Z dużą przyjemnością oglądałam kiedyś z dziećmi Piratów z Karaibów, chyba nawet wszystkie części. Oprócz roli Jacka Sparrowa, Johnny’ego Deppa kojarzyłam z niewielu ról: popularność zdobywał w czasie, gdy nie interesowało mnie kino rozrywkowe, bo wolałam ambitniejsze produkcje europejskie. Nigdy też nie zajmowałam się plotkami na temat aktorów i aktorek, nie śledziłam ich romansów, zdrad i rozwodów, kolejnych układów rodzinnych i majątkowych. Cały ten hollywoodzki blichtr miałam w głębokim poważaniu. Nic więc dziwnego, że zeszłoroczna afera wokół Deppa i jego byłej żony Amber Heard ominęła mnie zupełnie.
Kiedy HBO wypuściła dwuodcinkowy serial poświęcony sprawie sądowej z 2022 r., w której Depp oskarżył Heard o zniesławienie, nie zwróciłam na niego uwagi. Teraz za temat zabrał się Netflix i skusił mnie pewnego niedzielnego samotnego wieczoru. Nie żałuję, bo jest to serial nie tylko o parze aktorów, którzy pozywają się nawzajem o zadośćuczynienie, ale o walce o prawdę, w której werdykt wydaje internet. Można powiedzieć tak: sprawa sądowa w dobie internetu. I jeszcze: oto jak wygląda przewaga białego mężczyzny, bardzo bogatego i bardzo sławnego, nad kobietą o znacznie mniejszym majątku. Słowo przeciwko słowu. Wokół tego medialny cyrk, bo rozprawa odbywała się stanie, w którym istniała możliwość upublicznienia transmisji z sali sądowej, a na tym zależało adwokatom Deppa.
W skrócie chodziło o to, że Heard już po rozwodzie oskarżyła Deppa o przemoc domową. Ten uznał to za zniesławienie, ona z kolei uznała za zniesławienie fakt, że on twierdzi, że ona kłamie. Miliony internautów w USA śledziło na żywo kolejne wystąpienia w sądzie, podczas których wywlekano kolejne małżeńskie dramaty, z czego zrobiono widowisko na skalę dotąd niespotykaną. Z przerażeniem śledzimy przedziwną reakcję tłumu, który po nie tak dawnej przecież akcji #MeToo, po uwrażliwieniu społeczeństwa na sprawy przemocy w rodzinie, nie ma dla Amber Heard cienia współczucia i zrozumienia. Żadne najgorsze udokumentowane nagranie z Deppem w roli głównej, w którym aż kipi od chamstwa i agresji, nie jest w stanie zaważyć na werdykcie tłumów, który został wydany już na samym początku: jest niewinny. Nigdy przedtem nie widziałam takiego aktu nienawiści wobec kobiety, która mówi o doznanej przemocy. Skala hejtu, jaki spadł na tę kobietę, nie jest niczym usprawiedliwiona.
No dobrze, ale co nas to właściwie obchodzi? Chodzi mi nie o aktorów, tylko o to, co tu się wydarzyło. Okazało się, że o prawdzie decydują youtuberzy, zarabiając na tym miliony dolarów, ich zasięgi osiągnęły miliardy wyświetleń, virale zalewające internet przeinaczały wypowiedzi zeznających i pokazywały rzeczywistość fałszywą. Za pomocą technologii XXI wieku cofnęliśmy się mentalnie do wieku XX. Po wygranej sprawie Depp i jego adwokaci podziękowali fanom i youtuberom. Tak oto z procesu, który powinien być rzetelnym zbadaniem sprawy, robi się plebiscyt. A doświadczające przemocy kobiety sto razy się zastanowią, zanim pójdą do sądu.