W komentarzu dla Wirtualnej Polski napisał Pan, że obecna kampania wyborcza będzie mieć charakter zupełnie wyjątkowy, w Polsce dotąd nieznany. Co miał Pan na myśli?
– Politycy niemal za każdym razem przekonują nas, że mamy do czynienia z wyborami wyjątkowymi. To jest sposób na mobilizowanie nas. Jednak niezależnie od tego uważam, że trwająca już kampania przed wyborami do parlamentu, które odbędą się 15 października, rzeczywiście jest bezprecedensowa.
Po pierwsze dlatego, że to już osiemnasty rok pojedynku pomiędzy dwiema największymi partiami politycznymi i ich przywódcami. Nie byliśmy jeszcze świadkami tak długiego spektaklu z udziałem tych samych dwóch aktorów. Obaj polityczni hegemoni – Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska – robią wszystko, by przekonać nas, że tylko oni są w stanie skutecznie rządzić Polską. W tym celu gotowi są sięgać po wszelkie niemal dostępne środki polityczne.
Po drugie, te dwie największe partie polityczne próbują zamienić jesienne wybory w plebiscyt, a nawet w igrzyska. Dyskusję o aspiracjach Polaków próbują zastąpić festiwalem emocji. Z jednej strony mamy obóz władzy, który zdając sobie sprawę, że trudno będzie mu wystraczająco wysoko wygrać klasyczną kampanię wyborczą, próbuje skupić naszą uwagę na ogłoszonym referendum. Z drugiej strony PO też chce zamienić wybory w igrzyska, sięgając po formułę wielkich marszów, z których pierwszy odbył się 4 czerwca, a kolejny planowany jest na 1 października.
Trzecia rzecz warta odnotowania to próby podejmowane przez mniejsze partie, które chcą przekonać wyborców, że najwyższy czas zakończyć ten trwający od 2005 r. duopol, że pora na zmianę pokoleniową w polskiej polityce.
No i nie zapominajmy, że jest to pierwsza kampania wyborcza, która toczy się w cieniu trwającej za naszą wschodnią granicą wojny.
Rozumiem, że politycy stawiają na to, co może dać im najlepszy wynik wyborczy. Ale nie rozumiem, dlaczego wyborcy nie są zainteresowani tym, żeby kampania wyborcza była czasem dyskusji o rzeczywistych problemach.
– Rzecz nie w tym, że wyborcy nie chcą o tym rozmawiać, tylko że politycy dwóch największych partii politycznych z różnych powodów unikają takich dyskusji. Prawo i Sprawiedliwość zdaje sobie sprawę, że po ośmiu latach ich rządów wyborcy są władzą zmęczeni. To uniwersalna prawidłowość: każda władza się wypala i zaczyna wyborców nużyć. W związku z tym PiS naturalnie ucieka od rozmowy o ośmiu latach swoich rządów, kierując naszą uwagę na inne tematy. Trudno też się temu dziwić z jeszcze jednego powodu. W ostatnich miesiącach przytrafiło się też tej partii kilka wizerunkowych wpadek – mam tu na myśli chociażby sprawę rakiety pod Bydgoszczą czy zamieszanie ze zbożem z Ukrainy – których lepiej, z punktu widzenia PiS-u oczywiście, nie przypominać.
Rozmów o konkretach unika także PO, koncentrująca się na krytyce rządzących i negatywnej kampanii.
– Myślę, że w PO liczą na to, że posługiwanie się takimi emocjami pozwoli zmarginalizować inne opozycyjne partie i przyciągnąć zdecydowaną większość ich wyborców, co przełoży się na lepszy wynik Platformy w październikowych wyborach.
Wróćmy na chwilę do ogłoszonego przez rządzących referendum. Jaki jest jego cel?
– Referendalne pytania mają pomóc partii rządzącej w rozstawieniu swego rodzaju alternatywnej sceny wyborczej. Nie mają one moim zdaniem wiele wspólnego z realnymi problemami – bo kto dziś proponuje wyprzedawanie majątku albo podwyższenie wieku emerytalnego – ale pomagają odwrócić uwagę wyborców. Referendum może też pomóc w zmobilizowaniu części elektoratu – tej, która cztery lata zagłosowała na PiS, ale w tym roku jest do tego nieprzekonana. Referendum w sprawach, które wywołują tak duże emocje, ma sprawić, że jednak pójdą do urn.
A może mamy zbyt duże oczekiwania? Jak konkurujące ze sobą partie mają dyskutować o programie dla Polaków i Polski, skoro na taką dyskusję nie ma miejsca nawet wewnątrz ich szeregów? Dobrym przykładem jest odwołany tzw. panel symetrystów. To dyskusja czworga publicystów, która miała się odbyć na Campusie Polska Przyszłości – wydarzeniu gromadzącym głównie młodych sympatyków Platformy Obywatelskiej. Miała, bo „panel symetrystów” został odwołany. Organizatorom – i znacznej części sympatyków – nie podobał się jeden z zaproszonych gości, który nie boi się poruszać trudnych dla opozycji kwestii. Uznano, że to nie czas na przedstawianie wątpliwości, tylko na zwieranie szeregów.
– Ten przykład pokazuje, że również po stronie najbardziej zagorzałych zwolenników opozycji nie ma otwartości na krytyczną rozmowę o przyszłości Polski, na spieranie się na programy. Liczą się emocje, igrzyska i pełna mobilizacja.
Na tle dwóch największych partii starają się wybić inne formacje, które próbują bronić się przed narracją narzuconą przez PiS i PO. Od tego, czy uda im się obronić swoją podmiotowość i zdobyć łącznie istotną część mandatów w przyszłym sejmie, zależy w jakimś sensie jakość naszej polityki po wyborach.
Polityka to, według Kościoła, roztropna troska o dobro wspólne. Emocjonalne argumenty używane w kampanii wyborczej do roztropności raczej nie zachęcają. Czy przed tą spiralą negatywnych emocji można się skutecznie bronić?
– Kościół w Polsce, mam tu na myśli Radę Stałą Episkopatu, niejako przewidując to, co nas czeka, już 2 maja wydał „Stanowisko w kontekście nadchodzących wyborów”, które może być tutaj pomocne.
Pamiętajmy też, że do 15 października zostało jeszcze sporo czasu. Decyzji nie musimy podejmować dzisiaj. Wykorzystajmy najbliższe tygodnie, by krytycznie i spokojnie przyglądać się temu, co proponują politycy, nie ulegając suflowanym przez nich emocjom. Nie szukajmy też inspiracji w rozemocjonowanych mediach i nie ulegajmy presji sondaży. Raczej rozmawiajmy z bliskimi: rodziną, przyjaciółmi, koleżankami i kolegami. Słuchajmy własnego sumienia. No i cieszmy się wolnością. To dzięki niej przy urnach mamy możliwość wybrania politycznej przyszłości dla Polski.
Rada Stała KEP o wyborach
Chcemy też – raz jeszcze – zaapelować do polityków wszystkich stronnictw o to, by tocząc swą wyborczą rywalizację, w imię odpowiedzialności za los naszej Ojczyzny unikali pokusy demagogii i populizmu, bezwzględnego dyskredytowania oponentów czy nasycania zbędnymi emocjami i tak głębokich już podziałów. Wszyscy pamiętać bowiem musimy, że celem wyborczej rywalizacji jest wybór cieszącej się możliwie szerokim poparciem władzy, która z energią służyć będzie mogła wszystkim Polakom, a nie pokonanie, czy tym bardziej zniszczenie, politycznych rywali.
Odpowiedzialność za kształt spraw publicznych i związane z nim społeczne postawy niosą dziś na swych barkach także media. Z wdzięcznością zatem przyjmujemy wysiłek tych dziennikarzy, którzy z wnikliwością odsłaniają pełny i złożony obraz życia publicznego, służąc w ten sposób dobru wspólnemu, a nie poszczególnym stronom politycznych czy ideowych sporów. Chcemy też zachęcić wszystkie media i dziennikarzy do takiego właśnie odważnego wychodzenia poza pokusę budowania uproszczonego, jednostronnego, zideologizowanego, a czasem zgoła upartyjnionego, obrazu życia społecznego. Sprawą szczególnie zaś pilną jest odrzucenie wszelkich form medialnej stygmatyzacji, która siejąc w ludzkich sercach lęk i wrogość, prowadzić może do prawdziwych tragedii i nieszczęść.
Posługa uczciwego dialogu w głęboko podzielonym społeczeństwie jest też dziś pilnym zadaniem wszystkich, którzy ze względu na wykonywany zawód czy społeczne funkcje cieszą się publicznym autorytetem i zaufaniem. Ludzie kultury, naukowcy, nauczyciele, duchowni, sportowcy, samorządowcy – wszyscy codziennie świadczyć możemy, że prezentowanie swego punktu widzenia nie wyklucza szacunku i życzliwości wobec innych.
dr hab. Sławomir Sowiński
Wykładowca w Instytucie Nauk o Polityce i Administracji Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Autor m.in. Boskie cesarskie publiczne. Debata o legitymizacji Kościoła katolickiego w Polsce w sferze publicznej w latach 1989–2010. Publikował m.in. w „Więzi”, „Rzeczpospolitej” i „Gościu Niedzielnym”