Myślę o błękitnych oczach Stanisława Witkiewicza. Patrzą na wprost, to znaczy na mnie, albo na każdego, kto stanie przed obrazem Jacka Malczewskiego. Witkiewicz, ojciec Witkacego, stoi na tle górskich szczytów z uniesioną wiatrem grzywą czarnych włosów, starannie przyciętą brodą i sumiastym wąsem. Jacek Malczewski bawił w Tatrach na początku XX wieku, mieszkał w słynnej willi Pod Jedlami, o której Witkiewicz pisał w listach, że „buduje pałac”. Patrzy bez cienia uśmiechu, surowo, nawet czoło ma zmarszczone.
Piszę o tym portrecie, bo to rzecz zupełnie nowa, wystawiona do oglądania dosłownie przed chwilą. Obraz, który dotąd znajdował się w rękach prywatnych, nie był chyba nigdy upubliczniony. Ostatni raz 120 lat temu, czyli mniej więcej wtedy, gdy powstał. Ponieważ wyraźnie widać Kasprowy Wierch, więc jest całkowicie jasne, że Witkiewicz pozował Malczewskiemu na tarasie „pałacu”, który sam zaprojektował, albo gdzieś w pobliżu, na pewno w okolicach Kozińca. Nie wiem, jakie były losy płótna, w czyich rękach znajdował się obraz, czy wisiał na ścianie, czy leżał gdzieś zwinięty, w jakich warunkach przetrwał wojnę i kto go odnalazł. W każdym razie jest na sprzedaż, aukcja już się rozpoczęła. I ten właśnie portret osiągnął cenę 3,6 milionów złotych! To wspaniałe, że są ludzie, których stać na takie obrazy, ale marzę o tym, żeby tego rodzaju perełki interesowały nasze państwo. Obraz można było zobaczyć przez jakiś czas w salonie Desy Unicum, no ale teraz ktoś go kupił i sobie zabrał.
Wzdycham, bo właśnie w archiwum Muzeum Tatrzańskiego przeglądam rękopisy Witkiewicza. A archiwum znajduje się właśnie na Kozińcu, tuż obok willi Pod Jedlami. Budzę się więc wcześnie, czasem jest jeszcze ciemno, wychodzę na autobus, z którego wysiadam na przystanku Bystre i pnę się schodkami do stuletniej willi Koziańskich. Kiedy po kilku godzinach stamtąd wychodzę, zamiast zmęczenia doświadczam endorfinowego wyrzutu szczęścia. Dochodzę do wniosku, że Giewont nigdy mi się nie znudzi, a Zakopane wciąż ma w sobie to coś, co sprawia, że mi tu jest dobrze, nawet jeśli wściekam się na wszechobecny smród spalin.
Więc kiedy budzę się rano i wychodzę, gdy Zakopane w większości jeszcze śpi, to od razu widzę, jak biały Giewont wyłania się na tle błękitno-różowego nieba i od razu robi mi się lepiej. A na ośnieżonych ramionach żelaznego krzyża na szczycie znowu ktoś przytwierdził baner, tyle że tym razem zupełnie mi nie przeszkadza. Na banerze taki napis: „Byłem przybyszem, a nie przyjęliście mnie”. Ponieważ to nielegalne, więc został zdjęty. Ma to wymiar symboliczny.