Logo Przewdonik Katolicki

Więcej niż muzyka

Marta Szostak
Henryk Miśkiewicz. fot. Karol Makurat/REPORTEReast news

To, co dla Henryka Miśkiewicza drugiej połowy XX wieku było technologiczną nowością, dla muzyków trzeciej dekady XXI wieku jest równie fascynującym vintagem. Międzypokoleniowa wymiana nastąpiła na kilku poziomach, a Come Back… jest czymś więcej niż „tylko” muzyką.

Przełom lat 70. i 80. XX wieku. Solistą prowadzonej przez Andrzeja Trzaskowskiego Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji jest Henryk Miśkiewicz, 30-letni saksofonista, początkujący aranżer i kompozytor. Na prośbę swojego dyrygenta przygotowuje kilkanaście kompozycji, które – choć nagrane i wyemitowane – po czasie znikają w bliżej nieokreślonych, pozaeterowych i pozascenicznych odmętach. Minąć musiało prawie pół wieku, by została podjęta decyzja o przywróceniu ich do życia. 7 czerwca album Come Back… Henryka Miśkiewicza i Chopin University Big Band pod przewodnictwem Piotra Kostrzewy ujrzał światło dzienne. Czy warto było czekać? Czy powrót do przeszłości i zaimplementowanie jej w teraźniejszych muzycznych realiach, w dużej mierze kształtowanych przez wrażliwość młodych ludzi i muzyków na początkach ich karier, było eksperymentem obarczonym dużym ryzykiem?
Na te pytania z radością Państwu odpowiem… ale za chwilę. Najpierw – odrobina teorii przeplatana zdrową dawką historii muzyki. Bo czym tak właściwie jest big band (mają Państwo święte prawo zapytać) i co w nim takiego wyjątkowego?

Energia big bandu
Big band to duży zespół jazzowy, składający się zazwyczaj z minimum 12, maksimum 20 osób. Zazwyczaj, bo na przykład bohater dzisiejszego odcinka, Chopin University Big Band, liczy sobie
30 członków. Dzieli się on na cztery sekcje: trąbek, puzonów, saksofonów i instrumentów rytmicznych, w skład których wchodzi perkusja (zakładam, że ją podaliby Państwo jako pierwszą), kontrabas (po chwili namysłu, najniższy z najgłębszych pojawiłby się jako drugi), gitara (trzecia?) i fortepian (co może być dla wielu z Państwa zaskoczeniem, bo przecież jak to możliwe, by instrument z założenia solowy, zajmujący honorowe miejsce na scenie, zawsze otoczony orkiestrą i umożliwiający najpiękniejsze z możliwych prowadzenie linii melodycznych, pełnił funkcję rytmiczno-harmoniczną? Możliwe. W jazzie możliwe jest wszystko, i co więcej – wszystko to brzmi lepiej niż można sobie wyobrazić). W muzyce w bigbandowym wykonaniu jest miejsce zarówno na solowe improwizacje, jak i aranżowane fragmenty sekcyjne i zespołowe, dzięki czemu każde z (dobrych) wykonań kipi od interpretacyjnej, improwizacyjnej i brzmieniowej różnorodności. Big bandy to niekończące się źródła energii, a obcowanie z nimi można porównać do oglądania gwiezdnych konstelacji, które tak samo z daleka, jak i podziwiane przez teleskop wzbudzają zachwyt.
Rozkwitły w erze swingu, za której początek uznaje się rok 1935 i entuzjastycznie przyjęty przez publiczność koncert orkiestry znakomitego klarnecisty Benny’ego Goodmana w Palomar Ballroom w Los Angeles. Ich wyraźny rozwój nastąpił w kolejnej dekadzie i zawdzięczano (albo – zadźwięczano) go bandom Counta Basiego, Duke’a Ellingtona i już wspomnianego Goodmana. Choć po 1945 r. ich popularność nieco zmalała, Dizzy Gillespie i Gil Evans dbali o to, by wypracowana przez ich poprzedników formuła przetrwała. Udało się tym zespołom, które miały jazzową reputację i które grały głównie dla koncertowej (nie tanecznej) publiczności.
Zachęcam do krótkiej podróży po  YouTube i do odwiedzenia tych kilku miejsc: Count Basie, Swingin’ the blues (nagranie z 1941 r., bagatela 2,5 mln wyświetleń), Duke Ellington, Take the A Train (utwór skomponowany w 1939 r., nagrany cztery lata później, prawie 12 mln wyświetleń), a z nagrań dłuższych, już bez wideo – Dizzy Gillespie – In concert (rok 1948).

