Wostatnich dekadach regularnie słyszymy o aferach, w które zamieszany jest kler. Niektórzy widzą w tym powód, by wieszczyć, że Kościół się zdyskredytował. I chociaż nikt nie jest w stanie zastąpić biskupów i kapłanów w ich posłudze, to równie wyraźnie, moim zdaniem, widać, że czasy, kiedy my, świeccy, mogliśmy się chować za plecami duchownych, na nich zrzucając całą odpowiedzialność za głoszenie i rozwój wspólnoty, definitywnie się skończyły. W tej kwestii, jak się wydaje, Sobór Watykański II, który obradował w latach 1962–1965, był proroczy, bo właśnie od niego mówi się o potrzebie zaangażowania laikatu w misję Kościoła. Dlatego wybrałam jako klucz lektury konstytucji właśnie to, co mówią one o nas, świeckich: jak nas rozumieją, jakie kierunki czy formy zaangażowania nam wskazują, ale też jak określają relacje wewnątrz wspólnoty, która mimo przesunięcia akcentów wciąż pozostaje hierarchiczna.
Kim jest świecki?
Przyjrzyjmy się, jak definiują taką osobę dokumenty kościelne. Pierwszy Kodeks prawa kanonicznego z 1917 r. opisywał ją, choć nie wprost, jako chrześcijanina, który nie jest przeznaczony do rządzenia wiernymi ani sprawowania kultu Bożego (zob. kanon 948). Mówiąc inaczej, to przede wszystkim ktoś ochrzczony, a więc należący do Kościoła. Nie ma władzy nad innymi wiernymi, a zwrot o niesprawowaniu należy rozumieć jako niemożność przewodniczenia obrzędom – mniszki też są osobami świeckimi, a chociażby przez odmawianie liturgii godzin sprawują przecież jedną z form kultu.
W zestawieniu z tym definicja podana przez Konstytucję dogmatyczną o Kościele Lumen gentium uderza, po pierwsze, rozbudowaną formą, po drugie – wyraźną zmianą w wymowie: „Pod nazwą świeckich rozumie się tutaj wszystkich wiernych chrześcijan niebędących członkami stanu kapłańskiego i stanu zakonnego, prawnie ustanowionego w Kościele, mianowicie wiernych chrześcijan, którzy jako wcieleni poprzez chrzest w Chrystusa, ustanowieni jako Lud Boży i uczynieni na swój sposób uczestnikami kapłańskiego, proroczego i królewskiego urzędu Chrystusowego, ze swej strony sprawują właściwe całemu ludowi chrześcijańskiemu posłannictwo w Kościele i świecie” (LG 31). Powraca i, co ważne, zostaje podkreślone to, że fundamentalny dla zyskania statusu osoby świeckiej jest chrzest. Jest też definicja negatywna, w zasadzie zostaje ona podana jako pierwsza – świecki to ktoś, kto nie jest ani kapłanem, ani osobą zakonną, którzy też przecież są ochrzczeni.
Definicję tę powtórzy w adhortacji Christifideles laici Jan Paweł II, wróci ona także w punkcie 897 Katechizmu Kościoła katolickiego. Szerzej omówię ten cytat dalej, tu trzeba przyjrzeć się jeszcze jednej definicji, z Kodeksu prawa kanonicznego z 1983 r. Tam, w kanonie 207, znów świeccy zostają określeni jako nie-duchowni, a dokładniej jako ci, którzy nie są szafarzami (ministri). Osoby konsekrowane, i to nie tylko te żyjące w zakonach, zostają opisane jako stanowiące zbiór będący częścią wspólną obu stanów, a więc można powiedzieć, że konsekracja zmienia charakter ich funkcjonowania w Kościele, ale nie ma wpływu na przynależność do konkretnego stanu życia. Tym samym mamy tu do czynienia z lekkim zniuansowaniem wcześniejszych określeń.
Tym, co najbardziej uwiera wielu komentatorów w tych definicjach, jest określanie osoby świeckiej jako kogoś, kto nie pełni jakiejś funkcji, zdefiniowanego przez to, kim nie jest, a nie przez to, kim jest. Mnie też to uwierało, dopóki nie natrafiłam w Lumen gentium na ten cudowny fragment z kazania 340 św. Augustyna: „Gdy mnie przeraża to, kim jestem dla was, wtedy pociechę daje mi to, czym jestem wraz z wami. Dla was bowiem jestem biskupem, wraz z wami jestem chrześcijaninem. Pierwsze jest nazwą przyjętego obowiązku, drugie – łaski; tamto niesie ze sobą niebezpieczeństwo, to – zbawienie” (za LG 32). Mądry biskup z Hippony wie, że najistotniejszy dla jego zbawienia jest chrzest, a święcenia episkopatu to dodatkowy dar, ale niesłychanie wymagający. Nie czynią one z Augustyna automatycznie kogoś lepszego, raczej windują mu poprzeczkę, bo przed Bogiem będzie odpowiadał nie tylko za siebie, ale też za duchowy stan tych, którzy zostali mu powierzeni.
Dla siebie prywatnie definiuję świeckiego (a więc i mnie samą) jako chrześcijanina sauté czy też wiernego w czystej postaci. Wszelkie święcenia, śluby, przyrzeczenia są dodatkami, ale najistotniejszy jest otrzymany przez nas wszystkich chrzest, który otworzył nam bramy zbawienia, uwolnił od grzechów i dał dostęp do sakramentów. Zresztą podobnie widzieli to ojcowie soborowi.
Lud Boży
Sobór opisuje świeckich przede wszystkim jako tych, którzy są „wcieleni przez chrzest w Chrystusa”. Podziwiam precyzję autorów, bo tu każde słowo ma znaczenie – przymiotnik „wcieleni” także nie pojawia się przypadkowo, ani nie ma na celu jedynie upoetycznienia przekazu. Ojcowie wskazali, że mocą wspominanego sakramentu stajemy się Ciałem Zbawiciela, a więc doskonale się z Nim – a On z nami – jednoczymy.
To prowadzi nas do kolejnego elementu: „ustanowieni jako Lud Boży”. Tu w tle pobrzmiewa starotestamentowe qahal JHWH – Boże zwołanie, a więc ci, którzy zawarli z Bogiem przymierze i mają żyć na Jego chwałę. To z kolei oznacza bycie „na swój sposób uczestnikami kapłańskiej, prorockiej i królewskiej misji Chrystusa”. Istotne są trzy pierwsze słowa – „na swój sposób”, a więc inaczej niż duchowni, ale też bez precyzyjnego określenia, na czym ten sposób ma polegać. Pozostawione zostało nam olbrzymie pole, na którym jesteśmy wezwani do wykorzystania naszej kreatywności, żeby jednak nie poszła ona na marne, podane są także trzy ministeria, w ramach których ona może się realizować.
Tu warto przypomnieć etymologię słowa ministerium. Oznaczało ono posłannictwo powierzone przez kogoś stojącego wyżej. Mianem minister określano służącego, kogoś niższego rangą, osobę pomagającą kapłanowi w sprawowaniu jego funkcji. Jesteśmy więc kapłanami, prorokami i królami, ale tylko dlatego, że otrzymaliśmy taką moc z wysoka. Pełnimy te funkcje – czy bardziej poprawnie: posługi – mając do tego pełne prawo, ale tylko wtedy gdy i tylko dlatego, że jesteśmy w jedności z jedynym sensu stricto Kapłanem, Prorokiem i Królem. W praktyce oznacza to nic innego, jak potrzebę odnoszenia do Niego wszelkich naszych działań i czerpanie od Niego sił do ich wypełniania.
Jako kapłani jesteśmy wezwani do oddawania chwały Bogu i składania ofiar, jako prorocy mamy przekazywać Jego słowo, czyli głosić Ewangelię, wreszcie jako królowie opiekować się powierzonym nam dziedzictwem – bronić je i rozwijać. My, świeccy, jak to dalej opisuje Lumen gentium, powinniśmy to czynić w świecie. Dokładnie konstytucja opisuje to zwrotem: „przez zajmowanie się sprawami świeckimi i kierowanie nimi po myśli Bożej”. Wydaje się więc, że z trzech ministeriów Chrystusa nam przypadło w dziale wypełnianie przede wszystkim posługi królewskiej, co wydaje się potwierdzać kolejny fragment tego samego punktu Lumen gentium: „Szczególnym więc ich zadaniem jest tak rozświetlać sprawy doczesne […] i tak nimi kierować, aby się ustawicznie dokonywały i rozwijały po myśli Chrystusa oraz służyły chwale Stworzyciela i Odkupiciela”.
Pozornie pozbawieni znaczenia, mamy, jak się zdaje, jednak wiele do powiedzenia.