak i politycznej, która wpływa na dynamikę społeczną i prowadzi do rosnących obaw i niepokojów wśród obywateli. Co działa na korzyść jednych i drugich radykalnych stron debaty politycznej.

Wykluczeni dali głos
Kiedy jednak wyjedzie się z Paryża, Marsylii czy Strasburga i obierze kurs na francuski interior, trafia się w zasadzie do innego świata. Struktura ludności zmienia się, w miastach i miasteczkach królują katedry, na których wciąż widać krzyże, a w zasadzie każdy mieszkaniec dumny jest z kuchni, kultury i tradycji.
To wyobcowanie pewnej części kraju widać też po samochodach. Na metropolitalnych tablicach rejestracyjnych przyjeżdżają tu SUV-y, często już elektryczne, by przypomnieć sobie, jak kiedyś wyglądał kraj. Otwarte są kawiarnie, małe piekarnie, a rankiem nikt jak w Paryżu nie uprawia joggingu. Taki wyjazd do normandzkiego Rouen, dużego w końcu miasta, działa jak zimny prysznic. To też przypomnienie: jest Francja, która zachowała swoje wartości, swoją strukturę. Ale to Francja biedna, zapomniana, lokalna. Bo w końcu najważniejszy podział, który przebiega dziś przez kraj to linia pomiędzy tym co globalne, a tym, co lokalne.
Ten „lokalizm” przejawia się na różny sposób, także w miastach. To wspólnoty, to osiedla, to grupy społeczne, które łączą się ze sobą, próbując w jednym miejscu zbudować swój dom. Często bez względu na kolor skóry, język francuski i poczucie potrzeby znalezienia się w globalnym chaosie są wystarczającym łącznikiem.
Z drugiej strony zaś są zglobalizowane elity metropolii, francuscy politycy i przedsiębiorcy, dla których liczba miejsc pracy w Caen czy Cherbourgu nie robi różnicy. I to im właśnie czerwoną kartkę wystawili głosujący, popierając radykalne ugrupowania. Czy to coś zmieni? Nie zmieniło do tej pory, choć czytając program francuskiej lewicy, przyjąć można, że mniej zamożnym będzie żyło się przez chwilę lepiej. I na to zagłosowali Francuzi: żeby jeszcze chwilkę, jeszcze moment, poczuć się jak kiedyś.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki