Zacytuję fragment wpisu Michała Dworczyka na Facebooku. Autor to dawny szef kancelarii premiera Mateusza Morawieckiego, a obecnie europoseł Prawa i Sprawiedliwości. Ale też człowiek od lat zajmujący się polityką wschodnią, w tym relacjami z Ukraińcami i Ukrainą.
„Nie mogę spokojnie słuchać ludzi, którzy licytują się, jak ograniczyć pomoc, bo przecież luksusowe auta na ukraińskich rejestracjach w Warszawie, bo w Kijowie dyskoteki działają etc. To wszystko prawda. Za granicę uciekło mnóstwo szemranych typów, czy po prostu tchórzy oraz dekowników. Ale jest druga, a właściwie pierwsza strona medalu. Z 38 mln zostało między 25 a 30 mln Ukraińców w kraju, struktura demograficzna jest katastrofalna, ponad 100 tys. ludzi zginęło, a przeszło dwa razy tyle będzie do końca życia kalekami”.
Głos akurat tego człowieka jest znamienny. Kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, jego partia pomagała ze wszystkich sił – i państwu ukraińskiemu, i uchodźcom. Ale ostatnio stosunek wielu polityków PiS do Ukrainy się zmienił. Kiedy Donald Trump zaczął ją czynić współwinną wywołania wojny, oni poczęli ją traktować z coraz większą irytacją. Po co się stawiają Ameryce, powinni być bardziej ulegli, to pobrzmiewało coraz mocniej. Co wyniknie z manewrów Trumpa, to się dopiero okaże. Ale PiS dał się wciągnąć w uzasadnianie jego wypowiedzi i zachowań, o których on sam zdaje się chwilami zapominać.
W ślad za tymi głosami odezwali się zwykli Polacy, szczególnie ci z prawej strony. Cały czas obecne, ale przytłumione, antyukraińskie uprzedzenia eksplodowały nagle ze sporą mocą. Już wcześniej żywiła się nimi Konfederacja. Nagle PiS, także w obliczu kolejnej kampanii wyborczej, jakby poszedł w jej ślady.
Mój przyjaciel od czasów studiów, były szef Instytutu Polskiego w Moskwie, Piotr Skwieciński, napisał w „Plusie Minusie” ciekawy tekst o tym, jak i dlaczego Polacy zaczęli się odwracać od Ukraińców. Wymienił różne przyczyny. Niektóre bardzo ciekawe, jak choćby pokusa zerwania ze stereotypem narodu wspierającego innych i wiecznie bitego. Myśl jest taka: zdradzeni w Jałcie Polacy raz chcieliby sami kogoś zdradzić.
Oczywiście nakłada się to na tradycyjne pretensje i nienawiści, czasem zrozumiałe (rzeź wołyńska), ale mechanicznie przenoszone we współczesność i podsycane przez prorosyjskich trolli. Ja tylko zwrócę uwagę, że we wrześniu roku 1939 bogaci Polacy też ruszyli do ucieczki. Nie wszystkim się udało, bo Sowieci szybko zagrodzili drogę, ale to zjawisko znane z każdego kraju. Także próba osądzania narodu przez pryzmat czarnych owiec jest absurdem. Czy Niemcy mieli prawo uważać kiedyś Polaków za naród złodziei samochodów?
Dyskoteki w Kijowie? Z jednej strony rzecz naturalna, zagrożenie nie eliminuje szukania rozrywki. Patrz Polacy chodzący podczas niemieckiej okupacji do teatrzyków, pomimo zakazów podziemia. Z drugiej, po trzech latach ten naród ma prawo do zmęczenia. Trzyma się dzielnie, ale takie zjawiska jak dezercje, ukrywanie się przed wojną, będą się nasilać. Znów: to ludzkie. Spróbujcie sobie wyobrazić Polaków, nie tych z roku 1939, ale współczesnych, w takiej sytuacji. Oj, mielibyśmy się, choć pewnie nie wszyscy, czego wstydzić.
Na ile moja nadzieja, że kogoś zdołam przekonać, jest płonna? Pewnie w dużej mierze tak. W grę wchodzą różne czynniki. Także podświadomy wstyd z powodu tego, że trzymamy się z boku. Lęk przed wciągnięciem w konflikt.
„Pamiętajmy o tym, kochani Rodacy, przed kolejnym pseudopatriotycznym wzmożeniem” – prosi poseł Dworczyk. Mogę się tylko dołączyć. I poczekać na lepsze czasy. Oby kiedyś nadeszły.