Logo Przewdonik Katolicki

Bankowa bonanza

Piotr Wójcik
Złotówka w ścisku stolarskim | fot. Wojtek Laski/East News

Gdy wprowadzano wakacje kredytowe, wieszczono katastrofę dla polskiego sektora bankowego. Tymczasem banki w Polsce pozostały niewzruszone nie tylko wakacjami kredytowymi, ale też załamaniem rynku kredytów hipotecznych oraz zawirowaniami sektora na Zachodzie.

Dla sektora bankowego niemal każde czasy są dobre. Gdy jest świetna koniunktura gospodarcza, banki zarabiają na kredytach mieszkaniowych oraz inwestycyjnych. W czasach recesji i wzrostu bezrobocia ludzie mniej chętnie kupują nieruchomości, a firmy ograniczają inwestycje – wtedy banki zarabiają więc na kredytach płynnościowych, które pomagają przedsiębiorstwom zachować wypłacalność, i pożyczkach gotówkowych dla gospodarstw domowych mających trudności finansowe.
Nie inaczej jest z inflacją. Gdy jest niska, bank centralny (w Polsce Rada Polityki Pieniężnej) zwykle obniża stopy procentowe, co zwiększa popyt na kredyty hipoteczne i inwestycyjne. Banki to skrzętnie wykorzystują, poszerzając w ten sposób swój portfel aktywów. Gdy ceny rosną szybko, tak jak dzieje się obecnie, stopy procentowe są podwyższane, by zahamować obrót pieniądza. Banki tracą wtedy nowych klientów, ale za to więcej zarabiają na starych, gdyż rośnie wysokość spłacanych odsetek. O tak bezpiecznej i stabilnej pozycji ekonomicznej większość pozostałych branż może tylko pomarzyć.

Złudzenia zamiast pieniędzy
W ostatnim czasie można było się spotkać z wieloma prognozami, według których zbliżają się trudne czasy dla sektora bankowego. Instytucje bankowe nad Wisłą miały zostać pogrążone wakacjami kredytowymi, które umożliwiły kredytobiorcom hipotecznym zawiesić spłatę łącznie ośmiu rat w tym i zeszłym roku. Pochylano się także z troską nad kondycją sektora bankowego na świecie, gdyż upadłość amerykańskiego Silicon Valley Bank oraz kłopoty szwajcarskiego Credit Suisse miały wywołać lawinę kolejnych bankructw. W międzyczasie nastąpiło załamanie się polskiego rynku kredytów hipotecznych. W zeszłym roku wartość udzielonych kredytów mieszkaniowych spadła o połowę. Nie inaczej jest w tym roku – w kwietniu wartość nowych hipotek spadła o kolejne 40 proc. Kredyty mieszkaniowe są dla banków bardzo istotne. Według GUS, w zeszłym roku stanowiły aż 40 proc. ich portfela kredytowego, odgrywając w nim zdecydowanie najważniejszą rolę.
Bankowcy nie wszędzie jednak notują spadki. Podczas kryzysu inflacyjnego ludzie szukają instrumentów finansowych, które pomogłyby im utrzymać poziom życia na dotychczasowym poziomie. Znacznie chętniej sięgają więc po karty kredytowe, które zapewniają złudzenie posiadania pieniędzy. Według Biura Informacji Kredytowej, wartość przyznanych w kwietniu limitów na kartach kredytowych wzrosła o jedną trzecią rok do roku. Aż o dwie trzecie wzrosła pula nowych kredytów ratalnych, co może oznaczać, że Polacy powoli zaczynają bardziej optymistycznie patrzeć w przyszłość i pozwalają sobie na zakup droższych sprzętów.
Bankom nie brakuje też pieniędzy. W ostatnim czasie podniosły oprocentowanie lokat, co skłoniło część oszczędzających do skorzystania z ich oferty. Łączna wartość depozytów klientowskich ulokowanych w polskim sektorze bankowym wyniosła w marcu 1,75 bln złotych. Od początku zeszłego roku depozyty zwiększyły się o 150 miliardów. Mowa o łącznej wartości depozytów ludzi, firm i instytucji. Same gospodarstwa domowe trzymają w bankach przeszło bilion złotych. Możemy więc powiedzieć, że wszyscy wspólnie jesteśmy bilionerami. Byłoby to nawet pocieszające, gdyby nie fakt, że z powodu inflacji realna wartość ulokowanych przez nas w bankach pieniędzy spadła w ciągu roku o przeszło 5 proc.

Wyższe stopy, wyższe zyski
Teoretycznie kryzys inflacyjny powinien grozić przyrostem niespłacanych kredytów. Wzrosły przecież zarówno raty, jak i koszty życia. Taka sytuacja byłaby dla banków groźna, ale jak na razie mogą spać spokojnie. Od jesieni 2021 roku, gdy RPP zaczęła podnosić stopy, odsetek niespłacanych regularnie należności wręcz spadł – z 6 do 5 proc. Zdecydowanie najbardziej zdyscyplinowani są kredytobiorcy hipoteczni – zagrożonych jest zaledwie 2,2 proc. należności hipotecznych. Wzrost stóp procentowych nie uderzył więc w domowe portfele tak bardzo, jak można było przypuszczać – rosnące dochody rodzin przynajmniej częściowo skompensowały wzrost rat. Poza tym raty kredytów mieszkaniowych to ostatnia kategoria wydatków, na których próbują oszczędzać Polacy. Pozycja kredytobiorcy hipotecznego względem banku jest w takiej sytuacji bardzo słaba, za to ryzyko utraty mieszkania bardzo wysokie, więc Polacy zasadniczo do takich sytuacji nie dopuszczają.
Bankowcy mogą więc czerpać całymi garściami z korzyści, jakie zapewniają im wysokie stopy procentowe. Według danych GUS, w zeszłym roku banki skasowały z tytułu samych odsetek 75,5 mld złotych, czyli aż dwie trzecie więcej niż w 2021 r. Seria decyzji Rady Polityki Pieniężnej przyniosła więc bankowcom dodatkowe 30 mld złotych bez żadnego wysiłku z ich strony. Odsetki stanowiły aż 81 proc. ich zeszłorocznych przychodów operacyjnych netto.
W tym roku odsetkowa bonanza kwitnie. Tylko w pierwszym kwartale banki zaksięgowały spłatę 22,3 mld złotych odsetek, czyli połowę tego, co zanotowały w całym 2021 r. Najprawdopodobniej tegoroczny wynik odsetkowy sięgnie 90 mld złotych, czyli będzie dwukrotnie wyższy niż w 2021 r., gdy stopy były jeszcze na niskim poziomie.
Odpowiednio rosną więc też zyski. Według GUS, w ubiegłym roku banki łącznie wykazały zysk na czysto – czyli już opodatkowaniu – wysokości 12,5 mld złotych. To dwa razy więcej niż rok wcześniej. W tym roku ten wynik zapewne jeszcze poprawią, gdyż pod względem rentowności w marcu prawie dogoniły deweloperów.
Tylko w pierwszym kwartale tego roku aż trzy banki w Polsce wykazały zysk na czysto powyżej miliarda złotych – w przypadku PKO BP było to nawet 1,5 mld zł. Pozostałe zarobiły „na rękę” po kilkaset milionów złotych. Był to najlepszy kwartał dla polskich banków w historii.

Kolejka chętnych
Tegoroczne zyski banków mogą przyćmić nawet doskonały dla nich 2022 r. A to dlatego, że 3 lipca rusza Bezpieczny kredyt 2 procent, czyli nowy flagowy program mieszkaniowy rządu, w którym państwo będzie spłacać większość raty odsetkowej przez pierwsze 10 lat trwania umowy. Rząd zakłada, że do końca tego roku skorzysta z niego 10 tys. osób, ale są to prognozy zdecydowanie zaniżone. W tym roku pula środków prawdopodobnie nie będzie ograniczona do konkretnej kwoty i skorzystać będzie mógł każdy chętny, który spełni kryteria. Tymczasem popyt będzie olbrzymi – przecież od półtora roku trwa załamanie się rynku kredytów hipotecznych. Ci wszyscy młodzi, którzy w ostatnich 18 miesiącach odłożyli zakup mieszkania na później, w lipcu ruszą do placówek bankowych. Przed podwyżkami stóp banki udzielały po 25 tys. kredytów mieszkaniowych miesięcznie. Kolejka chętnych będzie więc zapewne kilkukrotnie większa, niż zakłada rząd.
Główne ryzyko dla banków w najbliższej przyszłości to nierozwiązana wciąż kwestia kredytów frankowych. W ostatnim czasie banki masowo podpisują ugody i przewalutowują umowy na złote, dzięki czemu znaczenie kredytów frankowych spada. Obecnie odpowiadają one za 9 procent wszystkich aktywnych kredytów mieszkaniowych pod względem wartości. Jeszcze dwa lata temu było to 17 proc. W połowie czerwca zostanie jednak wydany wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który zdecyduje między innymi, czy banki będą mogły żądać opłaty za wykorzystanie kapitału w przypadku stwierdzenia nieważności umowy. Prawdopodobnie będzie korzystny dla frankowiczów, co już wywołało falę nowych pozwów. Spór z bankiem prowadzi już co trzeci frankowicz.
Można jednak przypuszczać, że także w tej sprawie banki spadną na cztery łapy. Tak jak było to już w przypadku podatku bankowego czy wakacji kredytowych.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki