Któregoś z upalnych letnich popołudni, chwilę przed wyjściem na wieczorną Mszę, zauważyłem w mediach społecznościowych typową internetową burzę. Otóż popularny w sieci ksiądz wszczął dyskusję na temat niestosownego stroju wiernych, w jakim przychodzą do świątyni. Dorzucił do tego grafikę, która głosiła, że krótkie spodnie w kościele są niestosowne (podobnie jak koszulki bez rękawów), opatrzoną ilustracją rodziny wchodzącej do świątyni: pan był w marynarce i długich spodniach, pani w spódnicy do kostek i w jakimś żakiecie.
Pamiętam, że gdy byłem dzieckiem, moi rodzice – którzy sporo podróżowali po Zachodzie – opowiadali, że jest tam dokładnie na odwrót niż w Polsce. U nas ludzie do pracy chodzili w byle czym, zaś stroili się do kościoła jak „stróż w Boże Ciało”. Z kolei katolicy we Francji, Wielkiej Brytanii czy USA, których znali moi rodzice, do pracy chodzili w garniturach, więc w niedzielę do kościoła nosili się znacznie luźniej. Dawniej też duża różnica w stroju występowała między miastem a wsią. W centrum Warszawy czy Krakowa w upalny dzień ani dawniej, ani dziś, widok panów w krótkich spodniach nie był niczym wyjątkowym, ale już na wsiach było zupełnie inaczej – tam dominował specjalny dress code do świątyni. Po części tak zostało do dzisiaj.
Przyznam, że wezwanie owego duchownego w mediach społecznościowych początkowo wywołało we mnie irytację. Później jednak stwierdziłem, że sprawa nie jest warta tego, by wchodzić z nim w polemikę. Po jakimś czasie jednak uznałem, że warto zabrać w tej sprawie głos. Szczególnie, że któregoś dnia niepotrzebnie dałem się zwieść temu wezwaniu i włożyłem do kościoła dłuższe spodnie i koszulę z dłuższymi rękawami. I zamiast na Eucharystii, skupiałem się głównie na złości wobec samego siebie, że nie mogłem wytrzymać upału…
Oczywiste jest, że strój plażowy nie jest właściwy do kościoła. Kąpielówki czy strój sportowy są nie na miejscu nie tylko w świątyni, ale w ogóle w żadnym miejscu publicznym. Warto się tutaj – moim zdaniem – kierować po prostu zmysłem przyzwoitości. Większość z nas ma wystarczające wyczucie i intuicyjnie rozróżnia, czy jest ubrany stosownie do okazji, czy też nie. Ale równocześnie jakoś trudno mi się pogodzić ze zbytnim uogólnieniem. Są mężczyźni, którzy w eleganckich szortach do kolan wyglądają znacznie porządniej niż większość panów w wyciągniętych długich spodniach. Sama długość nogawki nie jest tu przecież kryterium. Nie wydaje mi się, by majestat Mszy św. obrażać mogła widoczna męska łydka. Panie zaś niekiedy potrafią się tak ubrać, że choć mają zakryte ramiona i nogi, wyglądają wyzywająco i niestosownie do nabożeństwa.
Jak we wszystkim chyba najważniejszy jest tu zdrowy rozsądek. Zaś mój sprzeciw budzi postawa polegająca na tym, że dzieli się wierzących na lepszych i gorszych ze względu na to, czy przyszli do świątyni w szortach czy w długich spodniach. W wielu z nas istnieje potrzeba poczucia się lepiej, ale takie szufladkowanie ze względu na ubiór, wydaje mi się raczej bardziej dzielące, niż budujące cokolwiek pozytywnego w Kościele.