Piszę ten felieton, przeczytawszy, że na granicy z Białorusią sytuacja jest „bez wyjścia”. Nie chciałbym kiedykolwiek czytać podobnych ocen w katolickiej gazecie. Wyjście zawsze jest, tylko my nie zawsze chcemy zeń korzystać. Dlatego nie godzi się zwalać na Pana Boga naszej własnej winy zaniechania. Spróbuję uzasadnić moje zdanie w czterech punktach.
Po pierwsze: państwo białoruskie podjęło się agresji na Polskę. Można to nazwać wojną hybrydową, można inaczej, ale fakt agresji jest bezsporny. Tu nie ma miejsca na żadne dwie narracje – tę potoczną i tę oficjalną. Wszyscy w Polsce powinniśmy się co do tego zgodzić. Tymczasem polskie państwo udaje, że nic się nie stało. Plują nam w twarz, a my mówimy, że pada deszcz. Ambasada Białorusi pracuje w normalnym trybie, czasem tylko, gdy padną strzały i już nie da się dłużej chować głowy w piasek, wzywamy do MSZ białoruskiego chargé d’affaires. Taka miękkość i niezdecydowanie tylko dalej ośmiela tyrana z Mińska.
Po drugie: choć za nasz brak stanowczości odpowiadamy my sami, nie można nie zauważyć, że miękkość władz Polski jest refleksem potulnej postawy Europy. A przecież nasza wschodnia granica jest także granicą Unii Europejskiej. To jej, a nie tylko naszym problemem jest białoruska agresja na polską granicę. I tutaj Unia, niestety, pierwsza ponosi winę za całą tę strusią politykę. Pierwsza, bo to z jej, a nie z polskiej strony, powinny paść rozstrzygające działania. Nie na poziomie Frontexu, ale poważnych sankcji ekonomicznych. Tylko to narzędzie może przemówić do rozumu Łukaszence. Bo przecież ten nie testuje Warszawy, ale Brukselę. Pozostawianie Polski samej sobie (bo wierzga w kwestii praworządności) jest tylko czytelnym sygnałem dla białoruskiego reżimu: róbcie tak dalej!
Po trzecie: nie można tolerować postaw tych Polaków, którzy pod różnymi, czasem bardzo szlachetnymi pozorami prowadzą wewnętrzną wojnę z państwem polskim. W sytuacji zewnętrznej agresji cisną się tu na usta słowa, których wolałbym nie utrwalać na piśmie. Powiedzcie wprost: chcecie krucjaty na Mińsk? Bo przecież z punktu widzenia międzynarodowego prawa wszystko jedno, czy umundurowani Polacy przekroczą granicę o sto kilometrów, czy o metr. A na to tylko czeka Łukaszenka. Polskich służb ochrony państwa i ochrony granic, choćby popełniały kardynalne błędy, nie możemy w obecnej chwili traktować jako wroga, bo to służy dalszej destabilizacji i zgodne jest z taktyką cynika, który zakłada: uderzę kijem w klatkę, to zaczną na siebie wrzeszczeć małpy. Przeciwnie, naszą obywatelską odpowiedzią winna być wszechstronna pomoc dla naszych służb. Także po to, by nie popełniały już błędów.
I wreszcie po czwarte: żadnego wyrzucania z powrotem. Budujmy sobie mury, płoty, tarcze i co tam jeszcze, ale już jeśli komukolwiek uda się granicę przekroczyć, nie można oddawać go z powrotem w ręce tyrana. Niezależnie od tego, czy jest rzeczywistym uchodźcą, czy tylko migrantem ekonomicznym, czy może nawet – niebezpiecznym emisariuszem. To wszystko ustali się już na miejscu i podejmie stosowne kroki. To nie jest rzecz niewykonalna, Polska jest przecież państwem funkcjonalnym, nieprawdaż? Niech zatem nie będzie mi poczytane za tani sentymentalizm przypomnienie słów Konstytucji 3 maja: „Ktokolwiek postawi stopę na ziemi polskiej, wolnym jest”.