Gdyby szukać jakiegoś porównania, można by powiedzieć, że pogoda całkiem zgrabnie oddaje klimat, jaki panuje wokół lekcji religii u progu nowego roku szkolnego. Temperatura sporu jest niezwykle wysoka, a i klimat wokół sposobu wprowadzania zmian jest co najmniej gwałtowny, jak zjawiska pojawiające się co rusz na polskim niebie. I także tu, jak na razie, nic nie wskazuje, aby cokolwiek miało się zmienić.
Osią sporu jest decyzja minister edukacji Barbary Nowackiej, wydana w formie rozporządzenia, które umożliwia łączenie klas na różnych poziomach nauczania, oraz zapowiedź, że od przyszłego roku państwo będzie finansować tylko jedną lekcję religii w tygodniu. Od razu dodajmy, decyzje dotyczą nie tylko Kościoła rzymskokatolickiego, ale wszystkich Kościół i związków wyznaniowych działających na terytorium Rzeczypospolitej.
Sytuacja jest w Polsce zróżnicowana. W wielu dużych miastach już dziś w szkołach jest tylko jedna lekcja religii. A wynika to z liczby uczniów, którzy na tę lekcję się zapisali. Uczęszczanie na religię czy etykę nie jest obowiązkowe. Sytuacja związana z liczbą uczniów, ale również i katechetów, jest zupełnie inna na zachodzie Polski, a inna na wschodzie czy południu. I tak jak obserwujemy zróżnicowanie w praktykach religijnych między różnymi częściami kraju, tak też i różnie wygląda uczestnictwo uczniów w lekcjach religii. To właśnie względami praktycznymi i demograficznymi swoje decyzje tłumaczy minister. Nie brakuje jednak opinii, że jest to odwet na Kościele za nieformalny sojusz z poprzednią władzą.
W tym numerze „Przewodnika Katolickiego” publikujemy trzy teksty, w których poruszamy temat zmian organizacji lekcji religii. Decyzjom ministerstwa od strony prawnej przygląda się Krzysztof Jankowiak. Oddajemy też głos biskupowi Wojciechowi Osialowi, przewodniczącemu Komisji Wychowania Katolickiego KEP, oraz Ewie Garasz ze Stowarzyszenia Katechetów Świeckich. Swój głos w tej sprawie zabiera też nasz stały felietonista, Tomasz Królak, wiceprezes Katolickiej Agencji Informacyjnej.
Przyglądając się nieco z boku toczącemu się sporowi, widzę przynajmniej trzy zasadnicze zarzuty, jakie obecnej władzy stawiają protestujący katecheci, podkreślmy tu wyraźnie: różnych wyznań.
Po pierwsze, minister zarzuca się łamanie prawa. To bowiem zobowiązuje ją do konsultacji z Kościołami i związkami wyznaniowymi. Wprawdzie minister tłumaczy, że takie się odbyły, strona kościelna zwraca jednak uwagę, że były wymuszone przez Kościół, a poza tym nie zakończyły się żadnym kompromisem. W tym sensie byłyby one fasadowe.
Po drugie, protestujący przeciwko zmianom w organizacji religii upominają się o podmiotowość uczniów. Wybrzmiewa to szczególnie w felietonie Tomasza Królaka. Jakby w całym sporze zapomniano o tych, dla których jest szkoła, którzy mają prawo do wychowania społeczno-religijnego.
Po trzecie wreszcie, sami katecheci domagają się szacunku i traktowania ich na równi z innymi nauczycielami. Uważają proponowane zmiany, także te związane z ewentualnym przekwalifikowaniem, za uwłaczające. Pytają, dlaczego traktowani są jako nauczyciele drugiej kategorii.
Temat religii podejmowaliśmy na naszych łamach wielokrotnie. Wskazując na jej sens z jednej strony, ale też widząc problemy, pytając o to, jak szkolną religię uczynić bardziej atrakcyjną, trafiającą do młodego człowieka, jak stale podnosić jej poziom. Przypomnę tutaj tylko jeden z ostatnich tekstów Moniki Białkowskiej, który ukazał się w PK nr 28/2024 na niedzielę 14 lipca. „Wiara jest człowiekowi potrzebna do życia i do zbawienia. Wiedza o religijności jest mu potrzebna do własnego rozwoju, do czerpania z dorobku pokoleń, do twórczego kreowania świata, do uczenia się dialogu i budowania mostów między ludźmi” – pisała Monika, apelując o dyskusję nad potrzebą religiologii w szkołach.
Ostatecznie, przyglądając się atmosferze wokół tematu religii w szkole, ze smutkiem trzeba skonstatować: i znów nie rozmawiamy, okopując się w swoich bastionach, i znów walczymy, widząc w sobie jedynie wrogów. Szkoda.