Abdulrazak Gurnah jest mniej znanym anglojęzycznym pisarzem, a w Polsce wręcz zupełnie nieznanym. Wyjaśnienie jest proste: nie mamy żadnej jego książki w tłumaczeniu na polski. Zanzibar, z którego Gurnah pochodzi, kojarzy się nam z ogłoszeniami biur podróży proponujących od kilku lat tanie wycieczki i wypoczynek na rajskich plażach tej wyspy. Kiedyś była to brytyjska kolonia. W 1963 r. Zanzibar uzyskał niepodległość, a rok później rewolucja obaliła rządy sułtana Dżamszida. Pisarz wspomina o terrorze, pełnych więzieniach, prześladowaniach. Nie było już mowy o pokojowym współistnieniu społeczności, a jego arabską społeczność represjonowano. Osiemnastoletni Gurnah, wykorzystując chaos, razem z bratem uciekł do Wielkiej Brytanii. Był rok 1968.
Często powtarza się, że literackie Noble są ustalane nie według jakości literatury, lecz sytuacji politycznej i oczekiwań społecznych. W tym roku potrzebny był głos uchodźcy. O tym, że jest to głos ważny i wartościowy, przekonuje mnie jedna z najwybitniejszych polskich reportażystek Małgorzata Szejnert. Cytowała Gurnaha w swojej książce Dom żółwia. W uzasadnieniu napisano, że doceniono go za „bezkompromisową i pełną współczucia eksplorację skutków kolonializmu i losy uchodźcy w przepaści między kulturami i kontynentami”. I jeszcze: „W swej twórczości Abdulrazak Gurnah przygląda się doświadczeniu uchodźcy, skupia się na jego tożsamości, świadomości i samoocenie. Bohaterowie tych książek są rozdarci pomiędzy kulturami, kontynentami, pomiędzy życiem, jakie mieli, i tym, które ich czeka. Ten stan wprawia ich w nieustanne poczucie niestabilności i rozchwiania, którego nigdy nie potrafią się pozbyć”.
Zapiski z pamiętnika
Na najczęściej zadawane pytanie, czyli jak został pisarzem, Abdulrazak Gurnah odpowiada, że nigdy tego nie planował. Nie byłem jak Virginia Woolf – mawia – która w wieku 10 lat twierdziła, że zostanie pisarką. Po prostu pewnego dnia sięgnął po długopis i zaczął pisać o tym, co czuł jako obcy przybysz, jako uciekinier, jako ten, który porzucił dom. Jako ktoś, kto był samotny, ubogi i bez wykształcenia, kto został przesadzony w inną kulturę i kto nie wie, co ma ze sobą zrobić. I jako ktoś, kto tęskni za domem. Ciekawe, że swoje myśli wyrażał na papierze w języku angielskim, a nie w suahili, który jest jego językiem rodzimym, tym, w którym mówiła do niego matka, sąsiedzi, koledzy. Początkowo były to tylko zapiski w dzienniku, poprzez które radził sobie z tęsknotą. Potem, gdy zaczął nad tymi tekstami pracować, układać je i porządkować, zadziało się pisanie.
Niemal równocześnie wydano jego pierwszą książkę, właśnie tę powstałą na podstawie zapisków, Memory of Departure. I tak można powiedzieć, że u podstaw pisarstwa Abdulrazaka Gurnaha znajduje się jego uchodźcze doświadczenie. Pisze o tym w każdej ze swoich dziesięciu powieści i opowiadaniach. Jego bohaterowie używają zwrotów arabskich, mówią w suahili, a Gurnah walczy z wydawcami, by nie podkreślali obcych słów kursywą lub wręcz anglicyzowali je. Jak przekonuje, to sprawia, że obcy staje się obcy, kursywa podkreśla jego obcość wobec nadrzędnego języka. Postacie zaludniające jego powieści – emigranci zmagający się ze smutkiem, niesprawiedliwością i często nieporadnością życiową – traktowane są przez autora ze współczuciem i zrozumieniem. To historie ludzi niewidzialnych, a Gurnah nalega, aby je wreszcie usłyszeć.
Uchodźca ma wartość
Właściwie od czasu jego ucieczki z Zanzibaru na świecie nic się nie zmieniło – mówi pisarz dziennikarzowi „The Guardian”. Uchodźcy wciąż są niechciani. To się dzieje, to historia naszych czasów, historia ludzi, którzy muszą zrekonstruować swoje życie z dala od własnych domów, od miejsc, z których pochodzą. Przywożą ze sobą pamięć swojego kraju, rodziny, kultury. Jak sobie z tym radzą? Jak sobie radzą z tym, co znajdują, z tym, w jaki sposób są przyjmowani? – mówi to człowiek z dużym bagażem doświadczeń, obecnie obywatel brytyjski, emerytowany profesor literatury angielskiej i postkolonialnej na Uniwersytecie w Kent, noblista.
Jak bardzo sytuacja migracyjna jest aktualna, możemy się przekonać obecnie. To nie migranci tonący w Morzu Śródziemnym, to migranci umierający w polskich lasach: wyrzucani, niechciani, na zawsze obcy, poza zbiorem. Gurnah mówi wprost o tym, że zasady przetrzymywania uchodźców ubiegających się o azyl w obozach to kryminał. „To rodzaj podłości i skąpstwa ze strony zamożnych państw, które mówią: nie chcemy tych ludzi” – tak pisarz komentuje sytuację migrantów do Europy i Ameryki Północnej. Dodaje: Europejczycy przez wieki podróżowali, przemieszczali się, by żyć na innym kontynencie. Teraz, gdy inni przybywają do Europy, by rozpocząć nowe życie, mówi się o kryzysie migracyjnym. Oni nie przychodzą z pustymi rękami. Wielu z nich to energiczni ludzie, z wieloma talentami, którzy mają coś do zaoferowania. To inny sposób widzenia tej sytuacji. Nie tylko niesiesz pomoc potrzebującym, ale też przyjmujesz ludzi, którzy mogą coś wnieść.
Literatura to także wyraz tęsknoty za krajem, który – jak mówi noblista – nosi w swoim ciele. Pięknie pisze o Tanzanii, bo ją kocha. Jednocześnie zadaje pytanie: gdzie jest mój dom? Na Zanzibarze, gdzie wzrastał? Czy w Wielkiej Brytanii, gdzie żyje od półwiecza? Czy można te dwa światy pogodzić ze sobą? W pierwszym wywiadzie po otrzymaniu literackiej Nagrody Nobla Gurnah mówi, że owszem – różnice kulturowe z czasem udaje się pokonać.