Najpierw był alarm na portalach społecznościowych. Zaraz potem pojawiły się w mediach dramatyczne newsy. Za nimi wylało się morze gniewnych emocji. Padł komunikat ze strony policji i ze strony salezjanów. A potem zapadła cisza. Minęło kilkanaście dni. Być może już teraz wielu o tej sprawie nie pamięta. Owszem, był jakiś ksiądz, była masturbacja na plaży, policja, mandat. „Winny”. „Pedofil”. Nie było czasu na sprawdzenie, na wyjaśnienie, na obronę. Krzyk kobiety na plaży. Udostępnione publicznie dane ze zdjęciem. Krótki i intensywny hejt. I samobójcza śmierć pod kołami pociągu. Sprawa zamknięta. Wielu brutalnie, nieludzko wręcz podsumowuje sprawę, pisząc: „Śmieci wyniosły się same”. Nikomu nie będzie się chciało dochodzić do prawdy, bo i jak do niej teraz dojść? Życia człowiekowi nic nie wróci.
Dwa założenia
O sprawie „nieobyczajnego występku” i śmierci księdza ze Szczecina pisać trzeba niezwykle ostrożnie. Zawsze kiedy pojawia się oskarżenie, przyjąć trzeba choćby cień możliwości, że rzeczywiście mamy do czynienia z przestępcą seksualnym. W tak delikatnej sprawie jak ochrona dzieci lepiej być nieco nadwrażliwym, niż pozwolić na to, by stała się krzywda. Ta myśl przyświeca i mediom, i przełożonym, i każdemu, któremu powierzono odpowiedzialność za dziecko. To jednak nie usprawiedliwia linczu. Karą za żadne, największe nawet przestępstwo nie jest śmierć – tym bardziej nie śmierć bez sądu, bez prawa do obrony i bez wyroku. I te dwa założenia, nieco się wykluczające, trzeba w tej sprawie przyjąć. Cała reszta to już tylko pytania.
Patrzył
Pytanie pierwsze. Co się wydarzyło na plaży w Świnoujściu?
Matka dziecka wszczęła alarm, że mężczyzna masturbuje się na plaży, patrząc na jej córkę. Policja wezwana na miejsce zdarzenia mówiła o nieobyczajnym zachowaniu, którego świadkami nie były dzieci. Ksiądz – według przekazów medialnych – tłumaczyć miał swoim przełożonym, że tylko trzymał rękę w kieszeni. Mandat jednak przyjął, co wielu odczytało jako przyznanie się do winy.
Gdzie zatem wątpliwości? Samo przyjęcie mandatu nie jest dowodem na winę. Od mandatu można się odwołać. Łatwo też sobie wyobrazić, że ktoś woli zapłacić nawet kilkaset złotych, zamiast wszczynać awanturę i zwracać na siebie uwagę, zwłaszcza jeśli chodzi o tak krępujące posądzenie. Jak było w tym przypadku? Dopóki ksiądz żył, było tylko słowo przeciwko słowu, nikt nie nagrał najkrótszego nawet filmu z tego zdarzenia. Teraz zostają tylko pytania.
Trudno jest dziwić się matce troszczącej się o swoje dziecko. Ale można równie dobrze zapytać, w jaki sposób na plaży, z pewnej odległości, była w stanie ze stuprocentową pewnością ocenić, na kogo mężczyzna kieruje wzrok? Na dziecko? A może na nią? A może na mężczyznę, który akurat przechodził obok? Nieobyczajne zachowanie w dwóch ostatnich przypadkach nie powinno wprawdzie wydarzyć się w przestrzeni publicznej, ale nie da się go nazwać pedofilią. Czy ocena kierunku spojrzenia obcego mężczyzny na plaży jest wystarczającym dowodem, żeby wydać na niego wyrok śmierci?
Pedofil
Pedofilia traktowana jest dziś jako choroba, zaburzenie preferencji seksualnych. Jest nieuleczalna. Jedynym sposobem radzenia sobie z nią i z jej skutkami jest regulowanie popędu osoby chorej w taki sposób, by nie został on zrealizowany. Odbywa się to przez psychoterapię, izolowanie od bodźców, obniżanie popędu farmakologią. Jednocześnie chory nie może być traktowany przez społeczeństwo jak inni chorzy – z wyrozumiałością dla jego słabości – ponieważ skutkiem chorobliwych zachowań jest ogromna i nieodwracalna krzywda dzieci. Z tego też powodu zachowania pedofilskie są bezwzględnie penalizowane. Z tego samego powodu społeczeństwo na wszelkie przypadki takich zachowań reaguje oburzeniem.
Masturbacja uznawana jest przez Katechizm Kościoła katolickiego za „akt wewnętrznie i poważnie nieuporządkowany” – i ta definicja obowiązuje nas moralnie jako ludzi wierzących. Z punktu widzenia biologii jednak prowadzone od wielu lat badania w różnych krajach wykazują, że masturbuje się większość i mężczyzn (nawet do 95%), i kobiet (w zależności od badań od 38% do 75%). Zostawmy moralną ocenę tego zjawiska, ale zapytajmy: czy jako społeczeństwo mamy prawo dokonywać moralnego linczu i nazywać pedofilem człowieka za to, że zrobił to samo, co robi zdecydowana większość (choć nie jest na tym przyłapana i się do tego nie przyznaje)?
