Logo Przewdonik Katolicki

Sami swoi?

Dominik Robakowski
Zdemobilizowani żołnierze w drodze do nowych miejsc zamieszkania, Ziemie Odzyskane, Oleśnica koło Wrocławia, 1946 r. fot. EAST NEWS/LASKI DIFFUSION

Dla jednej trzeciej Polski historia zaczęła się niespełna 80 lat temu. Tak zwane Ziemie Odzyskane wciąż na odzyskanie czekają.

Trudno znaleźć kogoś w naszym kraju, kto nie oglądałby Samych swoich. Komedia Sylwestra Chęcińskiego swoją kultowość zawdzięcza nie tylko świetnym kreacjom aktorskim i ponadczasowemu humorowi. Dla zdecydowanej większości widzów film był czymś więcej – wspomnieniem doświadczeń ich własnych rodzin. Tę wspólną pamięć dzieli aż 10 milionów Polaków, którym przyszło żyć na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych.

fot-NAC.jpg

Wrocław po II wojnie światowej 1945-1947 r. , fragment Starego Miasta. W głębi z prawej kościół św. Marii Magdaleny. Widoczne zniszczenia wojenne (m.in. uszkodzona południowa wieża świątyni). Na ulicy geolog Tadeusz Bocheński, fot. NAC

Ot, i nastał koniec na samym początku
Decyzja o przyznaniu Polsce dawnych wschodnich ziem niemieckich zapadła na konferencji jałtańskiej w lutym 1945 r. Miała być to rekompensata za aneksję Kresów przez Związek Radziecki. Pomijając aspekt emocjonalny, teoretycznie „wymiana” mogła wydawać się korzystna: zamiast poleskich bagien, Polska miała otrzymać nadbałtyckie porty. Problemem mogło być jednak to, że tereny przyszłych Ziem Odzyskanych  nie tylko znajdowały się jeszcze w Rzeszy, ale właśnie stawały się miejscem jednych z najcięższych walk II wojny światowej. Liczby nie pozostawiają złudzeń. Szacuje się, że w toku walk Głogów został zniszczony w 95 proc., Kołobrzeg i Kostrzyn w 90 proc., większe ośrodki jak Wrocław czy Szczecin niemal doszczętnie straciły swoją starówkę i potencjał przemysłowy. Nowo pozyskane tereny, które tak dobrze prezentowały się na papierze, w rzeczywistości okazały się morzem ruin.
Wojna nad Odrą nie skończyła się jednak wraz z ustaniem wystrzałów. Wojska radzieckie traktowały Pomorze czy Śląsk jak łup wojenny. Ciężarówki z „trofiejnym” jeszcze długo wędrowały na wschód. Systemowo demontowano przede wszystkim wyposażenie fabryk, znikały także dzieła sztuki, meble, maszyny. Oczywisty los spotykał żywy inwentarz czy magazyny zboża. Po wojsku przychodził czas na szabrowników, którzy oczyszczali miasta i wsie z pozostałych przedmiotów, które mają jakąkolwiek wartość.
Wreszcie do akcji wkraczała nowa administracja, która nieraz podejmowała kontrowersyjne decyzje. Jedną z najsłynniejszych była propagandowa akcja „odbudowy stolicy”, która skończyła się zniszczeniem wielu zabytków w zachodniej Polsce. Proces odbudowy Szczecina, Elbląga czy Wrocławia na wiele lat stanął w miejscu. Najbardziej emblematycznym przykładem planowej rozbiórki jest lubuskie miasteczko Zasieki (Forst), które niemal nietknięte przez działania wojenne, w ciągu kilku lat zniknęło z powierzchni ziemi.

11-2.jpg

Grupa autochtonów, Kochłowice (powiat kluczborski). Około miliona mieszkańców Ziem Zachodnich i Północnych zostało określonych mianem autochtonów i nie podlegało wysiedleniom. Była to ludność rodzima – Ślązacy, Kaszubi, Mazurzy i Warmiacy, fot. Sieci Ziem Zachodnich i Północnych

Mało to pustych domów stoi?
Nie tylko straty materialne były problemem ziem zachodnich i północnych. Wynik II wojny światowej stanowił dla nich także ogromną katastrofę demograficzną. Szacuje się, że przed frontem lub w wyniku późniejszych wysiedleń obszar Ziem Odzyskanych opuściło od 3 do 3,6 mln Niemców.
Kto zatem został? Trudna do oszacowania jest liczba miejscowej Polonii. Negatywnie na jej liczebność wpływało kilka czynników. Powstanie państwa polskiego w 1918 r. skłoniło wielu Polaków zamieszkujących na terenie Niemiec do osiedlenia się w ojczyźnie. Na zmniejszanie się żywiołu polskiego na zachodnich kresach miała wpływ także późniejsza polityka niemiecka zakończona wreszcie represjami czasu wojny. W przykładowym Szczecinie jeszcze na przełomie XIX i XX w. mieszkało około 2 tys. Polaków, ale w momencie wybuchu wojny liczba ta spadła do niespełna 500. Piastowski Wrocław mógł się poszczycić 3–5 tys. osób mówiących w języku polskim.
Największe i zwarte skupiska Polaków znajdowały się na Śląsku Górnym i Opolskim (około 500 tys.). Stosunkowo dużo było także Mazurów (100 tys.), choć ich tożsamość należy uznać za znacznie bardziej skomplikowaną. Znaczącą część pierwszych osiedleńców stanowili też robotnicy przymusowi, którzy z Niemiec nieraz nie mieli już dokąd wracać.
Szacuje się, że łącznie na terenach ziem zachodnich i północnych w 1945 r. mieszkało blisko milion Polaków, choć liczba ta zawiera już i pierwszych przybyszy z terenów dawnego pogranicza polsko-niemieckiego.