Mistrzowska ekipa
Wracając do powrotu i odpowiedzi na wcześniejsze (wcale nie clickbaitowe) pytania – Come Back… to świetny album. Pełen energii i charyzmy, swingujący i funkujący. Nie ma w nim utworu, który wyraźnie odstawałby od reszty, zarówno kompozytorsko, jak i wykonawczo. Patrząc na ekipę twórców i realizatorów, nie było też podstaw, by się tego spodziewać.
Henryk Miśkiewicz, klasa sama w sobie. Czterokrotny laureat Fryderyka w kategoriach Jazzowy Album Roku (2001, wydawnictwo Lyrics), Muzyk Roku (2004), Jazzowy Artysta Roku (2013) i zdobywca Złotego Fryderyka za całokształt osiągnięć artystycznych (2022). Program Trzeci Polskiego Radia dwukrotnie wręczył mu Mateusze (1993, 2017), którymi nagrodzony został za mistrzowskie osiągnięcia w muzyce jazzowej, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało mu natomiast zarówno Srebrny (2017), jak i Złoty (2022) Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Współpracował z najlepszymi z najlepszych reprezentantów polskiej sceny jazzowej – Janem „Ptaszynem” Wróblewskim, Ewą Bem, Anną Marią Jopek, Markiem Napiórkowskim, Andrzejem Jagodzińskim, a także z Dorotą i Michałem Miśkiewiczami (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa: Dorota – wokalistka i Michał – perkusista to dzieci Miśkiewicza). Koncertował także z Patem Methenym, Michalem Stewartem i Davidem Murrayem.
Piotr Kostrzewa, band leader, to perkusista i doktor habilitowany sztuk muzycznych, dziekan Wydziału Jazzu i Muzyki Estradowej UMFC oraz opiekun i kierownik artystyczny jego big bandu. Zespół pod jego prowadzeniem dwukrotnie zdobył Grand Prix na Big band Festiwalu w Nowym Tomyślu oraz dał wiele znakomitych koncertów podczas polskich i międzynarodowych festiwali, wśród których wymienić warto kultowe Jazz Jamboree, La Folle Journee czy Big band Festiwal w Siaulaiai na Litwie. W artystycznym dorobku Kostrzewy widnieje siedem płyt nagranych z uniwersyteckim big bandem, a ta dziś opisywana (jeśli dobrze liczę, a w moim przypadku zawsze trzeba brać na to poprawkę) nosi numer 8.
Realizacją nagrania big bandu zajął się Leszek Kamiński, producent muzyczny i realizator dźwięku, żywa legenda. Współpracował m.in. z Obywatelem G.C., Hey, Edytą Bartosiewicz, Lady Pank, T. Love, Happysad i Kayah. Realizowany przez niego album Night in Calisia autorstwa kompozytora i pianisty jazzowego Włodka Pawlika, z udziałem wybitnego trębacza Randy’ego Breckera, trio Pawlika i Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Kaliskiej pod batutą Adama Klocka, w 2014  r. otrzymał nagrodę Grammy, pokonując w swojej kategorii takich nominowanych, jak Alan Ferber, Dave Slonaker Big Band czy Joe Lovano & Brussels Jazz Orchestra. Jak dowiadujemy się z materiałów prasowych, Chopin University Big Band zarejestrował kilka wersji każdego z utworów, co dało artystom nieosiągalny przed czterdziestu laty komfort pracy.

Międzypokoleniowa wymiana
Na łamach tych samych materiałów Miśkiewicz dzielił się z odbiorcami obawami związanymi z powrotem do kompozycji sprzed kilkudziesięciu lat. Okazało się, że to, co dla Miśkiewicza drugiej połowy XX wieku było technologiczną nowością, dla muzyków trzeciej dekady XXI wieku jest równie fascynującym vintagem. Międzypokoleniowa wymiana nastąpiła zatem na kilku poziomach: wykonawczym, relacyjnym, inspiracyjnym. Come Back… jest czymś więcej niż „tylko” muzyką (cudzysłów dla porządku formalnego, mam nadzieję, że Państwo już dobrze wiedzą, że dla mnie samej muzyka nigdy nie jest tylko, jest zawsze aż). Jest opowieścią o żarliwej młodości, o upływającym czasie, o naturalnej kolei rzeczy i pewnej cykliczności, dzięki której to, co w teorii dawno mogłoby zostać zapomniane (czy nawet już zostało), odżywa, zostaje odkryte na nowo i przekazane dalej. Przyjemnego powrotu!

---

Come Back…
Henryk Miśkiewicz, Chopin University Big Band, Piotr Kostrzewa
Polskie Radio S.A. 2024

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki