Logo Przewdonik Katolicki

Koronacja Karola

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Ktoś może mówić o podtrzymywaniu dawnych tradycji. A ktoś inny jedynie o triumfie fasadowej formy, która treść tych tradycji gubi

Wszystkie polskie stacje telewizyjne na chwilę oszalały na punkcie koronacji brytyjskiego króla Karola. Można by rzec, że to jedna z niewielu rzeczy, która połączyła na chwilę TVN, Polsat i TVP – ponad fundamentalnymi podziałami. Polacy lubią high life i lubią ceremonie? Zapewne kryje się w tym naiwny snobizm, skądinąd lubi je cały świat. Ale być może kryje się za tym coś więcej.
Chwilami odczuwałem ból zębów, słuchając, jak się do tego zabierają telewizyjni mediaworkerzy. Oto pewna dziennikarka zaczęła przepytywać byłego ambasadora Wielkiej Brytanii w Polsce, jak nowy monarcha wpłynie na relacje polsko-brytyjskie (już dziś dobre, bo oparte na niektórych wspólnych punktach diagnozy w sprawach międzynarodowych). W innej telewizji widziałem Polkę z Londynu wyrażającą nadzieję, że „Karolek” polepszy sytuację polskich imigrantów w Wielkiej Brytanii. Oczywiście nowy król nie wpłynie ani na nasze relacje z jego państwem, ani na kondycję ludzi tam mieszkających – nie te uprawnienia, nie te zadania.
Widziałem też w mediach społecznościowych ludzi zżymających się na „targowisko próżności” – z pozycji antyestablishmentowych. Oto za grube pieniądze pozwolono defilować królewskiej parze pośród wystrojonych elit – brytyjskich i zagranicznych. Ktoś napisał, że gdyby jego zaproszono, postąpiłby jak Marlon Brando. Nie poszedł on na ceremonię odbierania Oscarów, ale posłał Indiankę, aby przypomniała o krzywdach pierwotnych mieszkańców Ameryki. Trzeba by tylko znaleźć kogoś z dawnych brytyjskich kolonii.
Rozumiem taki punkt widzenia, ale sam mam całkiem inne odruchy. Nie tylko dlatego, że przemawiała do mnie teatralna strona zdarzenia, łącznie z piękną muzyką. Zostawiam na boku rozważania, na ile Brytyjczycy zagłębieni w Opactwie Westminsterskim w religijne śpiewniki naprawdę wierzą w Boga. Ktoś może mówić o podtrzymywaniu dawnych tradycji. A ktoś inny jedynie o triumfie fasadowej formy, która treść tych tradycji gubi. Skądinąd widzieliśmy w centrum ceremonii mnogość ludzi innych kolorów skóry czy spotkanie Karola w Westminsterze z żydami i muzułmanami. Przypominało to o nowej treści brytyjskiego imperium.
Wielka Brytania, cywilizacyjnie jeden z najbardziej progresywnych krajów zachodniej Europy, choć równocześnie bardziej niż reszta Zachodu gotowa na pryncypialność w takich kwestiach jak agresja Rosji na Ukrainę, wciąż trwa w upodobaniu dawnych form, nawet jeśli podrasowanych czy podszytych współczesnością. Jest w tym sporo z teatru. Ale Karol, mówiący o służbie narodowi, obiecujący taką służbę, nie wydawał mi się postacią komiczną. Nie była nią i jego matka, Elżbieta II. Do końca wyrzekała się prywatności i wypoczynku, dzień w dzień grając rolę symbolu narodowej jedności. Choć była potencjalną emerytką, starą słabą kobietą.
A właściwie nie była to tylko rola. Wiemy, że potrafiła dyskretnie doradzać w tym duchu kolejnym premierom. I że chwilami Brytyjczycy bardzo tego symbolu potrzebowali. Nie zalecałbym podobnych konstrukcji Polsce, u nas tę ciągłość przerwano. Ale taka misja jest jednak zacna, zwłaszcza teraz, kiedy nie łączy się z przemocą wobec kogokolwiek. Taka służba, bo przy wszystkich śmiesznostkach, a nawet skandalach rodzinnych, jest to służba, to właściwie lekcja udzielana ludziom realnej polityki. Miejmy nadzieję, że będą ją umieli odczytać.
Brytyjczycy wciąż chcą większością głosów takiej tradycji, opartej na służbie. Mają do tego prawo. Co więcej, mogą nas czegoś nauczyć. Jeśli będziemy umieli zauważyć, że życie publiczne może być czymś więcej niż rozgrywką pod hasłem „kto-kogo”. Jeśli będziemy umieli skorzystać.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki