Kardynał Antoine Kambanda jest pierwszym kardynałem pochodzącym z Rwandy. Został kreowany przez papieża Franciszka w listopadzie 2020 r. Jego rodzice i czworo z sześciorga rodzeństwa zostali zamordowani przez Hutu podczas ludobójstwa w Rwandzie w 1994 r. Śmierć poniosło wówczas około miliona osób. – Byłem na studiach w Rzymie, kiedy zamordowano moich bliskich. To był potężny cios i szok. To, co mnie trzymało przy życiu, to poczucie, że nie powinienem się koncentrować tylko na swoim cierpieniu i stracie, ale szukać przede wszystkim pocieszenia dla innych. Byłem przecież dorosłym mężczyzną, musiałem to udźwignąć. W o wiele gorszej sytuacji były małe dzieci, które nagle w wyniku okropnej przemocy straciły swoich rodziców, braci, siostry – mówi kard. Kambanda. Zwraca jednocześnie uwagę, że istotne jest to, z kim przeżywamy nasze cierpienie i czy łączymy je z Chrystusem. Od tego zależy, czy będzie miało ono wartość i czy będzie zbliżało nas do Boga i innych ludzi. – Wpatrywałem się też w krzyż. Wiedziałem, że to, czego doświadczam, to zaledwie namiastka tego cierpienia, którego doświadczył Chrystus. Ból każdego z nas jest jednocześnie bólem Jezusa. On nie jest przecież obojętny na to, czego doświadczamy. Warto każde takie doświadczenie łączyć z Nim – dodaje.
Tutsi i Hutu
Ludobójstwo, do którego doszło w 1994 r., jest w jakimś sensie efektem zaszłości, które w Rwandzie kumulowały się przez dziesiątki lat. Dwie grupy etniczne, zamieszkujące ten kraj – Tutsi i Hutu, we wzajemnej walce o polityczne wpływy straciły z pola widzenia troskę o dobro wspólne. Warto zaznaczyć, że Tutsi i Hutu to nie dwa różne plemiona. To przedstawiciele dokładnie tego samego narodu, tej samej kultury i tego samego języka. Kwestia przynależności do którejś z tych grup etnicznych jest dziedziczona po ojcu, a czasem wręcz po prostu umowna. W drugiej połowie XIX w. podział na Hutu i Tutsi stał się bardziej związany z poziomem społecznym niż z pochodzeniem etnicznym. Istniały nawet przypadki „stania się Tutsi” przez wzbogacenie się i wykup odpowiedniej liczby krów. Od 1933 r., decyzją Belgów, pod których administracyjną kontrolą była Rwanda, przynależność była zaznaczana w dowodzie tożsamości każdego obywatela. Kategoryzacji dokonywano zazwyczaj na podstawie tak przypadkowych cech, jak wzrost, szerokość nosa i rozstaw oczu. Miało to zapobiec zmienianiu swojej przynależności etnicznej.
Rwanda odzyskała niepodległość w 1962 r. Dziewięć lat później doszło do zamachu stanu, w wyniku którego Hutu przejęli władzę i w każdym aspekcie prześladowali Tutsi. Prezydentem został Juvenal Habyarimana, który 6 kwietnia 1994 r. zginął w wyniku zamachu. Samolot, którym leciał, został trafiony pociskiem. Ze strony propagandowych mediów natychmiast padło oskarżenie na Tutsi, którzy rzekomo mieli stać za atakiem na prezydenta. Był to impuls do przeprowadzenia masakry. Zaczęło się masowe mordowanie Tutsich. Według różnych szacunków ofiarami ludobójstwa padło od 800 000 do 1 071 000 osób.
Tak wygląda grzech|
Rzeź objęła teren całego kraju. – Sąsiedzi mordowali sąsiadów, teściowie swoich zięciów, synowie swoich rodziców. To szczególnie bolesne, że ta wielka przemoc nie przyszła na mój kraj z zewnątrz. Ona zrobiła się w nas. Sami wyrządziliśmy sobie niewyobrażalną krzywdę – komentuje kard. Kambanda. – Kiedy spojrzymy na zaszłości, walkę o polityczne wpływy w Rwandzie, zrozumiemy, że pycha, brak szacunku do innych w końcu przybiera formę tak drastyczną, że doprowadza do ogromnej tragedii. To ludobójstwo to obraz tego, czym właśnie jest grzech i do czego nas prowadzi. Do wzajemnego wyniszczenia, do autodestrukcji – podkreśla rwandyjski purpurat.
Przebaczenie nie przyszło łatwo
Strata najbliższych w wyniku tak barbarzyńskiej przemocy jest ogromnym ciosem. To zderzenie się człowieczeństwa z grzechem i zbrodnią, która jest zaprzeczeniem ludzkiej godności. Niełatwo się po takim akcie pozbierać, a tym bardziej przebaczyć. – Przebaczenie dla oprawców przychodziło małymi krokami. Nie od razu potrafiłem to zrobić. To był proces zbierania w sobie siły, ale oczywiście w końcu udało mi się to zrobić. Cierpienie oprawców również jest ogromne. Jest nawet większe niż moje. Żyją ze świadomością, że wyrządzili komuś olbrzymią krzywdę. Zasługują na współczucie i miłosierdzie. Aby być wolnym, trzeba przebaczyć – mówi kardynał Kambanda. Arcybiskup Kigali zaznacza, że w kwietniu każdego roku szczególnie wspomina swoich bliskich i modli się za nich. Antoine Kambanda podkreśla także, że w obliczu III wojny światowej „w kawałkach”, którą mamy na świecie, konieczne jest budowanie pokoju na poziomie codziennych relacji w naszych domach i rodzinach. – Pokój zaczyna się od dobrych relacji ojca z dziećmi, od miłości między małżonkami. Jeśli w tej sferze panuje pojednanie, przenosi się to także na wyższe poziomy. Musimy zaczynać od siebie – zaznacza.
Pojednanie
W 1994 r. rwandyjskie społeczeństwo i instytucje państwowe zostały praktycznie zniszczone. Kraj był zdestabilizowany i pogrążony w kryzysie. Szukanie pojednania było właściwie jedyną szansą na przetrwanie i powrót do względnej normalności. Niełatwo jest jednak dążyć do obudowy struktur i więzi społecznych po tak traumatycznym doświadczeniu. Podjęto decyzje i środki, które nie przez wszystkich przyjmowane są z entuzjazmem.
Dzisiaj w Rwandzie, na mocy rozporządzenia prezydenta Paula Kagame, zabronione jest używanie pojęć etnicznych. Nie można głośno mówić o Tutsi i Hutu. Z jednej strony jest to autorytarna decyzja władz państwowych, ale z drugiej środek, który w jakiś sposób zapobiega odnowieniu się wewnętrznego konfliktu. Istotną przestrzeń spotkania i pojednania tworzy w Rwandzie także Kościół katolicki. Organizowane są Msze św. i nabożeństwa z udziałem zarówno rodzin ofiar, jak i oprawców z 1994 r. Kardynał Kambanda opowiada, że najważniejsze w procesie pojednania jest wzajemne wsłuchiwanie się w swoje cierpienie. Poznanie tragicznych losów konkretnych osób otwiera nas na współczucie, a to z kolei powoli prowadzi do pełnego pojednania.
Centrum Modlitwy o Pokój
W 2018 r. w miejscu jedynych objawień maryjnych w Afryce, w rwandyjskim Kibeho, zainaugurowano Międzynarodowe Centrum Modlitwy o Pokój. Tym samym rozpoczęła się tam wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu w ołtarzu „Światło Pojednania i Pokoju”. W Kibeho Maryja wzywała do nawrócenia i przestrzegała, że jeżeli świat się nie opamięta, wzgórza Rwandy spłyną krwią. Tak też się stało w 1994 r., kiedy w tym kraju doszło do tragedii ludobójstwa. – Wojna, która doprowadziła do ludobójstwa, doprowadziła również do wielkich strat zarówno moralnych, jak i duchowych. Dlatego też adoracja Najświętszego Sakramentu, i to adoracja, która będzie trwała dzień i noc, czyli cały czas, to jest takie odbudowanie i naładowanie duchowych baterii każdego Rwandyjczyka czy pielgrzymów, którzy tu przybywają z innych krajów Afryki, bo sanktuarium Matki Bożej Słowa jest sanktuarium panafrykańskim – mówił w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną ówczesny nuncjusz apostolski w Rwandzie, abp Andrzej Józwowicz.