To sprawa stosunkowo błaha – wobec wojny o komisję weryfikacyjną, mającą badać wpływy rosyjskie w Polsce i w stosunku do politycznego show Donalda Tuska w dniu 4 czerwca. A jednak przez co najmniej dobę bulwersowała Polaków. Najbardziej znany dziś polski sędzia piłkarski Szymon Marciniak został zadenuncjowany (nie znajduję, przykro mi, innego słowa) przez „antyfaszystowską” organizację Nigdy Więcej, jako ktoś, kto wziął udział w imprezie organizowanej przez polityka Konfederacji Sławomira Mentzena. A miał prowadzić finał Ligi Mistrzów: mecz między Interem Mediolan i Manchesterem City.
Przez moment wydawało się, że jego udział w meczu zawisł na włosku. UEFA zażądała od niego wyjaśnień. Ostatecznie sędzia Marciniak go poprowadzi. Za cenę samokrytyki, w której odciął się od „skrajnie prawicowego środowiska” i zapewnił, że nie jest rasistą ani antysemitą.
Nie jestem entuzjastą Konfederacji, a język Mentzena, którym wypowiadał się „przeciw gejom i Żydom”, uważam za skrajną, szkodliwą demagogię. Ale jest to legalna partia. Jaki związek z jego sędziowaniem miałyby ewentualne sympatie Marciniaka do jakichś elementów jej programu? W moim przekonaniu nikt nie ma prawa tych rzeczy łączyć, to zresztą logiczny nonsens. Na dokładkę sędzia uczestniczył w jakiejś debacie na tematy gospodarcze. Sam Mentzen zapewnił, że Marciniak nie poparł nigdy jego poglądów politycznych. Ale nawet gdyby był członkiem „Konfy”, ma pełne prawo sędziować najważniejsze mecze.
Niemniej stało się. Lewicowa policja myśli i zachowań ujawniła swoją globalną naturę. W państwie, które podobno jęczy z powodu braku wolności zgotowanej mu przez prawicę. Dodajmy, że samo Nigdy Więcej to organizacja skrajna, szafująca posądzeniami o faszyzm, nacjonalizm i antysemityzm na lewo i prawo. Jej lider Rafał Pankowski potrafił uznawać za „faszystowską” likwidację w Polsce sowieckich „miejsc pamięci”. Co z łatwością można by z kolei podciągnąć pod afirmację komunizmu, też zakazaną przez polską konstytucję.
W mediach społecznościowych ludzie o bardziej konserwatywnych poglądach głośno się oburzają. Samokrytykę sędziego uznają za symptom nowych czasów. Czasów politycznej poprawności. W świetle tego zdarzenia poprawności ujawniającej swoją skuteczność już nie skali jednego kraju. Zarazem niektórzy dworują sobie, że ta afera to recepta na wzrost notowań Konfederacji, który skądinąd nastąpił niedawno z innych powodów. Ludzie wybierają dziś formację Mentzena, bo jest jedyną, która ma wolnorynkową ofertę. Ale opór przeciw absurdom politycznej poprawności to także jakiś motyw. Absurd tego zdarzenia faktycznie może jej pomóc – niezależnie od zachowania samego sędziego Marciniaka. Który mnie swoją samokrytyką zażenował. Ale któremu właściwie się nie dziwię, jeśli kariera w sporcie jest dla niego czymś najważniejszym.
Za to polityczka Polski 2050, dawna minister sportu w rządzie Donalda Tuska, Joanna Mucha przyjęła całe zdarzenie z entuzjazmem. Jej zdaniem sędzia Marciniak powinien dostać lekcję. „Nie powinno się zadawać z niektórymi środowiskami”. Na razie posłanka Mucha nie przygotowała jeszcze listy tych, z którymi można się zadawać.
Spotkałem niedawno progresywnego znajomego – w teatrze. „Ty wiesz, nie ma większych wrogów wolności niż wolnościowcy” – zagadnął mnie. I wprawdzie miał na myśli pewną dyrektorkę warszawskiego teatru, która czyści swoją placówkę z nie całkiem oddanych jej aktorów, żeby zastąpić w pełni oddanymi. Ale ta uwaga pasuje jak ulał do afery Szymona Marciniaka. Przewiduję następne. Do pognębienia wszystkich wrogów wolności. Także tak bezobjawowych jak pan sędzia.