Muzułmanie bronią rosyjskiego państwa tylko wtedy, gdy nie atakuje ono islamu – oświadczył na początku września Ramzan Kadyrow. Dyktator autonomicznej Czeczenii posunął się nawet do groźby względem rosyjskich władz, dodając: „W przeciwnym razie muzułmanie nie będą się czuli w Rosji w domu i wiara podpowie im, co mają czynić”.
Co spowodowało tak twarde słowa wiernego, jak dotąd, bojownika putinowskich agresorów w wojnie na Ukrainie? Otóż 30 sierpnia rosyjskie ministerstwo sprawiedliwości zakazało Sahih al-Buchari, świętej księgi islamu, uważanej przez wielu muzułmańskich teologów za drugą pod względem czcigodności po Koranie. Druga czy nie druga, Sahih al-Buchari należy do ścisłego kanonu pobożnych lektur sunnickich muzułmanów, podając im wiele wiadomości z życia proroka Mahometa. Sądowy zakaz jej dystrybucji i czytania w oczach milionów wiernych nie może być niczym innym, jak uderzeniem w samą ich religię.
Ministerstwo uznało jednak, że księga szerzy polityczny ekstremizm, gdyż nie toleruje świeckiego państwa, podobnie jak osób niewyznających islamu. Sahih al-Buchari, napisana przed wiekami, rzeczywiście operuje radykalnym jak na dzisiejsze czasy językiem, ale to samo można zarzucić również Koranowi. Kadyrow zarzucił moskiewskim jurystom, że korzystali z ekspertyz niekompetentnych interpretatorów, i chyba ten jeden, jedyny raz, można mu przyznać rację.
Decyzja ministerstwa sprawiedliwości była potwierdzeniem wyroków lokalnych sądów w Tatarstanie, które już od 2014 r. umieszczają Sahih al-Buchari na indeksie ksiąg zakazanych. Tatarstan to jedyna, poza Północnym Kaukazem, część Rosji, w której islam nie tylko się rozwija, ale też stopniowo eliminuje inne religie, z prawosławiem na czele. Tamtejsi sędziowie przerazili się rosnących wpływów dżihadu, importowanych z Arabii Saudyjskiej. Tatarscy zwolennicy wojującego islamu powołują się właśnie na treści zawarte w Sahih al-Buchari.
Tatarstan leży daleko, za Wołgą, a na ukraińskim froncie rosyjski przemysł agresji potrzebuje wojowników Kadyrowa, tym bardziej że poza nimi nie bardzo ma na kogo liczyć. Na groźny pomruk czeczeńskiego watażki Putin natychmiast, dosłownie z dnia na dzień, wpłynął na niezawisły wymiar sprawiedliwości, który wszem i wobec ogłosił, że zakaz dotyczy nie samej księgi, ale jej zagranicznych edycji, nieautoryzowanych przez muftich (zwierzchników muzułmańskich wspólnot) Tatarstanu i Dagestanu.
Konflikt pozornie został zażegnany, Kadyrow znowu, w orientalnym stylu, zaczął wychwalać Putina jako wspaniałego i tolerancyjnego władcę. Mleko się jednak rozlało, miliony rosyjskich muzułmanów dowiedziały się, że Moskwie nie podoba się ich święta księga. Od razu wśród oddających się w niewolę rosyjskich żołnierzy pojawiło się więcej wyznawców Proroka, zaś mufti Ukrainy nie omieszkał przypomnieć, że w jego kraju muzułmanie mogą publicznie odczytywać wersety Sahih al-Buchari wszędzie, nawet przed pałacem prezydenta Zełenskiego.
Cała sprawa pokazała też wyraźnie, komu na kim – w złowrogiej parze Putina z Kadyrowem – bardziej zależy. Czytelnikowi wskazywać palcem poprawnej odpowiedzi chyba nie trzeba.