Miejscowi chrześcijanie, dziedziczący tradycję hinduskich wyznawców Chrystusa od czasów apostoła Tomasza, podzielili się w kwestii wprowadzanych zmian w obrządku Eucharystii. W spór zaangażowała się Stolica Apostolska. Konflikt ma złożoną i delikatną naturę, nie sposób z europejskiego dystansu autorytatywnie ocenić, która ze stron (a jest ich więcej niż dwie) ma rację. Jedno wszakże można powiedzieć na pewno: propagowanie jednolitości w Kościele bynajmniej nie służy jedności.
Ustalmy pojęcia
Początki chrześcijaństwa w Indiach sięgają pierwszych wieków dziejów Kościoła i choć przynależą raczej do pobożnej legendy niż weryfikowanej faktami historii, z całą pewnością świadczą o jego starożytnej genezie. Według legendy zaszczepił je tam już apostoł Tomasz, stąd hinduską wspólnotę nazywa się „chrześcijanami świętego Tomasza”. Chrześcijańskie wpływy docierały tam przeważnie od strony morza, stąd dzisiaj największy odsetek miejscowych chrześcijan reprezentuje właśnie stan Kerala, położony na zachodnim wybrzeżu tego subkontynentu. W niektórych okręgach stanowią oni nawet prawie połowę populacji. Trzeba jeszcze dodać, że mieszkańcy Kerali reprezentują w większości ludy drawidyjskie, zamieszkujące Indie przed najazdem pierwszych Hindusów, którzy kilka tysięcy lat temu wyparli autochtonów na południe półwyspu.
Można przypuszczać że – mówiąc w uproszczeniu – pierwszymi misjonarzami byli tam syryjscy kupcy. A ponieważ we wczesnym średniowieczu Syria znajdowała się poza zasięgiem bizantyńskiej „cywilizacji ortodoksji”, adepci chrześcijaństwa w Indiach poznali je w dwóch niekatolickich wariantach: monofizyckim z Antiochii oraz nestoriańskim z terenów położonych bardziej na wschodzie. Ci pierwsi w ciągu wieków ukształtowali obrządek zwany syromalankarskim, ci drudzy przyczynili się do powstania rytu zwanego syromalabarskim. W obu tradycyjnym językiem liturgii jest starożytna forma syryjskiego (syriacki), chociaż języka tego nie rozumieją już ani wierni, ani nawet sami duchowni. Te obie gałęzie indyjskiego chrześcijaństwa dzielą się z kolei na niekatolików oraz unitów. Mamy więc już cztery odrębne Kościoły, do tego zaś należy dodać łacinników, których tam również nie brakuje (o protestantach nie wspominamy, by zbytnio nie komplikować materii).
Ryzyko reformowania
Spory, o których mowa, toczą się w łonie największej z tych denominacji, Syromalabarskiego Kościoła Katolickiego, skupiającego około czterech milionów wiernych. Wyłonił się on w 1599 r., kiedy to portugalscy jezuici, przejąwszy kontrolę nad miejscowymi chrześcijanami, znieśli odrębność ich starego obrządku, zaprowadzając – zgodnie z duchem soboru trydenckiego – obrządek znacznie zbliżony do łacińskiego, gdzie o starych czasach przypominał tylko liturgiczny język syriacki.
Taki stan rzeczy trwał ponad trzysta lat. Przez ten czas syromalabarczycy okrzepli jako wspólnota, znosząc cierpliwie po kolei rządy portugalskie, muzułmańskie oraz kolonialne brytyjskie. Jednak w 1934 r. rzymska Kongregacja Kościołów Wschodnich uznała, że latynizacja ich obrządku posunęła się zbyt daleko. Postanowiono wtedy obrządek stopniowo modyfikować w celu przywrócenia mu lokalnego, indyjskiego kolorytu.
Wszystko to oczywiście miało w założeniach służyć przybliżeniu kerygmatu wiary zwykłym wyznawcom. Praktyka jednak okazała się inna, czego dobitnym przykładem była kolejna reforma, przeprowadzona po II soborze watykańskim. Zgodnie z jego uchwałami w keralskich kościołach ustawiono wtedy celebransów „twarzą do ludu” (versus populum). Reforma przyjęła się bez oporu w diecezjach na północy stanu, natomiast w tych południowych, bardziej peryferyjnych oraz bardziej wystawionych na wpływy niekatolickiego odłamu syromalabarczyków, wprowadzana była z trudem.
Zwierzchnik Syromalabarskiego Kościoła Katolickiego, kard. George Alencherry, jest zdecydowanym promotorem realizacji kompromisu z 1999 r. To do jego siedziby dwa lata temu próbowała się wedrzeć duża grupa księży z diecezji północnych | fot. Wikimedia Commons
Jak rozumieć Kurbanę
Na czym polega problem? Otóż w założeniach płynących z Rzymu znalazł się postulat ujednolicenia liturgii wszystkich trzech katolickich Kościołów Indii: syromalabarskiego, syromalankarskiego i łacińskiego. Jednak tamtejsi chrześcijanie, którzy pozostali najbardziej pod wpływem tradycji, zupełnie inaczej rozumieją owo „twarzą do ludu”. Według nich Kurbana (po syriacku „Święta Ofiara”) jest wspólną ofiarą wszystkich uczestników Mszy. Taka jest zresztą nauka całego Kościoła. Wszelako odwrócenie celebransa w kierunku wiernych tradycyjni syromalabarczycy rozumieją jako ograniczenie Ofiary do grona sprawujących Eucharystię księży. A z takim rozumieniem Eucharystii nie mogą się pogodzić.
W 1999 r. ustalono próbę kompromisu: odtąd księża mieliby sprawować Mszę zwróceni twarzą do wiernych aż do modlitwy eucharystycznej, następnie odwrócić się do ołtarza, a po Komunii znowu zwrócić się do wiernych. Ustalenia przyjęto, ale ich nie wykonywano. Dopiero w sierpniu ubiegłego roku lokalny synod postanowił wprowadzić je w życie we wszystkich diecezjach. Decyzja synodu została zaakceptowana i poparta przez papieża Franciszka.
Doprowadziło to do ostrego kryzysu. Diecezje północne, gdzie od dziesięcioleci celebruje się wyłącznie „twarzą do ludu”, nie mają ochoty na powrót do stanu rzeczy, jaki kiedyś został zniesiony. Z kolei diecezje południowe niechętnie patrzą na wszelkie próby odgórnego ujednolicania liturgii. W jednych i drugich wierni czują się zawiedzeni, albowiem uważają, że decyzja została podjęta ponad ich głowami.
Apogeum protestu miało miejsce
12 listopada 2021 r. w mieście Ernakulam, siedzibie tzw. arcybiskupa większego, zwierzchnika Syromalabarskiego Kościoła Katolickiego. Duża grupa księży, zgromadzonych w katedrze Świętego Tomasza, próbowała wedrzeć się do siedziby kardynała George’a Alencherry’ego, zdecydowanego promotora realizacji kompromisu z 1999 r., musiała interweniować policja. Duchowni reprezentowali diecezje północne.
W obecnej chwili sytuacja daleka jest od perspektywy uregulowania. Każda ze stron upiera się przy własnych rozwiązaniach, nie przyjmując do wiadomości argumentów adwersarzy. Z pewnością w takich warunkach nie da się teraz przeprowadzić żadnej trwałej reformy, choć w dalszej perspektywie jest ona niewątpliwie potrzebna. Ale to wymaga cierpliwości oraz powszechnej chęci do zgody.