Rada Polityki Pieniężnej to organ państwa, o którym w normalnych czasach bardzo rzadko się mówi – podobnie jak o stopach procentowych, o których RPP decyduje. Zebrania Rady zwykle nie spotykają się ze szczególnie intensywnymi reakcjami społecznymi, tym bardziej że najczęstszą decyzją RPP jest brak decyzji – a dokładnie rzecz biorąc decyzja o nicnierobieniu. A jednak w ostatnim czasie RPP znalazła się na świeczniku. Dosyć wysoka jak na Polskę inflacja, która we wrześniu wyniosła 5,8 proc. rok do roku, skłoniła wielu komentatorów do nawoływania o jak najszybszą reakcję RPP. Byli szefowie Narodowego Banku Centralnego i byli członkowie Rady napisali nawet list otwarty do obecnego szefa NBP Adama Glapińskiego, żeby RPP wreszcie zareagowała i podniosła stopy procentowe. Nieoczekiwanie Rada błyskawicznie zastosowała się do tych zaleceń i podniosła podstawową stopę procentową w Polsce o 0,4 pkt. proc. To automatycznie przełoży się na wzrost rat kredytów. Niestety, na ceny już niekoniecznie.
Schładzanie rynku
Decyzja Rady o podniesieniu stopy procentowej z 0,1 do 0,5 proc. była dla wszystkich potężnym zaskoczeniem. Mówiło się, że najwcześniej stopa zostanie podniesiona w grudniu, a najprawdopodobniej dopiero w przyszłym roku. W rozmowie z portalem Biznes24.pl członek Rady Grażyna Ancyparowicz przyznała, że nawet dla niej było to zaskoczeniem. Okazało się, że członkowie RPP przewidywali, że jesienią sytuacja pandemiczna znów zacznie się mocno pogarszać, co skończy się lockdownem, a więc też zahamowaniem wzrostu gospodarczego. A w takiej sytuacji podnoszenie stóp procentowych może być fatalne w skutkach dla ludzi i przedsiębiorstw. Połączenie lockdownu i wzrostu stóp procentowych mogłoby wywołać na przykład szybki wzrost bezrobocia. Sytuacja pandemiczna okazała się jednak na tyle opanowana, a wrześniowa inflacja na tyle wysoka, że jastrzębie, czyli zwolennicy podnoszenia stóp, finalnie wygrały z gołębiami. Przynajmniej jak na razie, bo gołębi w Radzie generalnie jest więcej, czyli sytuacja może się jeszcze odwrócić.
Utarło się przekonanie, że podwyższenie stóp procentowych to najlepsze lekarstwo na podwyższoną inflację. Dzięki temu z rynku zostanie zdjęte nieco pieniędzy, gdyż trzymanie oszczędności na lokacie stanie się bardziej opłacalne. Poza tym zdrożeje kredyt, więc mniej ludzi będzie chciało nabywać dobra w ten sposób, co także nieco zahamuje wzrost cen. Wzrost rat kredytów hipotecznych zmniejszy też dochód w dyspozycji gospodarstw domowych, więc, mówiąc brutalnie, zabierze im się w ten sposób trochę gotówki, którą mogliby wydać. Takie rozumowanie jest jednak nie do końca prawidłowe. Opiera się na przekonaniu, że wzrost cen wynika tylko i wyłącznie z przewagi popytu konsumenckiego nad możliwościami producentów i sprzedawców. Tymczasem obecnie za inflację odpowiadają problemy producentów z nabyciem komponentów, a także wysoki wzrost cen energii i paliw. Ściągnięcie pieniędzy ludzi z rynku niekoniecznie te czynniki zlikwiduje, więc wpływ decyzji RPP na ceny może być mizerny. Wzrost rat kredytów będzie za to pewny jak w, nomen omen, banku.
Nie podzielić losu frankowiczów
Na szczęście wzrost stopy procentowej jak na razie nie był jakiś szczególnie wysoki. Wzrosła ona do 0,5 proc., tymczasem przed pandemią wynosiła 1,5 proc. Tak więc osoby, które brały kredyt przed pandemią, nadal będą płacić znacznie niższe raty niż przed marcem 2020 r. Za to nowych kredytobiorców decyzja RPP zaboli wyraźniej, gdyż rata będzie wyższa niż ta, na którą się przygotowali w momencie zaciągania długu na mieszkanie. A tych drugich wcale nie jest mało, gdyż w ostatnich miesiącach banki udzielały kredytów hipotecznych jak szalone. W samym lipcu banki udzielił 24 tys. kredytów hipotecznych na rekordową kwotę 8 mld zł. W tym roku szacowane jest udzielenie aż 240 tys. kredytów mieszkaniowych. Są to kredyty na bardzo wysokie kwoty, gdyż ceny mieszkań biją rekordy. Rząd zamierza uruchomić program „Mieszkanie bez wkładu własnego”, więc nowych kredytobiorców będzie jeszcze więcej. Zaciągając obecnie kredyt na mieszkanie, lepiej mieć więc z tyłu głowy, że Rada może kontynuować podwyższanie stóp. I warto zaciągnąć kredyt z ratą wyraźnie niższą od obecnych zdolności do jej spłacania, żeby po kolejnych podwyżkach nie trzeba było gwałtownie reformować swojego domowego budżetu.
O jakich kwotach w ogóle mówimy? Jak na razie niedużych. Portal Bankier.pl oszacował wzrost rat kredytów udzielonych na 30 lat z dwuprocentową marżą bankową. Rata kredytu o wartości 200 tys. zł wzrośnie o 42 zł – z 764 zł do 806 zł. Przy zaciągnięciu kredytu na kwotę 300 tys. zł rata wzrośnie o 62 zł – do 1209 zł. Więcej niż 100 zł miesięcznie stracą dopiero ci, którzy zaciągnęli kredyt na pół miliona złotych lub więcej. Obecnie pół miliona złotych kosztują całkiem zwykłe mieszkania, choć nieco większe i w lepszej lokalizacji, więc bez wątpienia wiele nieprzesadnie zamożnych rodzin z dziećmi straci powyżej 100 zł miesięcznie. Mimo wszystko są to jeszcze kwoty, które stosunkowo łatwo pogodzić z bieżącymi wydatkami. Utrata kilkudziesięciu lub nawet 100 zł miesięcznie jeszcze nie jest tragedią.
Sytuacja stanie się gorsza, gdy stopy powrócą do stanu sprzed pandemii, co jest całkiem możliwe. Według symulacji przeprowadzonej przez portal Money.pl, powrót do stóp procentowych sprzed pandemii spowoduje wzrost raty o 267 zł w przypadku niedawno udzielonego kredytu na 330 tys. zł. Jeśli stopy procentowe wzrosłyby do 2,5 proc., co jest jak na razie mało prawdopodobne, ale potencjalnie możliwe, wtedy rata kredytu wzrosłaby o 457 zł miesięcznie. No i to już są kwoty poważne. Utrata 5,5 tys. zł rocznie zaboli niejedną rodzinę. Koniecznie trzeba mieć to na względzie, zaciągając obecnie kredyt mieszkaniowy. Żeby nie mieć potem podobnych problemów co frankowicze.
Może wzrosną, a może nie
Na koniec trzeba zająć się pytaniem absolutnie kluczowym – czy w najbliższej przyszłości Rada będzie kontynuować podwyższanie stóp? Niestety, trudno powiedzieć. Ekonomista Ignacy Morawski zwraca uwagę, że wycena niektórych instrumentów finansowych zakłada już wzrost stopy do 2,5 proc., na szczęście według niego to efekt paniki, a nie racjonalnych oczekiwań. Jednak powrót do stanu sprzed pandemii, czyli do stopy 1,5 proc., jest prawdopodobny. Tym bardziej, jeśli nie będzie już ogólnokrajowego lockdownu. Oczywiście będzie to rozciągnięte na kolejne miesiące i nie stanie się od razu. Gospodarka wraca na stare tory, wzrost PKB przyspiesza, a płace rosną szybciej niż produktywność. Jeśli inflacja będzie się utrzymywać na poziomie 6 proc., pracownicy będą oczekiwać jeszcze wyższych podwyżek, co może doprowadzić do spirali inflacyjnej. Rada będzie chciała tego uniknąć.
Są też jednak przesłanki, że RPP nie zdecyduje się kontynuować podwyżek. Lub też dokona jeszcze jakiejś korekty w górę, ale niewielkiej. Obecny wzrost cen jest napędzany przez czynniki zewnętrzne, m.in. ceny ropy czy gazu. A także problemy producentów. Poza tym inwestycje wciąż nie powróciły do poziomu sprzed pandemii, więc trzeba uważać, żeby ich nie zdusić podwyżką kosztów kredytów. Dotychczas w Radzie przeważały gołębie, które na moment dały się zepchnąć na dalszy plan, ale w najbliższym czasie to one znów mogą nadawać ton. Wszak do gołębi należy szef NBP i zarazem przewodniczący RPP Adam Glapiński. W takim układzie seria podwyżek by nam na razie nie groziła. To również całkiem prawdopodobny scenariusz. Mimo wszystko i tak lepiej przygotować się na podwyżki stóp i zaplanować odpowiednio domowy budżet. Szczególnie jeśli się planuje wziąć kredyt mieszkaniowy.