Logo Przewdonik Katolicki

Walka miłości z nienawiścią

Natalia Budzyńska
Zespół serialu Sukcesja podczas 28. rozdania nagród Screen Actors Guild | fot. Maarten de Boer/Shutterstock/SAG Awards/East News

Zakończył się serial określany przez krytyków jako jeden z najlepszych wytworów telewizyjnych ostatnich dziesięcioleci. O Sukcesji Jessego Armstronga mówi się: genialny.

To współczesny „Szekspir”: toksyczna rodzina, zdrady, chore ambicje, podstępy, zmieniające się sojusze. Miłość, która wygląda jak nienawiść, nienawiść pod pozorem miłości. Historia klanu Royów, multimiliarderów i potentatów medialnych, rozciąga się na cztery sezony.

Zapomnijmy o pięknie
Łącznie to około czterdziestu godzin walki o władzę i akceptację najstarszego z rodu, Logana (Brian Cox). Na polu bitwy oprócz niego stoi trójka jego dorosłych dzieci: Kendall (Jeremy Strong), Roman (Kieran Culkin) i Shiv (Sarah Snook). Jest jeszcze dwóch Royów nieudaczników zadowolonych z każdych ochłapów uwagi, nawet jeśli owa uwaga przybiera postać czystej drwiny: przyrodni brat rodzeństwa Connor (Alan Ruck) i kuzyn Greg (Nicholas Braun) oraz postać tragiczna z ogromnym potencjałem, mąż Shiv, „doczepiony” do rodziny Tom (Mattew Macfayden). Wymieniam skrupulatnie nazwiska aktorów, bo na to zasługują. Wiele bowiem dzieje się w tym serialu ponad listą dialogową, w ich gestach, mimice, spojrzeniach. Wszyscy w jakimś momencie się gubią i muszą natychmiast się odnaleźć. A żeby przeżyć, muszą starannie ukrywać to, co faktycznie myślą, a przede wszystkim: co czują. Dlaczego Sukcesja tak wciąga? Co mnie obchodzą rodzinne walki i obrzydliwe zdrady? Co mamy wspólnego z Loganem Royem i jego walczącymi o władzę dziećmi? Na pewno nie miliardy dolarów i na pewno nie wpływowe stanowisko w jednej z największych korporacji. Ale już poza tym całkiem sporo. Może dysfunkcyjną rodzinę. Ojca tyrana, który gardzi swoimi dziećmi. Brata, któremu nie można ufać. Urażoną siostrę, która walczy o relację z ojcem, podkopując jego zaufanie do reszty rodziny. Rodzeństwo, które całe swoje życie buduje na udowodnieniu, kto z nas jest lepszy. Rodziców, którzy nie potrafią okazywać uczuć. Coś się znajdzie. Najpierw oglądamy go z błąkającym się uśmieszkiem na twarzy, nie bardzo nadążając za biznesowo-rodzinnymi kombinacjami, za chwilę mamy dość lepkiego brudu pokrywającego wszystko, co mogłoby być piękne. O pięknie w ogóle zapomnijmy. Może nawet przerwiemy śledzenie losów tej toksycznej rodziny, czując się zbrukani ich wzajemnymi stosunkami i ogromem pogardy w stosunku do świata i siebie samych. Ale wracamy i obserwujemy, jak robi się coraz straszniej, coraz aktualniej i coraz celniej. Serial, który początkowo był celną satyrą na środowisko bogatych nihilistów żądnych władzy, przeistoczył się w mrożący krew w żyłach thriller. Owszem, możemy pośmiać się z pozbawionych empatii krwiożerczych multimilionerów, pożerających siebie nawzajem, dopóki nie zorientujemy się, że wszyscy możemy stać się ich ofiarami. I, kto wie, czy już nimi nie jesteśmy.

Ani tak, ani nie
Royowie wiedzą, co to znaczy waga słowa, i dlatego skrupulatnie unikają jasnych komunikatów. W końcu prowadzą ogromną korporację medialną, pracują w słowie, słowem tworzą rzeczywistość, nowe konstelacje polityczne, biznesowe giganty, światowe wpływy. O to w tym chodzi. Nic dziwnego, że oszczędnie ze słów korzystają w kontaktach ze sobą. Ich odpowiedzi na zadawane pytania mogą znaczyć wszystko, ale nie ma w nich żadnego konkretu. To irytujące. Najpierw łatwo się zagubić, potem dopiero przychodzi olśnienie: te dialogi są zbudowane na niedomówieniach, budują swoje wypowiedzi w sposób ostrożny, tak aby mogli się z nich zawsze wycofać. Same półsłówka, czasem ma się wrażenie, że słucha się ludzi nieumiejących sklecić zdania, które miałoby sens. Z jednej strony robi to wrażenie jakiegoś szyfru, tak się porozumiewają ludzie, którzy znają się jak przysłowiowe łyse konie. Mają na myśli coś konkretnego i formułują komunikat, który dla nich nawzajem jest czytelny. Z drugiej strony można przypuszczać, że specjalnie podają wymijające odpowiedzi, ciągle udają, ciągle są w gotowości obrania wygodnej dla nich samych strony. Płyną z nurtem, gotowi w każdej chwili odbić w bok. Więc tak, więc nie. Jest OK, jeśli jest OK, może jednak nie będzie OK, wiesz… Komunikacyjne pływanie na szerokich wodach. Czy kiedykolwiek są szczerzy? Jeśli oglądać Sukcesję, zastanawiając się nad tą kwestią, to daję głowę, że nikt nie udzieli prawidłowej odpowiedzi. Może ją odnajdziemy w mimice twarzy bohaterów, gdy kamera uchwyci ich, kiedy będą sami, bez świadków. To będzie moment, sekunda słabości. Szybko włożą z powrotem zbroję obojętności, wulgarności, arogancji. Będą próbować upodobnić się do swego ojca, bo to właśnie Logan Roy nie udaje, jest taki, jaki jest, zły do szpiku kości. Naprawdę? Więc dlaczego wypatruje swoich dzieci na urodzinowym party? Myśli, że przyjdą złożyć mu życzenia, mimo że przed chwilą zmieszał ich z błotem? Kiedy Logan umiera, na pogrzebie przemawia jego odłączony od rodziny brat, snując wzruszającą opowieść o kilkuletnich emigrantach, chłopcach zmierzających do mitycznej Ameryki. To oni, Royowie. Wspomina, jak z trudem walczyli o przetrwanie. Bronią Logana stała się bezwzględność, na niej zbudował swoje imperium. Na tym się kończy psychoanalityczna próba zrozumienia seniora rodu.
A co kieruje jego dziećmi? Są męczący, zawsze w masce, zawsze z gotową repliką, dodajmy: złośliwą repliką, ciągle z bronią w ręku, ciągle z podejrzeniami, nawet, a może szczególnie, wobec najbliższych.

Miłość czy nienawiść?
Wydaje się, że mają tylko siebie. W świetnej czołówce (to jedna z dwóch serialowych czołówek, które z przyjemnością oglądam za każdym razem, głównie za sprawą świetnej muzyki Nicholasa Britella), złożonej z urywków domowych archiwalnych filmów, widzimy ich zawsze w opozycji do pojawiającego się w oddali ojca: czworo rodzeństwa. Troje chłopców i ona jedna, Shiv, dziewczynka. Wychowywani w domowej izolacji, jaką cechuje życie bogaczy, obok ojca mającego kontakty z najważniejszymi osobistościami biznesu i polityki. – W domu musiała być cisza, nie mogliśmy ojcu przeszkadzać, bo zajmował się sprawami szczytów tego świata, w domyśle: to on pociągał za sznurki – wspominała w mowie pogrzebowej Shiv. Oto rodzina: matka nieobecna, ojciec mający władzę nieograniczoną. Kogo pokocha, będzie wyróżniony. W konsekwencji poznajemy dorosłe rodzeństwo, które nie wie, czego dokładnie chce. Żeby docenił ich ojciec? Żeby mieć władzę, tak jak on? Żeby pracować u jego boku, czyli pod jego dyktando, czy żeby się usamodzielnić? Bo jeśli to pierwsze, to trzeba być gotowym na ciągłe upokarzanie i permanentne niezadowolenie z wyników. Ale czy nie chodzi o ogrzanie się w jego słońcu, czekanie na jego uśmiech, który sprawia, że życie ma sens, pławienie się w jego szorstkiej obecności? No bo skąd brać odwagę na usamodzielnienie się, jeśli oznacza to izolację od całej rodziny, walkę z ogromną władzą zdolną do najgorszych praktyk? Może gdyby tak wszyscy jak jeden mąż zbuntowali się przeciwko ojcu tyranowi, obroniliby się przecież wzajemną miłością. Tylko tu pojawia się kolejna zagadka. Nie wiemy bowiem, jak nazwać relację, która ich łączy: obserwujemy konwersacje oparte na ciągłych złośliwościach, grę pozorów, jaką cały czas prowadzą. Jeśli to miłość, to oparta na zazdrości, zawiści, żalu, podejrzeniach. Zaskoczy nas ostatni odcinek, będzie w nim więcej wzajemnych uczuć niż we wszystkich poprzednich odcinkach, a nawet coś na kształt przywiązania, może nawet miłości, która objawi się poświęceniem, rezygnacją z własnych ambicji. A nawet szczerości. Czy jednak zwycięży? Pokona demona, który rządzi klanem Royów? Tak, to jest bardzo męczące, oglądanie tego serialu nie należy do przyjemności. Brawa dla wszystkich twórców, którym genialnie udało się oddać tę atmosferę. Zamieniłbyś się na życie z kimkolwiek z bohaterów? Za nic. To udręka, a nie prawdziwe życie.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki