Logo Przewdonik Katolicki

Koniec Rosji Putina

Jacek Borkowicz
Wycofujący się w panice z miasta Izium Rosjanie zostawiali za sobą m.in. amunicję, 13 września 2022 r. fot. Kostiantyn Liberov

Oznaki przełomu są już wyraźnie widoczne: to już zapewne ostatnie tygodnie putinowskiego reżimu. Każdy kolejny rząd będzie musiał – chcąc nie chcąc – odciąć się od obecnej agresywnej polityki.

Wszystko zaczęło się rankiem z 6 na 7 września, kiedy to Ukraińcy w błyskawiczny sposób opanowali miasteczko Bałaklija, leżące na południowy wschód od Charkowa. Nie jest istotne, czy dokonało się to „w 17 minut”, jak ogłosił Kijów, ważne, że rzeczywiście miejscowość została opanowana praktycznie bez oporu. Co więcej, siły ukraińskie natychmiast wypuściły stamtąd „szpicę”, długą na 70 km, w kierunku kolejnego miasteczka, Kupiańsk, które w podobny sposób, czyli bez walki, opanowano już 9 września. W ten sposób front przesunął się na linię rzeki Oskoł, wpadającej do Dońca, nad którym dotąd toczyły się najcięższe walki tej wojny. Leżące nad tą rzeką miasto Izium, kluczowe w bieżącej operacji, również wpadło w ręce ukraińskie, po tym, jak w panice wycofały się stamtąd jednostki rosyjskie.
Ziemie nad Dońcem to już prawie Dzikie Pola, znane nam z lektury Sienkiewicza. Poza wąwozami rzek i obszarami zabudowanymi dominują tam otwarte przestrzenie, gdzie nie ma jak się schować Rosjanom, którzy – jak widać z niezliczonych filmików publikowanych w sieci – histerycznie boją się ukraińskiej artylerii, a także dronów i tego, co z nich spada. Trudno im się zresztą dziwić. W efekcie paniki Ukraińcy, przełamawszy bez walki rosyjską obronę nad Dońcem, weszli na głębokie tyły przeciwnika, odcinając drogę odwrotu wielu jednostkom agresora i za jednym zamachem wyzwalając terytorium wielkości Libanu albo Cypru.

Jak za ostatnich dni cara
Od paniki ważniejsze jest jednak co innego: upadek morale najezdniczej armii. Objawy rozkładu widoczne już były w pierwszych dniach wojny, Rosja jednak nadal pchała na front tysiące żołnierzy z głębokiego zaplecza, co pozwalało ukryć narastający kryzys. Gdy front na kilka miesięcy ustabilizował się pod Chersoniem, niezadowolenie żołnierzy nadal wzrastało, coraz częściej dochodziły nas wiadomości o buntach w poszczególnych jednostkach, jednak ogólnego obrazu teatru wojny to nie zmieniło. Ta nadymana przez Kreml bańka pękła w momencie przekłucia jej pod Bałakliją. Okazało się, że nikt nie broni ani pozycji frontowych, ani też drugiego i trzeciego rzutu na zapleczu. Bojcy po prostu rzucali broń i ruszali hurmem w kierunku rosyjskiej granicy, czym się dało – często włamując się do prywatnych garaży i kradnąc stamtąd osobowe samochody. W ten sposób, w niesławie, wycofała się nawet Pierwsza Gwardyjska Armia Pancerna, elitarna jednostka, która w planach sztabowych miała bronić Moskwy w razie ataku wojsk NATO.
Oznacza to koniec forsowanego obecnie modelu militarno-imperialnej Rosji, choć, niestety, jeszcze nie koniec tej wojny. Sytuacja na ukraińskim froncie przypomina obecnie tę z przełomu lat 1916 i 1917, kiedy to tysiące rosyjskich żołnierzy, zawiedzonych brakiem postępu na zachodnim, niemieckim froncie, ciskało karabinami o ziemię i wracało do swoich chat. Wiemy, jak się to skończyło: upadkiem caratu i wewnętrzną zapaścią Rosji, uważanej dotąd za niezwyciężoną. Z tą zapaścią poradzili sobie dopiero, za pomocą niesłychanego terroru, bolszewicy. Ale zajęło im to dobrych kilka lat. Te kilka lat oddechu po rosyjskiej klęsce będzie prezentem dla Zachodu, a także dla Ukrainy, w postaci czasu, danego nam na dozbrojenie – w imię nie agresji, ale bezpieczeństwa.

Nie wybaczą mu słabości
Jeszcze ciekawsze rzeczy dzieją się w głębi Rosji. Radni petersburskiej dzielnicy Smolninskoje (nazwa od historycznego pałacu w Smolnym, siedziby Lenina) otwarcie wystąpili z wnioskiem o zgodne z konstytucją usunięcie od władzy obecnego prezydenta, pod zarzutem zdrady stanu. Do apelu petersburżan dołączyli ich koledzy z Moskwy oraz kilku większych miast rosyjskich. Przy okazji wypłynęło nazwisko petersburskiej radnej Kseni Tortstrem, inicjatorki apelu. Zapamiętajmy to nazwisko.
Przypomnijmy: jeszcze niedawno na placu Czerwonym zarabiało się natychmiastowe kopniaki i kajdanki policji, z nakazem sądowym i więzieniem włącznie, za samo rozwinięcie białego, niezapisanego płótna (tak!). Bo „zgodnie z prawem” nie wolno jest mówić o „wojnie”, nie wolno nawet tego słowa publicznie sugerować. Ale w konstytucji nadal zapisana jest możliwość usunięcia Putina przez Dumę, jeśli ta postawi mu najcięższy z możliwych zarzutów. I co się dzieje? Deputowanych z Petersburga nikt nie aresztuje, tylko Dmitrij Pieskow, który dotąd rzucał groźbami spalenia połowy świata atomowym ogniem, przebąkuje coś o pluralizmie i o tym, aby „nie przekraczać cienkiej linii”. Dwa największe jastrzębie rosyjskiej propagandy, Aleksander Dugin i Władimir Sołowiow, zostały publicznie upokorzone – pierwszemu zamordowano córkę, drugi pokazał się przed kamerami telewizji z posiniaczoną twarzą. Mówi się – choć trudno to potwierdzić – o sztabowcach, którzy oświadczają w twarz Putinowi, że popełnił błąd, atakując Ukrainę.
Kolejny raz sprawdza się stara prawda o systemach imperialnych, w których poddani są w stanie wybaczyć wszystko, każdą zbrodnię reżimu – z wyjątkiem słabości. A taką słabość, której nie da się już dłużej ukrywać, okazuje właśnie najbliższe otoczenie Putina. Rosyjski prezydent podobny jest do starego wilka, przywódcy stada, czekającego tylko, aż rozszarpią go młodsze sztuki.

Obrzeża podnoszą głowę
I wreszcie ostatni, najszerszy krąg panoramy zmian: eurazjatyccy sąsiedzi Rosji. Na granicy Tadżykistanu i Kirgizji trwa artyleryjska wymiana ognia, pod pozorem walki o dostęp do lokalnych ujęć wodnych. Z kolei na Zakaukaziu Azerbejdżan zaatakował Armenię, na tysiąckilometrowym odcinku jej granicy. To już nie jest walka o enklawę Karabachu, Baku, po raz pierwszy w stuletniej historii, uderzyło na terenach, których przynależności do Armenii nikt dotąd nie kwestionował. Rzecz w tym, że oddzielają one środkowy Azerbejdżan od azerskiego okręgu Nachiczewanu, zaś razem z nim – od terytorium pobratymczej Azerom Turcji. Na tak śmiały krok poważyć się może tylko ktoś, kto przekonany jest o osłabieniu i destabilizacji Rosji, jedynego dotąd protektora i obrońcy Erewanu.
Znowu mamy tutaj podobieństwo z 1917 rokiem, kiedy to na pierwsze wieści o upadku caratu podniosły głowę wszystkie, dosłownie wszystkie mniejszości rosyjskiego imperium, nawet te uważane dotąd za spokojne i lojalne. Dlatego warto śledzić to, co stanie się z Rosją w ciągu najbliższych tygodni.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki