Nikt nie zginął, nienaruszony pozostał też maszt z rosyjską flagą, który stanowi zwieńczenie panoramy Kremla. Ale przecież od minimalnych szkód, wywołanych pożarem, bez porównania większa jest wymowa symboliczna tego aktu. Pałac Senacki od początku istnienia władzy sowieckiej był siedzibą najwyższych władz ZSRR, także teraz stanowi roboczą rezydencję Władimira Putina. W sali pod kopułą, obecnie osmaloną sadzą, rosyjski prezydent zwykł przyjmować raporty przerażonych ministrów i gubernatorów obwodów. Tuż obok, dosłownie pod ścianą pałacu, choć po zewnętrznej stronie kremlowskiego muru, znajduje się mauzoleum Lenina, zaś nieco dalej – Wieża Spaska ze słynnymi na cały świat kurantami.
Władze natychmiast oskarżyły o atak Ukrainę, czemu z kolei zaprzecza rząd w Kijowie. W istocie trudno się apriorycznie upierać przy wersji ukraińskiego uderzenia, jako że oba drony – co każdy może obejrzeć na nagraniu – uderzyły w pałac od strony wschodniej, a więc przeciwnej ukraińskiemu frontowi. Ale to oczywiście o niczym nie przesądza. Ważniejsze jest zresztą co innego: widok płomieni nad obiektem, którego „niepokonany” wizerunek przez pokolenia wdrukował się w podświadomość setek milionów ludzi żyjących pod sowiecko-rosyjskim jarzmem w wielu krajach Europy i Azji.
Sztandar zdjęto tylko raz
Pałac Senacki, jak wskazuje jego nazwa, był siedzibą Senatu, instytucji, która mimo identycznej nazwy mało miała wspólnego z wyższymi izbami krajów Europy. W państwie carów ta potężna struktura była jakby prawą ręką samodzierżcy, skupiając w sobie władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Stolicę imperium miało w Petersburgu, ale tam ulokowano jedynie departamenty sądowy i szlachecki, cała reszta pozostała w Moskwie, która z racji centralnego położenia była dogodniejszym miejscem do zarządzania prowincją.
Wybudował go, na rozkaz carycy Katarzyny, Matwiej Kazakow, ojciec rosyjskiej szkoły architektonicznej. Ozdobiona klasycystycznymi pilastrami, szeroka fasada była na owe czasy – między pierwszym a drugim rozbiorem Polski – czołową ozdobą moskiewskiego grodu. Gdy w 1812 r. Moskwę zajął Napoleon i miasto zgorzało w pożarze, przepadło wiele spośród budowlanych dzieł architekta. Dowiedziawszy się o tym, Kazakow padł rażony apopleksją.
Sam Pałac Senacki ocalał, chociaż Napoleon przed odwrotem rozkazał zdjąć ze szczytu kopuły figurę świętego Jerzego, symbolizującą niezwyciężoną potęgę Rosjan. Wywieziono ją do Paryża i tam zaginęła. Niebawem zastąpiono ją carską koroną, strąconą w 1918 r. przez bolszewików. Od tej pory nad pałacową kopułą powiewa sztandar – najpierw sowiecki, teraz rosyjski. Zdjęto go tylko jeden raz, w 1941 r., gdy cały Kreml zamaskowano przed niemieckimi lotnikami, okładając go deskami i malując na ciemne kolory.
Polska historia Kremla
Za Stalina cały kompleks rozbudowano, dodając do pałacu od strony południowej równie imponujący budynek Prezydium Rady Ministrów. Pod jego fundamenty rozebrano dwa prawosławne monastery. Warto zwrócić uwagę na ich historię, gdyż związana jest ona z epizodami naszych polskich dziejów.
Monaster Czudowski, po polsku Monaster Cudów, był miejscem uwięzienia i śmierci, w maju 1611 r., rosyjskiego patriarchy Hermogena. Uwięzili go tam Polacy, którzy w owym czasie Kreml okupowali. Były to czasy tak zwanych dymitriad, czyli polskiej interwencji w sprawy osłabionego wewnętrznymi tarciami państwa moskiewskiego. Hetman Żółkiewski dogadał się wówczas z bojarami, że carem zostanie królewicz Władysław, syn Zygmunta III Wazy (tego z warszawskiej kolumny). Hermogen początkowo postawił warunek, by przed koronacją Polak przyjął prawosławie, ale wobec małej siły przekonywania – polskie pułki stały pod bramami Moskwy – ostatecznie zeń zrezygnował. 27 sierpnia 1610 r. duchowieństwo, bojarzy, kupcy i lud moskiewski przysięgali na Kremlu nowemu carowi. Przysięga odbyła się zaocznie, jako że Władysław nie zdążył jeszcze dojechać z Warszawy. Fakt ten wykorzystał Hermogen, wyraźnie przymuszony do uznania polskiego władcy: patriarcha zaczął namawiać szlachtę do złamania przysięgi oraz wzniecenia powstania. Za to został uwięziony w kremlowskim monasterze. Umarł w maju 1611 r., podobno z głodu. Jest to bardzo możliwe, jako że cały Kreml, obsadzony przez polską załogę i oblegany przez pospolite ruszenie Moskali, od dłuższego czasu pozbawiony był dostaw żywności. Dość że Hermogena ogłoszono męczennikiem i świętym rosyjskiej Cerkwi prawosławnej.
W sąsiadującym z Czudowskim budynku Monasteru Wozniesieńskiego, czyli Wniebowstąpienia Pańskiego, w 1681 r. pochowano Agafię Gruszecką, żonę cara Fiodora III Romanowa. Owa Agafia to nasza Agata, z polsko-ruskiej rodziny Hruszeckich herbu Lubicz, której gniazdo rodowe, wieś Gruszka, leży między Lublinem a Chełmem. Polska szlachcianka Agata, w odróżnieniu od Władysława, urodziła się jako prawosławna, i to – oczywiście poza urodą – ułatwiło jej oficjalny związek z monarchą. Ciekawe jest co innego: to właśnie za jej sprawą car nałożył polski kontusz i nakazał całemu dworowi przyjąć polskie obyczaje. Na Kremlu mówiono wówczas po polsku. Choć prawosławna, Agafia dbała także o swoich katolickich rodaków, w zdobytym przez Rosjan Smoleńsku car pozwolił na otwarcie kościoła.
Była to epoka stosunkowo krótka, gdyż caryca żyła zaledwie dwa lata. A w jakiś czas po jej śmierci nowy władca, Piotr zwany Wielkim, nakazał znieść resztki polskich wpływów na Kremlu, zamiast kontusza preferując strój holenderski.
Szczątki Agafii, przy rozbiórce klasztoru w 1929 r., przeniesiono do sąsiedniego Soboru Archangielskiego. Spoczywają tam do dziś.
Kto to zrobił?
Władza czerwonych ulokowała w pałacu wszystkie swoje najważniejsze agendy: Biuro Polityczne partii bolszewickiej oraz Radę Komisarzy Ludowych. Zamieszkał tam także sam Lenin. Apartamenty wodza rewolucji upodobali sobie jego następcy: w 1932 r. zamieszkał tam Stalin, w 1953 r. Chruszczow, w 1985 r. Gorbaczow. Teraz urzęduje tam Putin. W okrągłej Sali, gdzie sztorcuje w góry na dół swoich podwładnych, kiedyś, w czasach ZSRR, wręczano Nagrody Leninowskie, najwyższe sowieckie wyróżnienia przyznawanie wybitnym naukowcom oraz artystom.
Dziś, po nocnym ataku, na pozór wszystko wróciło do normy, a służby miejskie czyszczą kopułę z sadzy. Jednak cała Moskwa spekuluje: kto i dlaczego owe pociski na siedzibę Putina wypuścił? I odpowiedzi, jak to w obecnym, spluralizowanym świecie bywa, daje najzupełniej różne. Zaś na placu Czerwonym pojawiły się nowe znaki: zakaz wypuszczania dronów, z grzywną 50 tys. rubli dla osoby fizycznej, 300 tys. dla instytucji. Kara to surowa i pewnie nikt z moskwian nie odważy się zarządzenia złamać. Tyle tylko że ci, którzy drony posłali, prawdopodobnie nic sobie z putinowskich zakazów nie robią.