Często można się spotkać z zarzutem, że przed II Soborem Watykańskim Kościół zabraniał świeckim czytać Pismo Święte, czyli mieliśmy depozyt na koncie, ale nie było do niego dostępu. Zwykle wtedy mam ochotę zapytać: „Skoro tak, to czemu przekład Biblii ks. Jakuba Wujka tak mocno wpłynął na polszczyznę? I czemu było tak wiele wydań tego tłumaczenia i rozeszło się tak wiele egzemplarzy?”. Inne kraje też mają swoje sztandarowe wersje tekstu biblijnego w języku dla nich oryginalnym, których popularność była taka sama. Już tylko to wskazuje, że coś w tej powszechnie powtarzanej tezie się nie zgadza.
Status związku: to skomplikowane
To prawda, że tuż po soborze trydenckim Pius IV w encyklice Dominice gregis custodiae zakazał korzystania z tłumaczeń Pisma Świętego, ale niekatolickich, oraz rozporządził, by o tym, czy ktoś może sam czytać Biblię w katolickim przekładzie, decydował proboszcz lub spowiednik danego wiernego. Ten ostatni wymóg został zniesiony w XVIII wieku, jednak w praktyce utrzymywał się w niektórych miejscach jeszcze do przełomu wieków XIX i XX. Nigdy nie zakazano lektury tekstów oryginalnych ani Wulgaty, czyli przekładu na łacinę, zapewne zakładając, że ludzie, którzy znają te języki, posiadają też odpowiedni zakres wiedzy teologicznej, by właściwie interpretować tekst.
Do tego na liturgii w tzw. starym rycie czytano bardzo ograniczoną liczbę tekstów i po łacinie (przekład odczytywano podczas kazania, o ile ono było). To sprawiało, że większość katolików nie miała długo szerszego dostępu do pełnego tekstu Pisma. Co do konieczności zmiany w tej kwestii zgadzali się wszyscy ojcowie soborowi, nie bez powodu w konstytucji Dei Verbum napisano: „Święty Sobór szczególnie usilnie wzywa też wszystkich wiernych (…), aby przez częste czytanie pism Bożych osiągali »najwyższą wartość poznania Jezusa Chrystusa«
(Flp 3, 8)” (DV 25).
Sposoby czerpania
W cytacie mowa o czytaniu, jednak konstytucja wskazuje więcej metod wchodzenia w kontakt ze słowem. Interesująca jest kolejność ich wymieniania: święta liturgia obfitująca w Boże słowa, pobożne czytanie i religijne instytucje oraz inne pomoce mające zatwierdzenie i zapewnioną opiekę odpowiednich władz Kościoła (zob. DV 25) – głównym odpowiedzialnym i zobowiązanym do głoszenia w diecezji jest biskup, co nigdy się nie zmieniło.
W świetle wspomnianego wyliczenia pierwszym źródłem znajomości Biblii pozostaje liturgia, której pierwsza część jest właśnie proklamacją słowa. W każdej Mszy zaczynamy od drogi do Emaus, kiedy Pan idzie z nami i objaśnia nam pisma. Przeczytane na liturgii słowo powinno być opatrzone adekwatnym komentarzem przez celebransa, co w założeniu stanowi wartość dodaną, szczególnie że wiele czytań bez dobrego wprowadzenia może być trudne do przyjęcia lub błędnie rozumiane.
Prywatna lektura połączona z modlitwą i rozważaniem, bo to ukrywa się pod pojęciem „pobożne”, jest dopiero na drugim miejscu. Jest tak nie bez powodu – słowo zostało dane przede wszystkim Kościołowi, a więc wspólnocie, i dla jej zbudowania. Oczywiście budując pojedynczego chrześcijanina, wzmacnia ono całą wspólnotę, jednak najpierw jest dane jej jako całości. Zresztą kiedy zajrzymy do zasad interpretacji, którymi powinniśmy się kierować podczas lektury (zob. DV 11–13), zobaczymy, że istotne jest także czytanie w kontekście całej Tradycji i w odniesieniu do Credo. To wypracowane już treści, przyjęte przez Kościół, i zamiast wyważać otwarte drzwi (co notabene świetnie opisuje G.K. Chesterton w Ortodoksji, opowiadając o swojej drodze do wiary), wygodniej przez nie po prostu przejść, opierając się na tym, co nasi przodkowie w wierze już ustalili, i pogłębiając to.
Wreszcie trzeci sposób pożywiania się przy stole słowa to skorzystanie z odpowiednich instytucji oraz pomocy zatwierdzonych przez odpowiednie władze. Mowa tu o wszelkiego rodzaju grupach biblijnych, rekolekcjach, ośrodkach umożliwiających poszerzenie wiedzy na temat Pisma oraz publikacjach opatrzonych słówkiem „Imprimatur”. Oznacza ono, że tekst został przeczytany przez kościelnego cenzora i ten nie znalazł w tym, co czytał, żadnego doktrynalnego lub teologicznego błędu. Nie oznacza on, że zapisane tam słowa składają się na tekst objawiony lub jemu bliski – po prostu nie ma tam herezji. Może się też pojawić fraza: „Nihil obstat” – oznacza ona, że odpowiednie władze kościelne nie mają nic przeciwko wydaniu danej pozycji, ale nie musi to się wiązać z brakiem błędów teologicznych.
Podstawowa zasada lektury
Co prawda cytat ten ojcowie soborowi przytaczają, zwracając się do przedstawicieli kleru, jednak do świeckiej lektury Biblii też świetnie on pasuje. Chodzi mi o frazę z kazań św. Augustyna, przestrzegającą przed tym, by nie stać się „bezużytecznym głosicielem słowa Boga na zewnątrz, wewnątrz nie będąc jego słuchaczem” (za: DV 25).
Nie da się ukryć, że można czytać tekst Biblii jako literacki, czyli poddając go szczegółowej analizie na poziomie językowym, retorycznym, odniesień do historii i kultury, ale starannie unikając przyłożenia go do swojego życia. Taka lektura nie jest do końca katolicka. Słowo Boże zostało nam dane przede wszystkim po to, byśmy wychwalali Boga i nieśli je dalej, a jak podaje Dei Verbum, to odbywa się na trzy sposoby: przez przekazywanie doktryny, przez sposób życia i przez sprawowanie kultu.
O ile wspomniane przeze mnie analizy są pomocne na poziomie przekazu doktrynalnego, to w przypadku świeckich o wiele istotniejsze są pozostałe dwie formy głoszenia. Trudno jednak robić to życiem, jeśli nie pozwoliło się słowu tego życia przeniknąć i ukształtować. To przykłady pociągają, każą się zatrzymać i zastanowić, żeby jednak żyć słowem, trzeba je znać, pozwolić mu wpleść się nasz sposób myślenia i stać się jego osnową. Bóg też często przez słowo potrafi przemówić, dotykając bezpośrednio tego, z czym w danym czasie się mierzymy, wskazując kierunek, umacniając lub udzielając napomnienia. Jeśli jednak nie wejdziemy w jakikolwiek sposób w kontakt ze słowem, nie usłyszymy go.
To z Biblii wiemy, Komu zawierzyliśmy i jaki jest Bóg, którego wyznajemy, bo jak powiedział św. Ambroży: „z Nim rozmawiamy, kiedy się modlimy, i Jego słuchamy, gdy czytamy Boże słowa” (za: DV 25). To zaś prowadzi do sprawowania kultu, czyli trzeciego sposobu głoszenia objawienia. W świecie, w którym niedziela jest po prostu ostatnim dniem weekendu, to, że my przeżywamy ją inaczej, jako święto, może być wyraźnym znakiem wskazującym na to, że poza doczesnością jest coś więcej. Najwyraźniej jednak to widać w tym, jak obchodzona jest Wielkanoc. Dla katolików Niedziela Wielkanocna to koniec zasadniczych obchodów, bo to, co kluczowe, dzieje się już od wielkoczwartkowego wieczoru. To, że idąc za Ewangeliami, rezygnujemy z innych zajęć, by w Triduum towarzyszyć Jezusowi, a roku na rok staje się coraz jaśniejszym wskazaniem na Bożą rzeczywistość. I co najważniejsze, z o wiele większą siłą przemawia tu postawa świeckich.
Sobór otworzył przed nami skarbiec Biblii. Nie ma żadnych zakazów, przeszkód, trudności. Wystarczy wziąć i czytać. Pociąga to za sobą ryzyko nawrócenia (własnego i innych), ale czymże byłoby życie bez wyzwań?