Odrywam się od wszechogarniającego koszmaru polskiej kampanii wyborczej. Czytam w „Plusie Minusie” wywiad z Karstenem Hausteinem, niemieckim meteorologiem. Snuje apokaliptyczne wizje zmian klimatycznych, które mogą prowadzić do zagłady raf koralowych (więc żywności pozyskiwanej z morza) i do susz uderzających w uprawy, więc zagrażających głodem. Stawką ma być każda dziesiąta stopnia Celsjusza więcej, której powinniśmy uniknąć.
To, że klimat się zmienia, widać gołym okiem i czuć. Konsekwencją są upały, a przy okazji i anomalia pogodowe, których kiedyś nie było – zaświadczam to jako człowiek dość wiekowy. Pamiętam, jak kilka, kilkanaście lat temu niektórzy prawicowi komentatorzy natrząsali się z wizji globalnego ocieplenia. Jak w każdy zimniejszy dzień pytali, gdzie ono jest, czy to nie wielka ściema. Nasuwają mi się tu nazwiska Rafała Ziemkiewicza czy Łukasza Warzechy. Wypadałoby się do tego teraz, panowie, jakoś odnieść.
Czasem to były uwagi w stylu: może i jest trochę cieplej, ale w średniowieczu też było. Nie wiemy, czy to jest związane z działalnością człowieka, z emisją gazów. Takie nastawienie wynikało choćby z obrony tradycyjnego modelu gospodarki, aksjomatu cywilizacyjnego postępu opartego na maksymalnej produktywności. Podkreślałem w odpowiedzi, że nie jestem specjalistą. Ale wątpliwe, aby niemal cały świat nauki się sprzysiągł i celowo wprowadzał ludzkość w błąd.
Zarazem pan Haustein mimochodem wspomina o takich receptach, jak ograniczenie spożycia mięsa czy korzystania przez ludzi z komunikacji. I tu uwaga: będzie to prowadzić do tak radykalnych zmian stylu życia, że nie sposób tego nie poddać jakiejś generalnej debacie. Przykładowo uderzenie w samoloty i samochody to cios w społeczną mobilność sprzeczny z całą dotychczasową logiką postępu. Trzeba na jednej szali położyć katastrofę klimatyczną. Ale może ludzie mają prawo chociaż trochę ryzykować – w imię owego postępu, który nagle jest nam unieważniany. Powinni wybierać.
To się jeszcze bardziej komplikuje, kiedy czytamy czy widzimy w telewizorach, jak owi mędrcy od klimatycznych zagrożeń radzą nad tym, co odebrać ludziom, ale sami na rozliczne konferencje samolotami latają. Jeśli elity mają nas przekonać do radykalnych wyrzeczeń, po prostu muszą zacząć od siebie.
I jeszcze jedno spostrzeżenie. Meteorolog z niemieckiego Lipska atakuje rzeczników spiskowych teorii, którzy wciąż podważają albo sam pewnik ocieplenia, albo metody zapobiegania mu. Jako przykład podaje polskie PiS. Prawda, jego politycy odzywali się czasem w obronie polskiej energetyki węglowej. Ale ostatecznie naginali się do większości, czasem bardzo twardych regulacji Unii Europejskiej, które mają katastrofie zapobiegać. W ostatnich latach polska prawica coraz rzadziej wdaje się w polemiki z naukowcami i z unijną biurokracją na ten temat.
Jeśli ktoś to robi, to Solidarna Polska lub Konfederacja.
Zarazem pan Haustein znajduje w swojej wypowiedzi miejsce, aby zaatakować PiS za „radykalną retorykę antyimigrancką”. A co to ma do polityki klimatycznej? Czytam coś takiego i generalne zaufanie do pana naukowca trochę słabnie. A może on walczy z mięsem i powszechnym dostępem do komunikacji w imię lewicowej ideologii? Kiedy czytam przestrogi tegoż eksperta przed „faszyzmem”, pleniącym się podobno w Europie i USA, mam coraz mniej podstaw, żeby się tych ideologicznych motywów nie doszukiwać. Ta debata nie będzie przejrzysta, nim obie strony, podkreślam obie, nie wyzbędą się ideologii. Na razie to swoista wojna na miny. Jak u Gombrowicza, choć dotyczy czego innego niż
w Ferdydurke.