W pewne wiosenne przedpołudnie odwiedzałam toruńską katedrę Świętych Janów. Trudno byłoby w Polsce znaleźć obiekt bardziej reprezentatywny dla architektury gotyckiej. Pierwszy kościół w tym miejscu powstał w XIII wieku, a ten w obecnym kształcie w wieku XV. Tu we wrześniu 1410 roku, dwa miesiące po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem, wkroczył orszak króla Władysława Jagiełły. Później przybywały tu również orszaki Kazimierza Jagiellończyka i Jana Olbrachta. To właśnie w tym miejscu swój pobyt w Toruniu rozpoczynał Zygmunt Stary, Stefan Batory, Jan III Sobieski.
To w tym kościele był czas, że po prawej stronie modlili się w nim na swoich nabożeństwach katolicy, a po lewej ewangelicy. Tu stoi chrzcielnica, w której ochrzczony został Mikołaj Kopernik. Tu na północnej ścianie wymalowana jest fantastyczna scena biblijna z XV wieku. Tu wreszcie wisi ważący siedem ton dzwon, który długo był największym dzwonem w tej części Europy. Zresztą nie trzeba nawet pochylać się nad detalami, sama architektura jest tu zachwycająca.
Odwiedzając wspomnianą katedrę Świętych Janów, spotkałam przed nią grupę uczniów ze swoją nauczycielką. Ta, przeliczywszy grupę, zapytała: „Kto nie wchodzi?”. Zgłosiło się kilka osób. Zostały przed kościołem, uznając prawdopodobnie, że skoro są niewierzący, to nie muszą. Również nauczycielka musiała uznać, że skoro uczniowie nie wierzą, to perła gotyckiej architektury ich nie dotyczy. Nawet ona sama przestała odróżniać wiarę od kultury i kult od zupełnie świeckiej wiedzy i zachwytu nad mądrością i sztuką minionych pokoleń. W ten sposób staje się wychowawcą pokolenia barbarzyńców: ludzi, którzy przestają rozumieć świat, w którym się poruszają, i przestają czytać kod obowiązujących w tym świecie symboli.
Świat symboli
Jakiś czas temu natknęłam się na filmy młodego mężczyzny z Japonii, który zamieszkał w Polsce, doskonale posługuje się językiem polskim i zaczął zwiedzać nasz kraj. Jego perspektywa oglądania polskich miast jest zaskakująca. Nawet jeśli odwiedza on polskie kościoły, sam przyznaje, że niewiele z tego rozumie. Nie ma w tym nic zaskakującego. Wychował się w kulturze Dalekiego Wschodu, gdzie dominuje nie chrześcijaństwo, ale buddyzm i shinto. Dla niego Jezus na krzyżu i Mojżesz z tablicami dekalogu będą podobnymi do siebie mężczyznami z brodą – podobnie jak dla nas Izanami i Izanagi to po prostu dwie postaci ubrane na biało, siedzące nad wodą, a torii to ładne bramy, na tle których można sobie zrobić zdjęcie. Nie mamy świadomości, co oznacza każda ich część, co symbolizują, w jakich miejscach się je stawia.
Bez znajomości bazy, znaczenia danego symbolu poruszamy się w świecie mocno uproszczonym, ślepi na prawdziwe znaczenia. Mniejszym problemem jest, kiedy ślepi jesteśmy na turystycznych wyjazdach w dalekie kraje. Gorzej, kiedy w obrębie własnej kultury przestajemy czytać język świata, który nas otacza, a proste pytanie o tajemnice różańcowe jest w telewizyjnych teleturniejach warte kilkaset tysięcy złotych. Jeśli społeczeństwo ma nadal czerpać z dorobku przeszłości, jeśli ma być z niego dumne, musi przynajmniej ten dorobek rozumieć. Nie musi to oznaczać podzielania wiary tych, którzy go tworzyli. Nie oddajemy dziś pokłonów Atenie w Partenonie na ateńskim Akropolu – ale też nikt nie domaga się jego wyburzenia. Więcej – nikt nie uznaje za ujmę odwiedzenia Akropolu z tego powodu, że Atena nie jest jego boginią. Rozumiemy, że wiedza o tym miejscu należy do kanonu wiedzy wykształconego Europejczyka i nie musi wiązać się z osobistą wiarą. Dlaczego zatem toruńscy uczniowie mieliby ignorować gotycką świątynię chrześcijaństwa – nawet jeśli chrześcijaństwa już nie wyznają?
Religiologia, religioznawstwo
To tylko przyczynek do rozważań na temat tego, dlaczego religiologia jest dziś nauką niezwykle potrzebną – zwłaszcza w tym świecie, w którym zmniejsza się wiara. Po pierwsze, religiologia jest drogą do formowania człowieka kulturalnego i obytego, który, choć zdecydowanie opiera się dziś przypisaniu do jakiejkolwiek religii, powinien rozumieć język świata, który go otacza. To dotyczy architektury, sztuki, ale również samej polszczyzny, którą trudno jest się posługiwać, nie wiedząc, co oznacza „chodzenie od Annasza do Kajfasza”, „hiobowa wieść”, „judaszowe srebrniki”, „niewierny Tomasz” czy – nomen omen – „rzucanie pereł przed wieprze”.
Zatrzymać tu się należy na chwilę nad samym pojęciem religiologii. Katolickie środowiska naukowe w Polsce stosują dziś termin „religiologia” jako ogólne określenie wszystkich dyscyplin naukowych, zajmujących się zbieraniem i porządkowaniem danych o zjawiskach religijnych oraz wyjaśnianiem samego faktu religii jako takiej. W nieco uproszczony sposób posługuję się tym pojęciem szerzej, bo w zasadzie interesujące i potrzebne jest dziś upowszechnianie i religiologii jako takiej, i religioznawstwa, czyli wiedzy o poszczególnych systemach religijnych.
Religiologia zajmuje się samym zjawiskiem religijności jako takiej. Teologia chrześcijańska będzie tu mówiła o „homo capax Dei”, człowieku z natury otwartym na Boga. Jednak cała historia ludzkości, której ślady znajdujemy w najstarszych odkryciach archeologicznych, pokazuje nam, że człowiek jest istotą religijną. Nie znamy i nie rozumiemy tych religii, ale pozostały po nich materialne ślady: figurki kultyczne czy dary, wkładane zmarłym do grobów, choć były niezwykle cenne i kosztowały wiele pracy, więc marnotrawstwem było grzebać je z umarłymi. Nauka zadaje dziś pytania, dlaczego ta religijność była człowiekowi potrzebna, na ile umożliwiała rozwój społeczeństw. Na końcu dotrzemy do najważniejszego pytania: czy owa religijność jest tylko prostym mechanizmem ewolucji, swoistym „dodatkowym napędem” w procesie rozwoju, czy ma swoje realne źródło odniesienia, czyli Boga. Dla ludzi wierzących odpowiedź jest tu jasna – ale nawet brak wiary nie odbiera owej dyskusji jej wagi.
Dla niewierzących
Wydaje się, że wprowadzenie do szkół, przynajmniej średnich, nauki o religijności człowieka jako takiej przynieść może przynajmniej kilka korzyści. Pierwszą z nich jest szacunek dla „człowieka religijnego”, który dziś zbyt często kojarzony jest z kimś mniej inteligentnym, polegającym na wątpliwych źródłach, „zwiedzionym” przez przywódców religijnych – kimś słabszym intelektualnie i mniej istotnym partnerem w dyskusji właśnie z powodu swojej wiary. Zrozumienie zjawiska religijności jako towarzyszącego człowiekowi od zawsze i sprawiającego, że człowiek przekracza swoje ludzkie możliwości, będzie budowało postawę szacunku dla człowieka wierzącego, niezależnie od tego, czy jego wiarę podzielamy. Pozwoli wybudować pomost między pokoleniami, których religijność stanie się bardziej zrozumiała, a nie „zaściankowa” czy „staromodna”. Może stać się również początkiem stawiania pytań o własne potrzeby religijne. Religioznawstwo przynieść może jeszcze więcej korzyści. Przede wszystkim zawiera ono, oprócz wiedzy o innych religiach, również wiedzę o samym chrześcijaństwie. To pozwoliłoby osadzić ludzi, deklarujących się jako niewierzący, w świecie ich własnej kultury. W świetle religioznawstwa niezrozumiałe byłoby odmówienie wejścia do gotyckiej katedry, kiedy motywem tego wejścia nie jest przecież wspólna, klasowa modlitwa czy liturgia, ale poznanie samej budowli, języka architektury, malarstwa, symboli, które są w nim obecne i przekładają się na język świata.
Religioznawstwo miałoby szansę wydobyć chrześcijaństwo z pojęciowego worka, do którego wpadło, w którym traktowane jest jako magiczne. Dałoby wiedzę o tym, czym jest Biblia (choć to odbywa się również na lekcjach języka polskiego), kim był Jezus i co wydarzyło się w Jego życiu, jak podzieliło się chrześcijaństwo, na czym polega i jak wygląda katolicka liturgia, jak wygląda struktura Kościoła, jak czytać chrześcijańską ikonografię.
Oczywiście to wszystko nie jest wiarą i nie musi wcale do wiary prowadzić. To nadal jest wiedza o religijności, o pewnych zewnętrznych formach i działaniach człowieka, a nie osobiste spotkanie z Jezusem Chrystusem i wzrastanie w doświadczeniu tego spotkania. Te zadania spełnia i nadal powinna spełniać katecheza i duszpasterstwo, w żaden sposób nie tracąc swojej roli i siły oddziaływania na człowieka. Dla tych jednak, którzy wiary nie podzielają, właśnie nauka religioznawstwa mogłaby otwierać oczy na to, co nie jest ich własnym doświadczeniem.
Dla wierzących
Samym wierzącym również nauczanie religioznawstwa mogłoby przynieść wymierne korzyści. Żyjemy dziś w społeczeństwie, które staje się coraz bardziej wielokulturowe. Spotykając się coraz częściej z ludźmi innych religii, posługujemy się wobec nich stereotypami. Nie mamy wiedzy o ich wierze i wyrastającej z nich kulturze. Trudno nawet powiedzieć, czy jest to osobistą winą: w przypadku większości ludzi nie, bo nie mieli gdzie zdobyć wiedzy choćby o religii i kulturze islamu. Tam jednak, gdzie nie ma wiedzy, pojawia się nie tylko stereotyp, ale też uprzedzenia i lęk. Za lękiem idzie agresja.
Jeśli wszystkie dane na temat ruchów migracyjnych w świecie się potwierdzą, już w niedługim czasie nasze współżycie z ludźmi innych religii może stać się codziennością. Tymczasem nikt w Polsce nie dba o to, by w systemie edukacji przygotowywać dzieci i młodzież do życia w tym świecie. Nieprzygotowane dzieci nie będą tymi, które „ocalą swoją tożsamość” – nieprzygotowane dzieci będą tymi, które powielać będą krzywdzące stereotypy i bronić się przed innymi nienawiścią. To wiedza o „innym” pozwala świadomie ukształtować własną tożsamość, jasno nazwać różnice i w spotkaniu z „innym” pozostać przy własnych wartościach.
Redukcja świata
Religioznawstwo byłoby doskonałym narzędziem dla tych, którzy coraz częściej wędrują po świecie. Wydaje się, że lekkomyślna i pozbawiona dalekowzroczności jest edukacja, która pozwala człowiekowi porozumieć się w obcych językach i podróżować do najbardziej odmiennych kultur, a nie daje mu możliwości odpowiedniego czytania tych kultur. Posyła człowieka fizycznie w daleki świat, ale zawiązuje mu opaskę na oczach. Znajomość zasad i obrzędów judaizmu, islamu czy buddyzmu sprawia, że nie tylko w czasie zwiedzania, ale nawet przy oglądaniu seriali czy filmów odkrywają się przed nami kolejne znaczenia. Ilu oglądających serial Shtisel wyłapało i odczytało z niego nie tylko historię miłosną, ale choćby obecność dwóch zlewozmywaków w kuchni, niechęć rodziny do malarskich ambicji Akiwy czy paniczny lęk Shulema przed małym pieskiem? Świadomie nie odpowiem, co się kryje za tymi obrazami – żeby czytający na własnej skórze mógł doświadczyć, na czym polega owa ślepota i jak bardzo redukuje możliwość zrozumienia świata.
Wiara jest człowiekowi potrzebna do życia i do zbawienia. Wiedza o religijności jest mu potrzebna do własnego rozwoju, do czerpania z dorobku pokoleń, do twórczego kreowania świata, do uczenia się dialogu i budowania mostów między ludźmi. Niestety o tę wiedzę nie ma się kto dzisiaj upominać – a bez niej w nowym świecie wyrastać będzie pokolenie barbarzyńców.