Koronacja Karola III, która odbyła się w sobotę 6 maja w Opactwie Westminsterskim, obserwowana była, za pośrednictwem kamer, przez prawie 300 milionów ludzi na całym świecie. Po raz pierwszy w historii tak olbrzymia ludzka masa mogła się zetknąć, i to na bieżąco, z całą skomplikowaną ceremonią, rodem ze średniowiecza, jak również z archaicznym zestawem symbolicznych słów, gestów oraz przedmiotów.
Karol jest faktycznie królem Wielkiej Brytanii oraz Północnej Irlandii od 8 września, to jest od chwili śmierci jego matki Elżbiety. Jednak koronacja jest uroczystym potwierdzeniem monarszej godności – tak było od niepamiętnych czasów w historii człowieka i pod tym względem nic się obecnie nie zmieniło. Nawet przeciwnie, skoro koronacyjne obrzędy zawsze były wielkim ludowym widowiskiem, dzisiaj, w dobie rozwoju mediów, pozostają nim tym bardziej.
Koronacja jest również aktem religijnym. Ciekawe, że w dzisiejszej, zeświecczonej epoce, gdy różne koronacyjne symbole związane z tradycyjnym nimbem królewskiej władzy – dziś już tylko nominalnej – są stopniowo upraszczane, ten religijny aspekt uroczystości bynajmniej nie zanika, a co więcej, nabiera nowego wymiaru.
Protestancka formuła w katolickim duchu
Kluczowym momentem uroczystości, obok samego aktu włożenia na głowę korony, jest przysięga. Król przyrzeka w obliczu narodu, że będzie panował sprawiedliwie, dlatego ta obietnica władcy jest niezbędnym wstępem do właściwej koronacji. Tradycyjna przysięga była jednak zobowiązaniem dwustronnym – poprzez wieki lud, przyszli poddani, obiecywał zachować wierność swojemu sprawiedliwemu monarsze. Pomny panującego ducha demokracji Karol zniósł ten moment, a przysięgę, już po koronacji, złożył mu jedynie następca tronu, książę William. Za sprawą Karola także zgromadzeni w kościele nie zostali „wezwani” do uczestnictwa w przysiędze – jak było dotąd – ale do niej „zaproszeni”.
Król złożył przysięgę tak, jak jego poprzednicy – trzymając dłoń na Biblii Króla Jakuba. To angielskie tłumaczenie Pisma Świętego z 1611 r., na którym opiera się cała tradycja Kościoła anglikańskiego, miało już wiele wydań. Na potrzeby koronacji sporządzono specjalną edycję, w jednym egzemplarzu, oprawionym w purpurę szamerowaną złotem. Wydawca, chcąc wyrazić respekt dla historycznego dzieła, zachował wszystkie 350 błędów drukarskich, obecnych w pierwszym wydaniu księgi.
Jako głowa Kościoła Anglii, Karol obiecuje strzec wiary protestanckiej. Znawcy przedmiotu zwracają jednak uwagę, że poza tym jednym punktem cała formuła przysięgi zachowała prastarą, katolicką strukturę.
Szata i tron
Bohater wydarzenia aż trzykrotnie przebiera się podczas uroczystości. Do kościoła Karol wszedł ubrany w szatę obszywaną gronostajami, którą nosi podczas otwierania kolejnych sesji parlamentu. Po złożeniu przysięgi zdjął to okrycie, zasłonięty parawanem przed oczami widowni. Oczom widowni ukazał się w samej koszuli, jak jego imiennik Karol I Stuart, gdy w 1649 r. ścinano go w Londynie. W naszym przypadku tunika nie jest jednak strojem śmiertelnym: tak odzianego króla zwierzchnik Kościoła Anglii, arcybiskup Canterbury, namaszcza świętym olejem. Malutka łyżeczka, z której, za zasłoną parawanu, spłynęła na głowę Karola ciecz dostarczona prosto z jerozolimskiej Góry Oliwnej, jest skądinąd najstarszym elementem imponującego zestawu regaliów – pochodzi z XII stulecia.
Do właściwej koronacji nałożył Karol tak zwaną Szatę Imperialną, ciężką i trudną do noszenia, dlatego dźwiganą właściwie tylko na siedząco, bo na tronie. Obecną Szatę uszyto na miarę w londyńskiej firmie Ede & Ravenscroft, która już od 1689 r. obszywa angielskich monarchów. Na koniec, wychodząc z kościoła do złotej karety, Karol ubrany był w znacznie lżejszą Szatę Królewską.
Tron, gdzie arcybiskup Canterbury włożył na głowę Karola królewską koronę, pochodzi z czasów, gdy Edward I w 1296 r. podbił Szkocję. Król nakazał wtedy przywieźć do Londynu kamień z opactwa Scone, na którym od niepamiętnych czasów składali przysięgę szkoccy królowie. Dębowy tron, wówczas zamówiony, miał być dla niego oparciem. Przez wieki władcy przyjmowali koronę królów Anglii, siedząc na tym kamieniu, dopiero w XVII w. dorobiono nad nim drewnianą platformę. W takim kształcie tron przetrwał do dziś, jednak już bez kamienia. W 1950 r. ukradli go szkoccy nacjonaliści i przewieźli do ojczyzny. Kamień udało się odzyskać w samą porę na koronację Elżbiety, ale w 1996 r. zwrócono go ostatecznie do Edynburga. Na koronację Karola Kamień Przeznaczenia – bo tak jest nazywany – został stamtąd jedynie wypożyczony.
Dębowe deski tronowego oparcia – co jest doskonale widoczne w telewizyjnym zapisie – pokryte są niezgrabnymi napisami oraz dziurami. Dziwnie to wygląda w otoczeniu pełnych przepychu królewskich kosztowności. Napisy są „dziełem” turystów, których w XVIII w. wpuszczano za drobną opłatą do oglądania tronu. Dziury zaś pozostały po tapicerach, na potrzeby poprzednich koronacji przybijających do oparcia cenne jedwabie.
Korony
Oryginalna korona świętego Edwarda Wyznawcy (panował w latach 1042–1066) jako relikt katolicyzmu została w 1547 r. zabrana z Opactwa Westminsterskiego przez Edwarda VI, syna Henryka VIII, który zerwał z Rzymem. Koronę tę, razem z pozostałymi regaliami, w 1645 r. przetopiono na sztaby złota, uprzednio wyjmując z metalu drogie kamienie. Jednak niedługo potem, bo w 1661 r., Karol II, następca Stuarta, ściętego podczas rewolucji Cromwella, nakazał sporządzić ich wierne repliki, z użyciem tych samych diamentów, rubinów i szmaragdów. Właśnie wtedy powstały egzemplarze koron używanych odtąd przez większość brytyjskich monarchów. Koron, podobnie jak koronacyjnych płaszczów, są trzy egzemplarze. Ten największy, służący do właściwej koronacji, spoczywa na głównym ołtarzu westminsterskiego kościoła. W 1902 r. zrezygnował z włożenia go na głowę, z powodu słabowitego zdrowia, Edward VII, jednak w 1937 r. koronowano nim Jerzego VI, zaś w 1953 r. Elżbietę. Teraz uwieńczył skronie Karola.
Finalne „Boże zachowaj króla!” (God save the King), okrzyknięte przez arcybiskupa Canterbury, jest kropką nad „i” centralnej części uroczystości. Teraz pozostało jeszcze koronować, oczywiście osobną koroną z osobną historią, królewską małżonkę, lady Camillę.
Grecki czy ekumeniczny?
Można by długo jeszcze opisywać symbolikę różnych elementów koronacyjnej celebry: trzech mieczów, strzemienia świętego Jerzego, berła i laski, wreszcie pierścieni, ale brak na to miejsca. Tu chciałbym jedynie zwrócić uwagę na niezwykły moment, gdy podczas wręczenia królowi Miecza Duchowej Sprawiedliwości, ukutego z damasceńskiej stali, rozległy się dźwięki bizantyńskiego chorału. Prawosławni Grecy śpiewający podczas koronacji angielskiego króla – to zdarzyło się po raz pierwszy w historii. Komentatorzy przypisują to osobistym upodobaniom Karola. Jego dziadek, król Grecji, został przemocą usunięty z tronu po wojnie, zaś ojciec, książę Filip Mountbatten (mąż Elżbiety II)
do końca życia zachował o to do Greków urazę. Syn Filipa, jak to często z synami bywa, przyjął postawę odwrotną: wielokrotnie odwiedził kraj nad Morzem Egejskim, gdzie powtarzał „jestem Grekiem”, wiadomo też, że płynnie mówi po grecku.
Wydaje się jednak, że ten grecki moment był czymś więcej niż tylko uwzględnieniem sympatii Karola. Cały obrzęd koronacji miał silne, a nienotowane dotąd akcenty ekumeniczne. Dość wspomnieć, że czynny udział w uroczystości mieli m.in. prawosławny patriarcha Jerozolimy Teofil III oraz katolicki arcybiskup Westminsteru kard. Vincent Nichols. Brytyjską flagę wniósł do kościoła wyznawca hinduizmu, premier Rishi Sunak. Tak jakby bohater całej uroczystości, wiekowy i niezbyt energiczny, dyskretnie dawał nam do zrozumienia, że w dzisiejszym, sprofanowanym świecie będzie królem nie tylko dla Brytyjczyków.