Obraz polskiego nauczyciela, jaki wyłania się z memów i dowcipów, to postać zmęczonego, zjadliwego i sfrustrowanego człowieka, który na swoich uczniów spogląda z niechęcią. Tego typu groteskowy wizerunek belfra wiąże się z określoną percepcją nauczycieli przez dzieci i młodzież, którzy z łatwością dostrzegają, że w wielu pedagogach dawno już wygasł entuzjazm do pracy. Pod karykaturalnym obrazem polskiego nauczyciela, obecnym w memach i popkulturze, kryje się zaś niezadowalający stan zdrowia psychicznego pracowników oświaty.
Pani Frał vs Paweł Zawadzki
Ciekawe wnioski na temat społecznego podejścia do osób wykonujących zawód nauczyciela można wyciągnąć, przyglądając się (oczywiście z pewnym dystansem) polskim tekstom popkultury, w których występują postaci tychże. Jednym z najpopularniejszych w swoim czasie obrazów, w których pojawia się postać nauczycielki, jest serial i film Włatcy móch. Rysunkowa postać pedagożki – pani Frał – stanowi hiperbolę wszystkich negatywnych cech, jakie zdaniem uczniów (i wielu rodziców) może posiadać nauczyciel: jest to oschła i niesympatyczna kobieta w wieku przedemerytalnym, ubierająca się nieadekwatnie do epoki, w której żyje. Frał obsesyjnie poprawia swoich uczniów, gdy popełniają błędy i często jest wobec nich agresywna. Na drugim biegunie popkulturowych pracowników oświaty z kolei znajduje się Paweł Zawadzki, grany przez Macieja Stuhra główny bohater serialu Belfer. Ta postać z kolei stanowi ożywioną sumę marzeń młodzieży dotyczącą tego, z jakimi pedagogami chcieliby mieć do czynienia. Zawadzki jest młody, dynamiczny, tolerancyjny i doskonale zorientowany w realiach współczesności. Co więcej, uwadze widzów nie umknie, że Belfra zdobi nie tylko błyskotliwa riposta, ale także – zadbany i atrakcyjny wygląd. Powinniśmy jednak jako społeczeństwo zrozumieć, że ci realni nauczyciele, którzy bardziej przypominają Frał niż Zawadzkiego, potrzebują pomocy, a nie pogardy. Ich postawa jest bowiem często efektem nieleczonych problemów ze zdrowiem psychicznym.
Nauczyciel jest wrogiem
Stan zdrowia polskich pedagogów pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Ostatnie reprezentatywne badania nad tym zagadnieniem przeprowadzone w roku 2010 wskazywały, że aż 86 proc. nauczycieli ma poczucie, że ich obciążenia zawodowe są wyższe niż w innych profesjach (Pyżalski, Merecz, Psychospołeczne warunki pracy polskich nauczycieli. Pomiędzy wypaleniem zawodowym a zaangażowaniem, Kraków 2010); nie mamy niestety podstaw, by sądzić, że od tamtej pory coś zmieniło się na lepsze. Co więcej, 16 proc. nauczycieli deklaruje wysoki poziom obciążenia zawodowego w związku z konfliktami w pracy, a 17 proc. – wysoki poziom obciążenia organizacyjnego. Aż 40 proc. nauczycieli stwierdza, że odczuwa nieustanny stres w pracy, co może przyczyniać się do rozwoju depresji (na którą nauczyciele oraz inne osoby wykonujące zawody pomocowe są narażone w sposób szczególny). Niepokojące jest także to, że aż 25 proc. (!) nauczycieli ma niskie poczucie sensu swojej pracy (Okulicz-Kozaryn, Bobrowski, Borucka, Ostaszewski, Pisarska, Raduj, Klimat i kultura szkoły a zdrowie psychiczne i zachowania problemowe uczniów, 2012) – oznacza to, że wielu pedagogów zajmujących się każdego dnia dziećmi i młodzieżą nie tylko nie czuje „misji”, ale wręcz nie widzi celu w codziennym kontakcie z podopiecznymi. Inna ważna informacja jest taka, że aż 20 proc. polskich nauczycieli ma pełne objawy zespołu wypalenia zawodowego (Tucholska, Wypalenie zawodowe nauczycieli, Lublin 2003). Dlaczego tak się dzieje? Jak zauważa dla „Dziennika Gazety Prawnej” Jolanta Palma, członkini zespołu roboczego ds. prewencji samobójstw i depresji przy Radzie do spraw Zdrowia Publicznego w Ministerstwie Zdrowia, poważnym problemem jest to, że nauczyciel jest często traktowany jak wróg – zarówno przez uczniów, jak i ich rodziców. Pedagogów poddaje się nieustannej ocenie i krytyce, przy jednoczesnym braku systemowego wsparcia dla tej grupy zawodowej – przez wiele lat nie prowadzono nawet rzetelnych badań na temat kondycji psychicznej pracowników oświaty. Nauczyciele są także zmęczeni ciągłymi zmianami w systemie edukacji i często odczuwają bezsilność wobec problemów uczniów, zwłaszcza tych mających specjalne potrzeby – uczelnie nie przygotowują przyszłych pedagogów do radzenia sobie z różnego typu sytuacjami kryzysowymi. Między innymi te problemy sprawiają, że chętnych do pracy w szkołach brakuje, a wielu nauczycieli (także tych młodych) myśli o zmianie zawodu. Frustracja i wypalenie nauczycieli „wygania” ich ze szkół, co za parę lat może doprowadzić do bardzo poważnych braków kadrowych w szkołach. Zdrowie psychiczne nauczycieli ma również niebagatelny wpływ na to, jakie relacje są oni w stanie zbudować ze swoimi uczniami. Psychologowie i terapeuci pracujący z rodzinami doskonale wiedzą, że niezwykle trudno jest być opiekuńczym i dostępnym emocjonalnie rodzicem, gdy samemu doświadcza się frustracji i wypalenia (w tym przypadku tzw. wypalenia rodzicielskiego). Analogicznie, cierpiący na dolegliwości psychologiczne nauczyciel często nie jest w stanie – nawet jeśli bardzo by chciał – dostrzegać potrzeb swoich uczniów i wspierać ich, gdy tego potrzebują. Wypalenie zawodowe nauczycieli ma negatywny wpływ na ich zaangażowanie w pracę, zainteresowanie nowymi działaniami, zdrowie somatyczne i obecność w pracy, a także postawę wobec uczniów i jakość relacji z nimi oraz umiejętność właściwego interpretowania zachowań uczniów. Zdrowie psychiczne nauczycieli powinno być zatem również częścią ogólnopolskiej debaty na temat zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży. Zdrowy nauczyciel to nauczyciel empatyczny i stabilny emocjonalnie – bez wątpienia kontakt z takim pedagogiem jest „zdrowszy” dla uczniów niż przebywanie pod opieką osoby, która zmaga się z nieleczoną depresją i poczuciem braku sensu. Nauczyciel, który jest w dobrej kondycji psychologicznej, z większą łatwością może dostrzegać również przejawy przemocy rówieśniczej i sprawniej na nie reagować.
Rzuciłam to. Czuję się zdrowsza
Maria, dziś mająca trochę ponad 40 lat, od zawsze chciała być „oświatową superbohaterką”. Okazało się jednak, że nie jest w stanie tego osiągnąć, a praca stała się dla niej źródłem żalu i bezsilności.
– Zapragnęłam pracować w szkole, gdy obejrzałam Młodych gniewnych – wtedy zaczęłam marzyć o pracy z tak zwaną trudną młodzieżą – mówi. – Wierzyłam, że jeśli otoczę dzieci wsparciem i będę mówiła ich językiem, to stanę się początkiem rewolucji w polskiej szkole. Po maturze poszłam na studia historyczne (choć bez problemu dostałabym się na prawo), a zaraz po nich zaczęłam uczyć w szkole. A właściwie – szkołach, bo okazało się, że z godzin w jednej nawet nie „uzbieram” etatu. Tłukłam się przez miasto tramwajem, bo nie było mnie stać na auto. Uczniowie z klas matematycznych moim przedmiotem gardzili, a ci z „humanów” woleli wiedzę czerpać z YouTube’a niż z podręcznika. Próbowałam to wykorzystać i oglądać te filmy razem z nimi, a potem komentować i weryfikować fakty – szło nieźle… do czasu, aż rodzice zrobili aferę o to, że nie realizuję z młodzieżą programu i nie przygotuję jej do matury. Z kolei kiedy próbowałam w klasach niehumanistycznych opracować choćby podstawowe zagadnienia, spotkałam się z oporem – inni nauczyciele i wicedyrektorka mówili, że w sumie to muszę to przełkn ć, bo oni mają uczyć się tego, co zdają na maturze – dzięki temu szkoła będzie wyżej w rankingach. Wokół mnie byli sami przemęczeni ludzie, którzy na jakikolwiek pomysł (choćby zorganizowania spotkania dla maturzystów o Jedwabnem) reagowali uśmiechem politowania. Ale najgorsze zaczęło się, gdy zdiagnozowano u mnie chorobę jelit. Musiałam jeść o stałych porach – więc do pracy brałam posiłki przygotowane zgodnie z zaleceniami dietetyka. Nie miałam kiedy ich zjeść, bo na przerwach wyznaczano mi dyżury albo inne „atrakcje”. Wracałam więc do domu i rzucałam się na jedzenie, a mój stan zdrowia był coraz gorszy. Zaczęłam mieć nawet lęki przed wychodzeniem do pracy, bo wiedziałam, że nie będę mogła zrobić tego, co jest kluczowe dla mojego leczenia. W końcu rzuciłam tę pracę i zaczęłam pracować w firmie transportowej męża. Już po pół roku czuję się zdrowsza, co potwierdzają wyniki badań. Czasami zastanawiam się tylko, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym jednak zdawała na to prawo…
