Z początku rzeczywiście ten „wyczyn” wydaje się nieosiągalny. Ale nie należy się zniechęcać, lecz raczej iść za radami świętych. Modlitwa wymaga ćwiczenia i podążania pewną drogą, zwaną metodą.
Podkreśliliśmy już wcześniej żywotny związek różańca z liturgią. Węzłem, który je łączy, jest głęboko biblijny akt religijny, zwany wspominaniem. Gdy w liturgii wspominamy tajemnice z życia Chrystusa, to stają się one tu i teraz obecne, otwierając dla nas zdroje łaski. Natomiast różaniec prowadzi nas do źródła uświęcenia. Wyraża pragnienie przyjęcia wody życia i miłości. Krewna św. Bernarda z Clairvaux, Ascelina, już w XII w. pisała, że odmawiając pięćdziesiątkę „Zdrowaś Maryjo”, czyni to, aby „mieć Pana ustawicznie w pamięci”. A Dominik z Prus (XV w.) mawiał, że podczas różańca człowiek „często rozważa dobrodziejstwa wyświadczone przez Boga światu i za każde dziękuje”. Dzieje się to wtedy, gdy błogosławimy naszego Pana, „owoc żywota Maryi”. Ćwiczymy więc pamięć przez wspominanie, które prowadzi do wdzięczności. Nic bardziej nie otwiera nas na Boże dary jak, paradoksalnie, wdzięczność. Ta postawa jest odpowiednim naczyniem dla zaczerpnięcia łaski.
Uderzmy jeszcze w najwyższe tony. Zarówno „Anioł Pański”, jak i różaniec opiewają jedną z fundamentalnych i unikatowych tajemnic, które w tym świecie głosi chrześcijaństwo: Wcielenie Boga. Właściwie wszystko zależy od jej dogłębnego przyswojenia. Wcielenie wyraża odwieczne połączenie nieba z ziemią, ale też nierozerwalną więź Boga z człowiekiem. W niesamowitej prostocie ukazuje to akt pokutny na początku Eucharystii. Zwracamy się bowiem do Pana Zmartwychwstałego, który „rodząc się z Maryi Dziewicy”, stał się naszym Bratem. Wbrew pozorom wcale nie przychodzi nam łatwo uznanie tej radykalnej bliskości Boga. Powtarzalność różańca, a zwłaszcza „Pozdrowienia anielskiego”, oczyszcza nasze fałszywe i oparte na lęku wyobrażenia o Bogu dalekim i niedostępnym. Same słowa różańca, jeśli wymawiamy je z uwagą, stopniowo usuwają z naszego serca kłamstwo zaszczepione przez szatana, które ukazuje Boga jako naszego rywala i zagniewanego ojca.
Problem rozproszeń
Różaniec zmierza więc do tego, aby zbliżać i łączyć to, co boskie, z tym, co ludzkie. Służy do tego metoda i uważność. Wiemy z doświadczenia, że to właśnie roztargnienie, czyli oderwanie słów od ich znaczenia albo słów od tego, do kogo je kierujemy, nastręcza nam najwięcej trudności podczas każdej modlitwy. Rozproszenie to rozrywanie tego, co duchowe, z tym, co cielesne. Możemy „odpłynąć” w myślach, pamięci i wyobraźni podczas Mszy św., pacierza, różańca i adoracji. Katechizm Kościoła mądrze uczy, że bezpośrednia walka z rozproszeniami doprowadzi nas do zniechęcenia. Jako lekarstwo, i to takie, które należy zażywać nieraz latami, zaleca „powrót do naszego serca” (KKK, 2729). Oznacza to najpierw zauważenie, że nie jesteśmy obecni tu i teraz duszą i duchem, lecz „odjechaliśmy w dalekie kraje”, z dala od domu Ojca, by samemu zmagać się z problemami, zamartwiać się czy rozmarzyć o wszystkim i o niczym. Ludzka rzecz. Ale można nauczyć się wracać do domu.
Przewodniczką na tej drodze powracania jest właśnie sama Maryja. Przecież ona sama jest Tą, która się modli. I to na różne sposoby. Wielbi Boga, dziękuje Mu, prosi Syna o interwencję w Kanie, trwa w milczeniu pod krzyżem, razem z apostołami trwa na modlitwie, prosząc o Ducha Świętego. I na ten aspekt więzi z naszą Matką bardzo stanowczo uwagę zwraca Paweł VI. Kiedy modlimy się do Maryi i przez Nią, to zwracamy się do osoby, która się modliła i modli się nadal. Różaniec jest więc formą nauki razem z Maryją. Jan Paweł II też podkreśla, że Maryja „nosi wspomnienia, rozważa je, próbuje zrozumieć”. Nazywa ten rodzaj duchowej aktywności Jej „różańcem, który nieustannie odmawiała”.