Publiczna masturbacja jest „zachowaniem nieobyczajnym” i z pewnością nie można jej normalizować. Nie powinna się wydarzyć. Tym bardziej nie powinna stać się udziałem księdza. Podlega karze i reakcja policji była tu właściwa. Ale czy zrównanie masturbacji, nawet publicznej, z pedofilią nie jest poważnym nadużyciem i jednak pewną formą społecznej hipokryzji?
Prawo do obrony
Pytanie trzecie dotyczy upublicznienia sprawy. I znów nie jest proste.
Można przypuszczać, że gdyby to, co wydarzyło się na świnoujskiej plaży, nie trafiło w takiej formie do mediów społecznościowych, ksiądz nadal by żył. Musiałby wyjaśnić sprawę przełożonym, poniósłby konsekwencje, może na wszelki wypadek odsunięty zostałby od dzieci.
Od linczu, który się rozpoczął, nie było jednak ucieczki. Niemal natychmiast po zdarzeniu do sieci trafiło jego zdjęcie, imię, nazwisko i pełniona funkcja, z podpisem „pedofil” i wulgarnymi epitetami, których w gazecie nie sposób przytoczyć. Jednoznacznie i bezwzględnie, jakby ksiądz przyłapany został na gwałcie, a nie z dłonią we własnej kieszeni.
Żaden ksiądz w swoim otoczeniu nie jest postacią anonimową. Łatwo więc sobie wyobrazić, ile z tych komunikatów trafiało bezpośrednio do niego: w mediach społecznościowych, mailem, na telefon.
Kiedy pojawiają się oskarżenia o przestępstwo, prawną regułą jest chronienie danych osób podejrzanych. Robi się to po to, by uniknąć ich przedwczesnej stygmatyzacji, nie zniszczyć życia człowieka, który ma jeszcze szansę okazać się niewinny. Dlatego podaje się jedynie inicjały podejrzanych. Dlatego na zdjęciach czarnym paskiem przesłania się oczy. To nic innego, jak danie człowiekowi prawa do obrony. I mają to prawo nawet ci, których policja złapie na gorącym uczynku, tuż po zabójstwie i z zakrwawionym nożem w ręku. Mają to prawo nawet ci, których przestępstwo uwiecznione zostało na nagraniach przez tłum świadków. To prawo ma każdy.
W przypadku sprawy ze Świnoujścia to prawo zostało człowiekowi odebrane, pod pretekstem ochrony innych dzieci. To jest samosąd: coś, do czego nie mamy prawa.
Co wcześniej, co później
Pytania można mnożyć. Czy rzeczywiście były wcześniej jakiekolwiek sygnały lub podejrzenia, że ksiądz ze Szczecina zachowywał się niestosownie wobec dzieci? Czy te, które prowadził do Pierwszej Komunii i które uczył w przedszkolu, były przy nim bezpieczne? Czy pojawiają się lub pojawią świadectwa, które wyjaśnią nam więcej?
W jaki sposób na sprawę zareagowali przełożeni księdza? Znamy jedynie oświadczenie, w którym piszą, że trwa proces wyjaśniający i są gotowi do współpracy ze służbami. Co jednak usłyszał od nich ksiądz? Jak w ogóle w takich sprawach powinni reagować przełożeni? Z jednej strony zobowiązani są do reakcji, do wszczęcia postępowania i uczciwego wyjaśnienia sprawy. Z drugiej strony nadal istnieje domniemanie niewinności i nawet zawieszony w obowiązkach ksiądz nie powinien pozostać bez minimalnego choćby psychologicznego wsparcia. Inaczej przypadków podobnych samobójstw będzie więcej: i wśród winnych, i wśród tych, na których oskarżenia rzucone zostaną bezpodstawnie.
Nic nie jest jasne
Być może nigdy się nie dowiemy, co naprawdę wydarzyło się w Świnoujściu. Nie dowiemy się, czy mieliśmy do czynienia z seksualnym przestępcą – czy ze świadomym swojej choroby pedofilem, który masturbacją rozładowywał swoje popędy, żeby nie krzywdzić fizycznie dziecka – czy ze zwykłym, słabym człowiekiem, który na plaży dał się ponieść chwili.
Jedno jest pewne i to jest lekcja, która nam pozostała do odrobienia. Najsłuszniejszy nawet gniew nie może prowadzić do linczu. Przykazanie „nie zabijaj” dotyczy również tych, którzy porywają się na samosądy. Postawione wyżej pytania zadawane są właśnie po to, żeby pokazać niejednoznaczność sytuacji i to, ile hipotetycznie udzielonych może być na nie odpowiedzi. Odpowiedzi szukać powinny sądy i to sądy wydawać powinny wyroki. Twierdzenie, że to właśnie my znamy tę jedną, jedyną i słuszną odpowiedź o tym, co tkwi w drugim człowieku, jest wyrazem ogromnej pychy. Pychy, która potrafi czasem zabić.