Nauczyciel nauczycielowi…
Eryk, trzydziestokilkulatek, zwraca uwagę na kwestię relacji między pedagogami: – W tej pracy wszystko zależy od tego, w jakiej szkole się pracuje – tak jak dla ucznia ogromne znaczenie ma, w jakiej placówce się uczy. Pracowałem w trzech szkołach: dwóch w dużym mieście i jednej „podmiejskiej”. W dwóch pierwszych otaczały mnie ludzkie wraki. Nauczyciele bali się dyrektorów, nie znosili kontaktów z rodzicami uczniów, byli zafiksowani na punkcie wyników egzaminów. Była rywalizacja i brak zaufania. Jestem pewien, że co najmniej połowa nauczycieli miała depresję albo inne problemy. Nie, nie jestem specjalistą, nikogo nie diagnozowałem, ale myślę, że moja obserwacja ma coś wspólnego z rzeczywistością, bo sam leczę się na ChAD (choroba afektywna dwubiegunowa, w której stany depresyjne występują naprzemiennie z manią – przyp. ASM) i wiem, jak może wyglądać depresja. Gdy pracowałem w drugiej placówce, bardzo zresztą prestiżowej, nasiliły się moje kompulsje – byłem znerwicowany i ciągle poirytowany. Potem z powodów osobistych przeprowadziłem się w inny rejon Polski. Podjąłem pracę w szkole w małym mieście. Obawiałem się tego bardzo – miałem w głowie stereotypowe wyobrażenie o takich mieścinach jako zacofanych i nudnych, a okazało się, że to najlepsze miejsce, w jakim mogłem się znaleźć. Tu nauczyciele dobrze się znają i pomagają sobie, są o wiele bardziej spokojni. Nie ma presji na wyniki uczniów, rodzice, jak czegoś potrzebują, to po prostu dzwonią do wychowawcy dziecka i mówią o tym wprost. Dyrekcja jest otwarta na „nowinki”, bo ufa nauczycielom. Lekcje biologii mój kolega nieraz prowadził w parku, a poloniści omawiają z dziećmi również teksty współczesne, spoza kanonu. Przede wszystkim pracuję w gronie ludzi troszczących się o siebie nawzajem. Kiedy jedna osoba z pracy przyznała, że ma myśli samobójcze, została przez koleżankę zawieziona na oddział psychiatryczny. Kiedy była na zwolnieniu, dzwoniliśmy do niej i interesowaliśmy się tym, co się u niej dzieje. Dyrektor wysłał jej kosz słodyczy. Tę osobę spotkał wielki dramat, ale od nas uzyskała potrzebne wsparcie. Nauczyciele potrafią być w porządku i dla siebie nawzajem, i dla uczniów – ale to może się wydarzyć tylko wtedy, gdy się ich systemowo nie niszczy.
Bezpieczeństwo i wspólnota
„Jeden skuteczny trik”, który mógłby poprawić stan zdrowia psychicznego polskich nauczycieli, niestety nie istnieje. Posiłkując się koncepcją piramidy potrzeb, możemy jednak określić, co na każdym „poziomie” potrzeb człowieka musi ulec zmianie, aby nauczyciele byli zdrowsi. Jeśli chodzi o potrzeby czysto fizjologiczne – na pewno nauczycielom potrzeba dłuższych przerw w pracy (niezwiązanych z np. dyżurowaniem na korytarzu), aby mogli w spokoju chociażby zjeść posiłek i pospacerować. Potrzebujący nauczyciele powinni także mieć dostęp do pomieszczenia, w którym mogliby spędzić przerwę w ciszy – nie od dziś wiadomo, że przebodźcowanie fatalnie wpływa na układ nerwowy. Nauczycielom potrzeba także poczucia bezpieczeństwa: korzystne dla zdrowia pedagogów byłoby, gdyby podstawa programowa czy cały system edukacji nie ulegały tak częstym zmianom. Ponadto: trudno jest czuć się bezpiecznie, gdy zarabia się po prostu za mało, by spłacić kredyt lub w razie potrzeby naprawić auto. Dlatego właśnie pensje nauczycieli powinny wyraźnie wzrosnąć. Nauczyciele potrzebują także poczucia przynależności, które mogłoby im dać zaangażowanie w związki zawodowe albo – co byłoby wspaniałą innowacja – możliwość uczestniczenia w specjalnych grupach wsparcia. Pracownikom oświaty bez wątpienia przydałoby się także więcej gestów uznania – same plebiscyty na nauczyciela roku, choć cenne, nie wystarczą. To dyrektorzy szkół powinni premiować tych nauczycieli, którzy z otwartością towarzyszą dzieciom i młodzieży na długiej drodze edukacji.
Między innymi te zmiany, połączone oczywiście z dostępem do pomocy psychologicznej i psychiatrycznej (który to niestety jest w Polsce bardzo nierówny), mogłyby sprawić, że nauczyciele – a razem z nimi ich uczniowie – zaczęliby wewnętrznie wzrastać.