Może umknąć naszej uwadze znamienna okoliczność w scenie Zwiastowania. Kiedy anioł wypowiedział słowa błogosławieństwa, Maryja „zmieszała się i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie” (Łk 1, 29). Nie tylko słuchała w ciszy, ale również musiała dłużej zatrzymać się, aby rozważyć. Przypuszczam, że archanioł zanadto Jej nie poganiał. Pozwolił przetrawić to, co usłyszała. A z pewnością nie wszystko rozumiała, jak nieraz być może sądzimy. Stawianie pytań to również podstawowa aktywność w rozważaniu Słowa. Jest to ludzka odpowiedź na to, co się słyszy. I Gabriel wyjaśnia, w jaki sposób Maryja pocznie swego Syna.
Wyobraźnia i zmysły
Święty Jan Paweł II zachęcając w Rosarium Virginis Mariae do odnowy różańca w Kościele, wskazuje jeszcze inną metodę. Nawiązuje do Ćwiczeń duchownych św. Ignacego z Loyoli, który kładzie znaczący akcent na rolę wyobraźni i zmysłów w doświadczeniu Boga, uważając ją za bardzo pomocną w koncentracji ducha na misterium. Jest to zresztą metodologia, która odpowiada samej logice Wcielenia: Bóg zechciał przyjąć w Jezusie rysy ludzkie. To przez Jego fizyczną rzeczywistość zostajemy doprowadzeni do kontaktu z Jego Boską tajemnicą (RV, 29).
Papież nie ma więc na myśli jakichś mistycznych stanów, dostępnych dla nielicznych. Nie chodzi o to, co mistycy nazywali kontemplacją wlaną, lecz o kontemplację nabytą przez współpracę, czyli włączenie naszego ciała, duszy i ducha. Metoda wnikania w tajemnicę, oparta na wyobraźni, posiada dwie formy. Punktem wyjścia obu jest zawsze tekst biblijny. To bardzo ważne, aby przed rozpoczęciem dziesiątka polegać raczej na prostocie słowa Bożego niż na różnej maści pobożnych komentarzach. Po wysłuchaniu fragmentu Pisma Świętego powinna nastąpić chwila ciszy, hamująca naszą tendencję do gnania i pośpiechu.
Pierwsza forma kontemplacji z użyciem wyobraźni polega na umiejscowieniu się w samym środku rozważanej tajemnicy, tak jakbym tam był i uczestniczył wraz z innymi w wydarzeniu. Druga jest działaniem na podobieństwo widza w teatrze. Obserwuję uważnie, co mówią, robią, jak reagują bohaterowie konkretnej sceny. To właśnie wyobraźnia staje się bramą, przez którą to, co kontemplujemy, „zostaje dogłębnie przyswojone i kształtuje egzystencję”.
Powtarzanie „Zdrowaś Maryjo” i „Ojcze nasz” jest tłem do tego, by wyobrażać sobie tajemnice z życia Jezusa i Maryi. Z początku wydaje się to niewyobrażalne, ale po czasie ideał zaczyna oblekać się w skórę. Gdy próbuję znaleźć porównanie z codzienności, wyobraźnia podsuwa mi naukę jazdy samochodem. Niewprawionemu kierowcy, który dopiero co zasiadł za kierownicą, trudno rozpraszać uwagę, np. na rozmowę z kimś siedzącym obok. I raczej nie powinien tego czynić. Jest bardzo skupiony na drodze, na zmianie biegów, sprzęgła i kierunkowskazów. Dużo rzeczy naraz. Jednak praktyka czyni mistrza. Gdy adept opanuje już technikę jazdy, może w miarę spokojnie ucinać sobie pogawędkę z pasażerem. To nie oznacza, że nagle traci kontrolę nad kierownicą i już nie musi się koncentrować. Nie jedzie przecież na niby. Nadal nie może bujać w obłokach. Ale teraz kieruje samochodem z większą łatwością, bez napięcia i trochę mechanicznie. Może więc „podzielić” swoją uważność na kierowanie samochodem, śledzenie drogi i słuchanie tego, co mówi towarzysz podróży. W trakcie jazdy też nie rozmawia się na okrągło. Pojawiają się chwile milczenia.
Modlitwa ustna to kierowanie pojazdem, a kontemplacja, podczas której wyobrażam sobie określoną scenę, to spokojna rozmowa z pasażerem. Gdy na chwilę oderwę od niej uwagę, podobnie jak robię przerwę w dyskusji i jadę spokojnie dalej, tak samo modlę się nadal, gdy nie kontempluję, bo usta powtarzają słowa. Być może wcale nie chodzi o to, by nieprzerwanie kontemplować i powtarzać modlitwę. Czasem „opuszczamy” scenę i wtedy należy spokojnie do niej powrócić, nie siląc się nawet na jakieś odkrywcze rozważania. W końcu dziesiątek różańca nie trwa długo. Ważne jest to, aby poddać się działaniu tajemnicy, gdy otwieramy nasze serce drzwiami wyobraźni i ust.
W październikowym cyklu artykułów poświęconych modlitwie różańcowej ks. Dariusz Piórkowski, jezuita, podpowiada Czytelnikom, jak sprawić, by różaniec był rzeczywiście modlitwą kontemplacyjną i ewangeliczną.