To nie jest opowieść o złym bogaczu i dobrym biedaku, choć po śmierci pierwszy trafił do Otchłani, a drugi na łono Abrahama. Opowiadając o bogatym człowieku i cierpiącym na progu jego pałacu Łazarzu, Jezus nie mówi, że bogacz był złym człowiekiem. Nie ocenia, czy godziwymi metodami nabył swój majątek, nie wspomina również o tym, jak traktował Łazarza – nie ma słowa o tym, że miałby być dla niego okrutny czy pogardliwy. Dlaczego więc ich los w wieczności tak diametralnie się odmienił? Dlaczego w chwili ich śmierci nastąpiła zamiana ról?
O bogaczu możemy powiedzieć właściwie tylko tyle, że był majętny i spędzał życie na ucztowaniu. Nie znamy jego imienia, nie wiemy, jakich miał przyjaciół, czym konkretnie się zajmował. To wszystko składa się na smutny obraz człowieka bez właściwości. Historia nie poznała jego imienia, bo niczym się nie zasłużył, nie zapisał się w niczyjej pamięci. Zmarnował życie na konsumowaniu dóbr tego świata.
Dużo więcej możemy powiedzieć o drugim bohaterze tej opowieści. Już imię wskazuje na kondycję jego serca – Łazarz, czyli „Bóg pomaga”. To paradoks, który budzi w nas naturalny odruch buntu. Jak to? Gdzie ta pomoc? Czy Bóg w ogóle pamiętał o tym człowieku, biednym tak strasznie, że pragnął najeść się odpadkami ze stołu bogacza, i samotnym tak bardzo, że tylko psy się nad nim litowały, liżąc jego rany? Czy ktokolwiek chciałby znaleźć się na jego miejscu? Takie pytania rodzą się również na widok współczesnych bied, które dosięgają bliźnich wokół nas.
W imieniu ubogich, wykluczonych, w imieniu tych, którzy cierpią głód, choroby i bezdomność, ludzie wznoszą w niebo okrzyk: „Gdzie jesteś, Boże?”. Jednak to nie Bóg zawinił w sytuacji Łazarza, ale człowiek. Gospodarz pałacu, pod którym leżał ów żebrak, miał codziennie szansę, by pomóc nieszczęśnikowi. Nic by go to nie kosztowało. Problem polegał na tym, że go nie dostrzegał. Był tak nieczuły na los cierpiącego bliźniego, że nawet go nie zauważał. Problemem bogacza nie był więc majątek, ale duchowa ślepota i nieczułe serce, sprawiające, że codziennie mijał z obojętnością człowieka, który mógł stać się jego nadzieją na szczęśliwe życie w wieczności.
Obojętność to ciężka choroba naszych czasów. Zmagają się z nią, często o tym nie wiedząc, również porządni chrześcijanie, którzy nie mają sobie nic do zarzucenia, bo przecież modlą się, czytają Pismo Święte, a nawet angażują się od czasu do czasu w życie Kościoła czy jakieś projekty charytatywne. Ale dla swoich uczniów Jezus nie przygotował programu minimum, koniecznego do zbawienia. Nie wystarczy być po prostu porządnym i nie czynić zła. Obojętność, zaniedbywanie dobra to grzech przeciwko miłości, który pogłębia przepaść między ludźmi bogatymi – w szczęście, stabilizację, spokój sumienia, czerpanie z życia pełnymi garściami – a biednymi, którzy są wykluczani, bo burzą błogostan sytego społeczeństwa. Biedy tego świata nie dotyczą zresztą tylko materialnych aspektów życia. Łazarzami współczesności są ludzie samotni, żyjący bez nadziei, szukający sensu po omacku, ludzie, którzy nie wierzą w dobro i miłość.
Przypowieść o bogaczu i Łazarzu przypomina o tym, że chrześcijańskie współczucie i braterstwo z ubogimi to nie utopia czy heroizm właściwy świętym, ale styl życia, który ma być praktykowany przez wszystkich ochrzczonych. Zostaliśmy powołani do tego, by doświadczać miłosierdzia i dzielić się nim. Czynić dobro, nie zaniedbywać go – oto nasza droga. Niewiele czasem potrzeba: chwila rozmowy, przyjazny gest, parę groszy, by odmienić życie cierpiących ludzi. Nie wolno nam lekceważyć nawet najmniejszych okruchów, bo to dzięki nim los Łazarza staje się znośniejszy, a nasze serca wypełnia coraz większa nadzieja na niebo.