Logo Przewdonik Katolicki

Dziurawa szalupa dla kredytobiorców

Piotr Wójcik
fot. Piotr Kamionka/East News

Rosnące raty za kredyty mieszkaniowe stały się palącym problemem społecznym, nie mniej istotnym niż wzrost cen. Przeszło 2,5 mln gospodarstw domowych w Polsce ma na głowie kredyt hipoteczny, który od października z każdym miesiącem staje się większym obciążeniem.

Stajemy więc przed niezwykle trudnym dylematem. Tradycyjna strategia walki z inflacją, przyjęta również w Polsce, zakłada podnoszenie stóp procentowych, w celu ściągnięcia z rynku części gotówki i stłumienia popytu. Problem w tym, że te pieniądze są zabierane głównie z kieszeni kredytobiorców, szczególnie tych hipotecznych, którzy muszą się już mierzyć z drożejącymi produktami w sklepach, rachunkami za energię czy wydatkami na paliwo. Miliony rodzin w Polsce dostają ciosy z dwóch stron. Część liberałów wskazuje, że nikt tym rodzinom nie kazał brać kredytu na mieszkanie, co jednak w Polsce jest argumentem bałamutnym, gdyż w naszym kraju właściwie nie ma innej sensownej drogi zdobycia dachu nad głową niż kredyt. Polscy kredytobiorcy zostali więc de facto zmuszeni do zaciągnięcia zobowiązania – co prawda nie czyimś bezpośrednim nakazem, ale sytuacją w kraju.
Rząd i Narodowy Bank Polski są więc w klinczu, nawet jeśli oficjalnie zapewniają, że działają zgodnie i w sposób skoordynowany. Celem banku centralnego i Rady Polityki Pieniężnej jest dbałość o poziom cen i wartość pieniądza, więc oba ciała dążą do tego, by, mówiąc wprost, zabrać nam pieniądze. Równocześnie rząd dąży do wzrostu zamożności oraz dobrobytu społeczeństwa, nie z dobroci serca, lecz z chęci wygrania kolejnych wyborów, więc stara się zostawić nam nieco więcej złotych w kieszeni. Koalicja rządowa obniża więc podatki, wprowadzając tarczę antyinflacyjną, a od lipca redukując stawkę PIT z 17 do 12 proc. W reakcji na te działania rządu RPP jeszcze bardziej podwyższa stopy procentowe, żebyśmy oddali bankom przynajmniej część tego, co nam rząd podarował w postaci niższych podatków. W maju stopy procentowe prawdopodobnie pójdą w górę o kolejne pół punktu procentowego, według prognozy BNP Paribas finalnie sięgną aż 8 proc. Sytuacja jest zupełnie patowa. Jak więc pomagać kredytobiorcom?
 
Fikcyjny wskaźnik
Jeden z najszerzej dyskutowanych pomysłów przedstawił ekonomista młodego pokolenia, dr Marcin Wroński. Zaproponował on zamrożenie stawki WIBOR, czyli wskaźnika referencyjnego, który bezpośrednio wpływa na wysokość rat. Oprocentowanie kredytów wyrażone jest prostym rachunkiem matematycznym: WIBOR plus marża. Marża jest stała i przeciętnie dla kredytu hipotecznego wynosi 2,5 proc., jednak WIBOR zmienia się regularnie i jest dosyć ściśle związany ze stopą referencyjną NBP. W wyniku tego oprocentowanie naszych kredytów jest zmienne i właściwie nie możemy być pewni, jakie raty będziemy płacić za kilka lat. Od paru lat banki mają w ofercie także kredyty ze stałym oprocentowaniem, które są normą w USA i Europie Zachodniej, jednak w Polsce to wciąż zupełny margines. Są one wyraźnie droższe, poza tym stała rata obowiązuje ledwie pięć lat od podpisania umowy. Po tym okresie bank będzie mógł zmienić oprocentowanie, dostosowując je do tak zwanych realiów rynkowych.
Banki powinny zarabiać jedynie na marży. WIBOR teoretycznie określa koszt pozyskania pieniądza przez banki na rynku międzybankowym lub od banku centralnego. Wroński zauważył jednak, że to fikcja. Banki w zdecydowanej większości pozyskują środki na kredyty od swoich klientów, którzy trzymają w nich pieniądze, czyli finansują się swoimi depozytami. Wzrost stóp procentowych nie podwyższa więc kosztów banków, a przynajmniej nie proporcjonalnie. WIBOR nie jest określany na podstawie realnych transakcji, lecz w większości deklaracji bankierów („wydaje nam się, że pożyczylibyśmy pieniądze od innych banków na taki i taki procent”). Co gorsza, WIBOR 3M (trzymiesięczny) oraz 6M (sześciomiesięczny) jest znacznie wyższy niż stopa referencyjna NBP. Przykładowo, 27 kwietnia stopa NBP wynosiła 4,5 proc., a najpopularniejszy WIBOR 3M to aż 5,8 proc. Wynika to z tego, że w swoich deklaracjach banki wybiegają w przyszłość – na trzy lub sześć miesięcy do przodu – i zakładają kolejne podwyżki stóp. W ten sposób kredytobiorcy tracą na podwyżkach stóp, które RPP ma dopiero w planach…
Wzrosty stóp generują więc nieuzasadnione zyski banków – według NBP nawet kilka miliardów złotych za każdy punkt procentowy. Wroński zauważył więc, że zamrożenie WIBOR dla starych kredytobiorców na poziomie z 2019 r. będzie uczciwe i nie doprowadzi do strat po stronie kredytodawców. Przecież banki środki potrzebne na udzielenie tamtych kredytów już zdobyły, najczęściej od swoich depozytariuszy. Dlaczego obecne stopy mają wpływać na oprocentowanie kredytów udzielonych w zupełnie innych realiach rynkowych? Pomysł podchwyciła Lewica, a Platforma tradycyjnie była za, a nawet przeciw. Pomysł został jednak odrzucony przez rządzących i skrytykowany przez szefa NBP Adama Glapińskiego. Według niego zamrożenie WIBOR byłoby ciosem w kompetencje Rady Polityki Pieniężnej, która w wyniku tego miałaby mniejsze możliwości wpływania na inflację.
 
Do banku na wakacje
Rząd postanowił spróbować pomóc kredytobiorcom w mniej rewolucyjny sposób. Zamiast zamrozić oprocentowanie wszystkim, państwo skieruje swoją pomoc przede wszystkim do tych dłużników, którzy wpadną w tarapaty finansowe. Ogłoszony właśnie rządowy plan wsparcia kredytobiorców składa się z czterech filarów.
Pierwszy z nich to umożliwienie skorzystania z wakacji kredytowych, czyli przełożenia części rat na później. W latach 2022-2023 będzie można przełożyć jedną ratę na kwartał, co odpowiednio wydłuży okres spłaty. Przełożenie raty nie będzie się wiązać z dodatkowymi odsetkami, które towarzyszą tradycyjnym wakacjom kredytowym, oferowanym przez banki już teraz. Z wakacji kredytowych skorzystać będą mogli ci kredytobiorcy, których subiektywna sytuacja finansowa stała się trudna. Czyli potencjalnie mógłby to zrobić każdy, jednak, według prognozy nowego ministra rozwoju Waldemara Budy, skorzysta z tego milion kredytobiorców. Miałoby to kosztować banki 3 mld zł rocznie, przy czym te środki trafią do nich później. Przełożone raty i tak trzeba będzie spłacić, gdy sytuacja może będzie już lepsza – a może nie.
Drugi filar zakłada dofinansowanie Funduszu Wsparcia Kredytobiorców (FWK). Wielu kredytobiorców nie wie, że taki fundusz już istnieje i oferuje pomoc. Trzeba jednak spełnić któryś z warunków: jeden z kredytobiorców jest bezrobotny; wysokość rat przekracza połowę dochodu rozporządzalnego gospodarstwa domowego; dochód na głowę w rodzinie nie przekracza 1200 zł (lub 1552 zł dla singla). Wystarczy spełnić jeden z nich, lecz każdy jest dosyć wyśrubowany. Według ministra Budy, uprawnionych do wsparcia z FWK jest 100 tys. kredytobiorców, jednak większość z nich nawet o tym nie wie. Rząd planuje więc maksymalne uproszczenie procedury, m.in. złożenie wniosku poprzez bankowość elektroniczną. W przyszłym roku budżet FWK ma wzrosnąć do 2 mld zł.
Czwarty filar ma najmniejsze znaczenie i odnosi się głównie do stabilności sektora bankowego. Powstanie Fundusz Pomocy, który zostanie sfinansowany z zysków banków. Jego wartość sięgnie 3,5 mld zł i będzie on stał na straży odporności sektora finansowego. Najwyraźniej rządzący dostrzegają możliwość jakiegoś kryzysu na rynku kredytów hipotecznych, spowodowanego większą liczbą niespłacanych zobowiązań. Gdy zagrożonych kredytów zbierze się w jednym banku zbyt dużo, może to grozić utratą płynności, a potencjalnie nawet upadłością. Fundusz Pomocy będzie więc dodatkowym bezpiecznikiem polskiego sektora bankowego.
 
Co zamiast WIBOR?
Kluczowy jest jednak filar trzeci. Rząd zauważył wątpliwości dotyczące WIBOR i zapowiedział wprowadzenie od przyszłego roku nowego wskaźnika referencyjnego, na którym oparte będą kredyty w Polsce. Przede wszystkim miałby on być oparty na międzybankowych pożyczkach krótkoterminowych, czyli jednodniowych „over night” (O/N). Taki wskaźnik nie bierze pod uwagę przyszłych decyzji RPP, jest więc najbardziej zbliżony do stopy referencyjnej NBP. Poza tym transakcje jednodniowe między bankami są dosyć powszechne i mają na celu zabezpieczenie ich płynności. Wskaźnik O/N w większym stopniu opiera się więc na faktycznych transakcjach, a nie deklaracjach. Przykładowo WIBOR O/N dnia 27 kwietnia wynosił 4,5 proc., a więc był identyczny jak główna stopa procentowa NBP. Gdyby kredyty hipoteczne oparte byłyby na WIBOR O/N, a nie WIBOR 3M, jak obecnie, to ich oprocentowanie byłoby niższe aż o 1,3 punktu procentowego. To nawet kilkaset złotych, zależnie od wysokości zobowiązania.
Szef rządowego Polskiego Funduszu Rozwoju, Paweł Borys, wskazał, że możliwe jest też oparcie kredytów na wskaźniku POLONIA. Jest on publikowany przez Narodowy Bank Polski codziennie i opiera się wyłącznie na prawdziwych transakcjach między bankami. Wyraża on po prostu średnie oprocentowanie wszystkich transakcji jednodniowych na rynku międzybankowym. Tak więc chociaż POLONIA nie należy do wskaźników WIBOR, to jest najbliższa rzeczywistości. 27 kwietnia wynosiła ona niecałe 4,4 proc., a więc była nawet nieco niższa od głównej stopy NBP. Gdyby kredyty były oparte na wskaźniku POLONIA, to obecna rata kredytu zaciągniętego na 300 tys. zł byłaby niższa o ponad 350 zł, a w przypadku kredytu o wartości pół miliona spadłaby aż o ponad 600 zł.
Problem w tym, że ta rządowa szalupa dla tonących kredytobiorców byłaby zapewne dosyć dziurawa. Powstaje przecież pytanie, jak w takiej sytuacji zachowałaby się Rada Polityki Pieniężnej. Wprowadzenie nowego wskaźnika referencyjnego dla kredytów hipotecznych obniżyłoby ich oprocentowanie nawet o 1,5 pkt proc., tymczasem RPP dąży do tego, żeby je podwyższać. Mogłoby się więc okazać, że RPP po prostu podwyższyłaby odpowiednio stopy procentowe ponad to, co obecnie planuje. W ten sposób wszystkie korzyści kredytobiorców zostałyby skonsumowane przez przyszłe decyzje Rady Polityki Pieniężnej.
 
Kluczowa rola depozytów
RPP mogłaby jednak przyhamować swoje jastrzębie zapały, gdyby pieniądze były ściągane z rynku także innym kanałem – mianowicie od ludzi, którzy notują nadwyżki i mogliby je oszczędzać, zamiast wydawać. Czyli trafiałyby na lokaty i depozyty innego rodzaju. Żeby tak się stało, banki musiałyby wreszcie zacząć podnosić oprocentowanie lokat. Gdy stopy procentowe rosną, odpowiednio powinny także wzrastać procenty od depozytów. Banki jednak podnoszą je wyjątkowo opieszale, zupełnie nieadekwatnie do decyzji RPP. Dlaczego? Ponieważ, jak zostało już wyżej wspomniane, one nie potrzebują specjalnie naszych pieniędzy – zgromadziły ich w ostatnich dwóch latach tyle, że spokojnie im wystarcza na udzielanie kredytów i inne operacje. Na depozyty bankowe trafiły w ostatnich latach miliardy złotych m.in. z tarcz antykryzysowych. Obecnie wartość depozytów przekracza o ponad 250 mld zł wartość udzielonych kredytów. Średnie oprocentowanie trzymiesięcznej lokaty bankowej to zaledwie 2,2 proc. A więc dwukrotnie mniej niż główna stopa procentowa NBP i 2,5 razy mniej niż trzymiesięczny WIBOR.
Premier zaapelował więc do banków, by zmieniły swoją politykę. – Nie czekajcie dłużej, ponieważ jest to nadmierny zysk, który pojawia się w waszych portfelach, niesprawiedliwy zysk – stwierdził Mateusz Morawiecki. Dwa największe banki kontrolowane przez rząd, czyli PKO BP i Pekao SA, od 22 kwietnia podniosły wreszcie oprocentowania lokat, jednak do poziomów nadal znacznie odbiegających od głównej stopy NBP, o inflacji nie wspominając. Oczywiście nie jest też przesądzone, że banki prywatne pójdą ich śladem, gdyż mają niewielką motywację do konkurowania o nasze oszczędności. Jeśli lokaty nie staną się wreszcie na tyle atrakcyjne, by zamożniejsi chcieli więcej oszczędzać, RPP wciąż będzie podnosić stopy, by ściągać pieniądze z kredytobiorców, którym nawet wskaźnik POLONIA wiele nie pomoże. Teoretycznie można sobie też wyobrazić, że rząd odgórnie nakaże bankom podnoszenie oprocentowania depozytów, na przykład wiążąc je ze wskaźnikiem WIBOR, dokładnie tak samo jak kredyty. Wywołałoby to jednak sprzeciw banków, które w Polsce mają potężną pozycję, więc można to wrzucić do szuflady z napisem „marzenia ściętej głowy”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki