Zwykle są to Msze ślubne lub pogrzebowe. Już po pierwszym: „Pan z wami!” celebransa zapada przyprawiająca o dreszcz cisza, bo owce, czytaj: wierni, milczą. Pół biedy, jeśli jest ministrant, bo on odpowie – i tak celebracja Mszy w rycie posoborowym dziwnie zaczyna przypominać tę w rycie sprzed II Soboru Watykańskiego. Współcześnie zresztą, o paradoksie, to na Mszach tzw. trydenckich częściej słychać lud, który, na przykład, korzysta z mszalików i dzięki temu bez problemu radzi sobie z łacińskimi odpowiedziami. Pokazuje to jedno – ojcowie soborowi mieli rację.
Dwa słowa na „a”
Aby to dostrzec, wróćmy na chwilę do czasów sprzed reformy, której zasady opisano w Sacrosanctum Concilium. W praktyce liturgicznej pojawiła się wtedy pewna aberracja, polegająca w swojej najradykalniejszej odmianie na tym, że de facto w jednym czasie w jednym budynku toczyły się dwie akcje liturgiczne: ta w prezbiterium, czyli liturgia eucharystyczna, oraz ta w nawie, mająca charakter nabożeństwa paraliturgicznego, przerywanego na czas, kiedy dzwonki oznajmiały rozpoczęcie i zakończenie modlitwy eucharystycznej, a potem na podniesienie. Wiem, to duża generalizacja, bo w różnych kościołach było różnie, jednak rozszczepienie na prezbiterium i nawę było faktem. O Mszy mówiono, że się jej „wysłuchuje”, i rzeczywiście większość wiernych pozostawała na tym poziomie zaangażowania w akcję liturgiczną. Sobór chciał to zmienić i w pierwszej swojej konstytucji stale używa frazy o czynnym uczestnictwie wiernych (zob. S.C. 11, 14, 19, 26, 30). W niej pojawia się łacińskie słówko, które jest kluczem do zrozumienia podejścia ojców soborowych – participatio actuosa (podkr. EW).
Ci, którzy znają oficjalny język Kościoła, mogą mi zarzucić, że opisując milczenie uczestników liturgii, odniosłam się do braku participatio activa, jednak nie jest tak, że te dwa rodzaje participatio nie mają związku. Po polsku przetłumaczymy podane łacińskie zwroty tak samo, jednak biskupi rozróżniali te formy uczestniczenia i liczyli na to, że ułatwienie aktywnego poprowadzi do czynnego: „Celem wzmożenia czynnego uczestnictwa należy zachęcać wiernych do wykonywania aklamacji, odpowiedzi, psalmów antyfon, pieśni, jak również czynności czy gestów oraz przyjmowania właściwej postawy ciała. W odpowiednim czasie należy
zachować także pełne czci milczenie” (SC 30). Temu miało służyć m.in. wprowadzenie języków narodowych, dodanie modlitwy powszechnej wiernych etc. Jasno jednak piszą: „W celu osiągnięcia pełnej skuteczności [udziału w liturgii] jest rzeczą konieczną, aby wierni przystępowali do liturgii z należytym usposobieniem duszy, aby ich słowa były zgodne z myślami, aby współpracowali z łaską niebiańską, a nie przyjmowali jej na próżno [por. 2 Kor 6,1]” (SC 11). Nie chodzi więc o robienie zgiełku, nabożną gimnastykę czy nawet wysublimowane artystycznie quasi-koncerty w wysmakowanych wnętrzach – dobra liturgia to ta sprawowana na poważnie. Lubię jej obraz jako dziecięcej zabawy (wyczytałam go u C.S. Lewisa), bo łączy on w sobie lekkość, naukę, stymulowanie rozwoju, a jednocześnie wskazuje na konieczność szczerego zaangażowania i na to, że dziecięca zabawa ma swoje, rygorystycznie przestrzegane przez małoletnich graczy, zasady. To one sprawiają, że rozgrywka ma sens i jednocześnie jest owocna, także w wymiarze odpoczynku i radości, jakie przynosi. Udział w dobrze sprawowanej i przeżytej liturgii przemienia uczestników, co chyba najwyraźniej widać w tym, że często po wyjściu z niej trudno im się rozstać, jakby chcieli zatrzymać na dłużej to doświadczenie, jeszcze trochę nim się wspólnie nacieszyć. W tym kontekście wyjątkowo wyraziście brzmią dla mnie słowa ojców: „Czynności liturgiczne nie są prywatnymi czynnościami, lecz uroczyście sprawowanymi obrzędami Kościoła, który jest »sakramentem jedności«” (SC 26).
Komentarz dopisany przez kolejne dekady
Jak napisałam – ojcowie mieli rację. Zewnętrzne zmiany nie wystarczą, dobra liturgia to ta, która dotyka ducha, i kluczem tu jest zaangażowanie, ale nie tylko celebransa z asystą: „Czynności liturgiczne należą do całego Ciała Kościoła, uwidaczniają je [Ciało] i na nie oddziałują. Poszczególnych natomiast członków dotyczą w różnych sposób, stosownie do różnorodności stanów, zadań i czynnego uczestniczenia” (SC 26). Tymczasem od kilku dekad mówi się w Kościele o klerykalizacji świeckich i laicyzacji kleru. Piszę o tych pierwszych, więc na nas się skupię – polega to na udzielaniu osobom świeckim kolejnych posług, jakby wartość wiernego zależała od tego, jak blisko ołtarza on stoi. Ojcowie soborowi, moim zdaniem, wskazywali na co innego jako sedno udziału świeckich w liturgii: „Kościół zatem bardzo troszczy się o to, aby chrześcijanie w tym misterium wiary nie uczestniczyli jak obcy lub milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy misterium to dobrze rozumieli, w świętej czynności brali udział świadomie, pobożnie i czynnie, byli kształtowani przez słowo Boże, posilali się przy stole Ciała Pańskiego i składali Bogu dziękczynienie; aby ofiarując niepokalaną Hostię nie tylko przez ręce kapłana, lecz także razem z nim, uczyli się ofiarowywać samych siebie i za pośrednictwem Chrystusa z każdym dniem doskonalili się w zjednoczeniu z Bogiem i wzajemnie ze sobą” (SC 48).
Zabrakło, jak się zdaje, całościowego podejścia do katechezy liturgicznej, do której zresztą tak obficie tu cytowana konstytucja zachęca. W niektórych miejscach przeakcentowano intelekt, analizując szczegółowo teksty mszalne, w innych zaczęto liturgię na siłę unowocześniać i estetyzować zgodnie z najnowszymi (wtedy) trendami, w jeszcze innych hasłem wydawało się mickiewiczowskie: „Wiara i czucie silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”, z naciskiem na czucie. Ostatecznie, przynajmniej u nas w kraju, katecheza liturgiczna czy też mistagogiczna, wprowadzająca w liturgię i ją tłumacząca, w mnóstwie parafii zanikła przykryta duszpasterską „bieżączką”.
Rola świeckich
Dlatego uważam, że pierwszą rzeczą, która przynależy do świeckich jako (potencjalnie) czynnych uczestników liturgii, jest domaganie się odpowiedniej katechezy dorosłych w tym zakresie. Zresztą ojcowie soborowi z naciskiem polecają, by duszpasterze „gorliwie i cierpliwie” zabiegali o liturgiczne wychowanie wiernych (zob. SC 19).
Co więcej, wskazują, że kapłan ma prowadzić wiernych w tym zakresie nie tylko słowem, ale i przykładem, więc tego ostatniego też mamy prawo się dopominać.
Drugą rzeczą jest własne staranie o dobre przeżycie Mszy św. Tu sposobów jest wiele, od lektury czytań przez zapoznanie się z modlitwami mszalnymi po staranie o to, by podczas liturgii słyszeć to, co jest mówione. To do nas należy staranność wykonywanych gestów liturgicznych, klarowność i głośność wypowiadanych odpowiedzi, skupienie na ołtarzu. Także troska o materialną stronę kultu – stan kościoła, jego wyposażenia, liczbę naczyń liturgicznych i innych paramentów. Wreszcie, jeśli mamy do tego talenty i czas, zaangażowanie w stronę muzyczną liturgii.
Przede wszystkim jednak pamięć o tym, że jestem żywą cząstką Kościoła, i dlatego moja modlitwa go kształtuje. Także mozolne a pozornie nieznaczące starania, by modlić się dobrze.