14-3.jpg

Zakłady optyczne, Jelenia Góra 1946 r. Na bazie niezniszczonych zakładów Hirschberger Optische Werke GmbH już we wrześniu 1945 r. uruchomiono zakład optyczny, fot. Sieci Ziem Zachodnich i Północnych/E. Kitzmann

O arce Noego, co na szynach płynęła
Kolejnym etapem w dziejach ziem zachodnich i północnych były masowe przesiedlenia ludności polskiej z terenów wcielonych do Związku Radzieckiego. Ta ogromna operacja logistyczna napotkała na szereg problemów. Exodus Polaków najsprawniej przebiegał na Ukrainie, którą postanowiła opuścić znacząca większość uprawnionych. Doświadczenia okupacji, naznaczone wciąż żywą działalnością UPA, przyczyniły się niemal do całkowitego zniknięcia Polaków z Wołynia czy Podola. Wysiedleni, których liczbę należy szacować na około 790 tys., osiedlili się głównie na Dolnym Śląsku.
Nieco inaczej wyglądała sytuacja w Socjalistycznych Republikach Radzieckich Litewskiej i Białoruskiej, które obawiając się wyludnienia, starały się zatrzymać na swym terytorium jak największą liczbę obywateli. W efekcie do Polski dotarła mniej niż połowa uprawnionych, która osiedliła się w znacznej mierze na Pomorzu Zachodnim i Mazurach.
Szacuje się, że łącznie na Ziemie Odzyskane z terenów dawnej Rzeczypospolitej dotarło 1,8 mln przesiedleńców. Poza Polakami byli to też nieliczni Ukraińscy czy Litwini, Żydzi, Romowie. Kolejna fala repatriantów – około 220 tys. – dotarła do kraju w drugiej połowie lat 50. w ramach postalinowskiej odwilży. Niemały był także udział polskich repatriantów z Europy Zachodniej. Nie można też zapomnieć o blisko 140 tys. Ukraińców i Łemków przesiedlonych w ramach akcji Wisła.
Ważnym komponentem nowej społeczności Ziem Odzyskanych , o którym często się zapomina, była ludność z głębi Polski. W gronie tym znajdowali się przede wszystkim mieszkańcy Kielecczyzny, Podkarpacia i Wielkopolski. W ich wypadku wyjazd na Ziemie Odzyskane nie tyle był koniecznością, ile szansą. Powojenna Polska mierzyła się ze stosunkowym przeludnieniem na obszarach wiejskich, co znakomicie wiązało się z potrzebą rąk do pracy na obszarach opuszczonych przez Niemców. Wieści o otwarciu na Śląsku nowej cukrowni czy kopalni rozchodziły się pocztą pantoflową – znajomi sprowadzali na zachód znajomych, krewni krewnych. Problemów nie robiło państwo, dla którego zasiedlenie ziem zachodnich i północnych było ważne nie tylko z gospodarczego, ale też propagandowego punktu widzenia. Problemy pojawiły się same.

9-1.jpg

Polka spod Zbąszynia, pracująca we dworze od 40 lat, Jeziory 1947 r., fot. Sieci Ziem Zachodnich i Północnych/E. Kitzmann

Ziemia bez ludzi dziczeje
Pionierskie podbijanie Ziem Odzyskanych  stało się elementem wielu anegdot. Jak frazes powtarza się opowieść o bosych chłopach, którzy strzechę zamieniali na dachówkę. Nieraz możemy usłyszeć o tym, jak galicyjski gospodarz wymontowuje z mieszkania wannę, aby wykorzystać ją lepiej jako poidło dla bydła. Faktem jest, że wielokrotnie mieliśmy do czynienia z prawdziwym szokiem kulturowym. Niemniej nie zawsze miał on tak humorystyczną otoczkę.
Najlepiej ilustrują to losy nowych Żuławian, którzy musieli stawić czoła nieznanemu wcześniej rodzajowi gleby, zadbać o meliorację, zastosować nieznane wcześniej maszyny. I to wszystko nie tylko po to, aby się wzbogacić, ale nieraz po prostu przeżyć. Nic dziwnego, że obszar Żuław został skolonizowany najpóźniej.
Zmiana miejsca zamieszkania wiązała się niejednokrotnie z przemianami polityczno-gospodarczymi. Ktoś, kto przed wojną był małorolnym chłopem na Podkarpaciu, po kilku latach lądował jako pracownik PGR-u na Pomorzu Zachodnim. Poleski rybak z dnia na dzień rozpoczynał pracę w fabryce silników elektrycznych. Tak gwałtowne zmiany w oczywisty sposób musiały wpływać na ludzką psychikę i tożsamość.
Z początku problem był ledwo zauważalny. Na fali powojennego entuzjazmu niewielu nowych mieszkańców Ziem Odzyskanych przejmowało się przyszłością. Trzeba pamiętać, że na tereny poniemieckie trafiali przede wszystkim ludzie młodzi. To oni nie mieli nic do stracenia, to oni nie bali się wyzwań. Potrzeba odbudowy kraju i zarobienia przy okazji zaprzątała ich głowy niemal przez cały czas.
Pytania zaczęły się pojawiać po kilku latach. Zostać czy jechać dalej? Czy założyć nową rodzinę? Jak ściągnąć krewnych na wesele? Czy pochować zmarłego na poewangelickim cmentarzu? To była codzienność pionierów. W podejmowaniu decyzji nie pomagała wielka polityka.

Nikt Tobie ziemi łyżką mierzyć nie będzie
Władze NRD uznały granicę polsko-niemiecką dopiero w 1950 r. Jeszcze więcej problemów nastręczała w tym temacie RFN, dla której kwestia uznania powojennego układu była ważną sprawą polityki wewnętrznej i zewnętrznej. Powracające co jakiś czas roszczenia były paliwem dla PRL-owskiej propagandy, dla której antyniemieckie nastroje stanowiły ważny element legitymizujący ludową władzę. Zimnowojenna atmosfera nie pomagała.
W efekcie wspomnianych czynników przynajmniej na niektórych obszarach poniemieckich ziem panowała atmosfera niepewności i tymczasowości. Bano się inwestować swój czas i środki w miejsca, które za chwilę znów mogą zmienić przynależność państwową. 
Takie podejście okazało się w wielu wypadkach katastrofalne. Przykładem może być tutaj chociażby Kościół, który przez lata nie mógł uporać się z problemem utworzenia nowych diecezji. W zagrożone III wojną światową obszary mniej inwestowano, cały czas w dawnych koszarach niemieckich stacjonowali czerwonoarmiści. Dopiero gdy w 1970 r. RFN ostatecznie uznała obecny układ granic, można było rozpakować ostatnie walizki.

Nasza wędrówka ludów już się zakończyła
Problem tożsamościowy Ziem Odzyskanych dotykał nie tylko jednostek, ale też całych społeczności. Ludzie różnego pochodzenia nieśli ze sobą różne tradycje, które dodatkowo zderzyły się z nieznaną sobie niemiecką historią. Początkowo ważną rolę odgrywały wyszukiwane, nieraz na siłę, ślady polskości. Tożsamość starano się zbudować, wpisując dzieje Pomorza czy Śląska w historię piastowską. W niemal każdej mieścinie dopatrywano się śladów po Mieszku I lub Bolesławie Krzywoustym. Jednocześnie w ramach zasady, że wspólny wróg jednoczy, starano się wymazać z pamięci to, co niemieckie. Nieraz cmentarz ewangelicki zamieniał się w park, nieraz gotycki napis zostawał zamalowany.
Stosunek do przeszłości jest jednym z poważniejszych problemów, z którymi borykają się zachodnie kresy Rzeczypospolitej. Jak nigdzie indziej historia miejsca nie zazębia się z historią ludzi. To, co jednak przez lata było przeszkodą, dziś może być szansą. Na terenie jednej trzeciej Polski spotykają się tradycje Wschodu i Zachodu, wątki polskie i niemieckie. Nie brak też egzotycznych śladów czeskich, szwedzkich czy duńskich. Te narracje powoli zajmują należne sobie miejsce. Warto wreszcie zaznaczyć, że nowe dzieje ziem zachodnich i północnych liczą sobie już blisko 80 lat – „już”, a nie „tylko”. To wrocławska epidemia ospy, Wybrzeże ’70, narodziny „Solidarności” i wiele innych mniej lub bardziej lokalnych historii.
Niemniej jednak to czasy pionierskie będą zawsze dominować nad zbiorową pamięcią potomków migrantów. Mit Dzikiego Zachodu nadal jest silny. Trauma wojny, wyobcowania, poczucie zagrożenia, ale też entuzjazm, odwaga i pracowitość już na zawsze będą się ze sobą kłócić jak Kargul i Pawlak..

Śródtytuły pochodzą z filmu Sami swoi, reż. Sylwester Chęciński, 1967

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki