Logo Przewdonik Katolicki

Chaotyczne przekraczanie granic

Piotr Zaremba
Fot. Magdalena Bartkiewicz

Kiedy słyszę o przełamywaniu jakiegoś tabu, od razu wiem, że chodzi o obniżanie zbiorowej wrażliwości do poziomu podłogi. Może nie zawsze, ale bardzo często

Reżyserka Monika Strzępka została dyrektorką Teatru Dramatycznego w Warszawie, o czym tu pisałem. Jednym z jej pierwszych działań było udekorowanie teatru (mieszczącego się w przaśnym Pałacu Kultury, ale obładowanego ogromną tradycją) pozłacaną waginą (naturalnie rzeźbą). Instalowaniu waginy towarzyszyły dziwaczne rytuały nawiązujące do pogańskich kultów.
Pewien aktor średniego pokolenia radził się mnie, czy nie powinien jakoś na to widowisko zareagować. Grał kiedyś w Dramatycznym, czuje powagę tego miejsca i ubodła go ta groteska. Odradzałem. Bo przecież autorki każdego takiego „skandalu” tylko czekają na reakcje. Nawet powściągliwe w tonie będą zakwalifikowane jako gorszenie się. I na dokładkę komentowane w politycznym duchu jako wzywanie do cenzury. To, że ten „obrzęd” to prowokacja na poziomie nadaktywnej gimnazjalistki, nie zmieni niestety tego faktu.
Ale zdobiąca teatr wagina jest wciąż komentowana przez nielicznych, którzy się takiego szantażu nie przestraszyli. W „Plusie Minusie” głos zabrała Joanna Szczepkowska, aktorka. Chętnie chłoszcze ona rządzącą prawicę, ale bywało że przeciwstawiała się lewicowej poprawności. Tym razem zauważyła, że ta rzeźba nie dotyka jej uczuć religijnych, ale dotyka ją jako kobietę. Szczepkowska napisała to, podkreślając, że spodziewa się teraz ataków na siebie jako „kryptopisówkę”. Ale cóż, nawiązała do Ferdydurke Witolda Gombrowicza. Ucznia Gałkiewicza nie potrafił tam zachwycić Słowacki. Ona nie umie się zachwycić teatralną waginą, choć wie, że środowisko tego od niej oczekuje. Może nie całe, ale jego lwia część.
Dodałbym do tego kilka zdań zdziwienia. Kiedy słyszę o przełamywaniu jakiegoś tabu, od razu wiem, że chodzi o obniżanie zbiorowej wrażliwości do poziomu podłogi. Może nie w każdym przypadku, ale bardzo często. Pojęcie i poczucie wstydu bywało nam potrzebne. Przypomina się scena z bynajmniej niekonserwatywnego filmu Sens życia według Monty Pythona, kiedy to w publicznym lokalu wyzwolone z przesądów reprezentantki elity głośno rozprawiają o własnym okresie i o spermie. Kończy się popisem obrzydliwości, kiedy eksploduje przeżarty i przepity Pan Gruby, także klient. Sawantki zostają oblane nieczystościami. Wszak same chciały.
W tym przypadku dziwię się szczególnie. Monika Strzępka zapowiada robienie teatru feministycznego, upominającego się o prawa kobiet. Mnie razi samo etykietkowanie sztuki w tym stylu. Teatr z ideologicznym transparentem rzadko bywa teatrem po prostu dobrym. Ale przyjmijmy na chwilę te deklaracje jako przejaw dobrych intencji.
Strzępka może tego nie wiedzieć, ale sięganie do tradycji pogańskich bogiń symbolizujących płodność niekoniecznie jest zwracaniem się ku czasom, kiedy kobieta była szczególnie podmiotowa. Matriarchaty były w czasach starożytności mitycznym wyjątkiem.
Co więcej, współczesne feministki często szukają tej niepodmiotowości właśnie w nadmiernym seksualizmie. Szczepkowska ma zupełną rację – jeśli symbolem spraw kobiecych powinna być wagina, to jest to nie tylko wulgarne, ale mocno zdradliwe z punktu widzenia kobiecej godności. Z jednej strony obsesyjne przestrzeganie przed facetami, straszenie ich projektami karania za seks bez zgody drugiej strony. Z drugiej kokietowanie, jakie to my jesteśmy swobodne i fajne w swojej seksualności.
Mocno jest to niespójne, nielogiczne. Chaotyczne szukanie przekraczania kolejnych granic prowadzi do podważania innych własnych dogmatów. A poza wszystkim jest to prostu infantylne. Rozmemłanie z Tanga Mrożka znajduje swoją realizację. Przypomnę, że tam na końcu był przesyt, a potem przemoc.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki