W Kanadzie płoną kolejne kościoły. Wczoraj odnaleziono jeszcze jeden masowy grób dzieci, najpierw gwałconych, torturowanych na krzesłach elektrycznych, głodzonych, później zamordowanych przez księży, zakonnice, katechetów” – napisał internauta, do żywego oburzony najnowszymi doniesieniami mediów, jak również wcześniejszą nieco lekturą 27 śmierci Toby’ego Obeda. Debiutancka książka Joanny Gierak-Onoszko, która podczas pobytu w Toronto nagrała relacje kilkorga indiańskich wychowanków residential schools, rzeczywiście nie pozostawia obojętnym nikogo, kto ją chociażby przekartkował. Drastyczne opisy wyrafinowanej przemocy wołają tam o pomstę do nieba. Nic dziwnego, że książka wygrała w czytelniczym plebiscycie na nagrodę „Nike”.
Kwestię residential schools opisałem w 25 numerze „Przewodnika”, nie będę więc powtarzał faktów składających się na ten naprawdę trudny i niejednoznaczny problem. Fenomen, o którym należy mówić spokojnie, unikając histerii i krzyków. Tylko cóż da to stwierdzenie, skoro ten, który krzyczy, z definicji nie słucha tego, który mówi spokojnie? Tym bardziej gdy jest przekonany, że do krzyku ma moralny mandat, podczas gdy jego interlokutor motywowany jest zakłamaniem.
Do najmocniejszych fragmentów książki należy opis rzeczonego „krzesła elektrycznego”, które w jednej ze szkół małoletnim Indianom, dla zabawy, prokurowali wychowawcy w sutannach. Gdy to przeczytałem, natychmiast zatelefonowałem do przyjaciela. Jestem z rocznika 1957, mój przyjaciel jest nieco starszy, ale dzielimy te same szkolne doświadczenia, zapewne nieznane już młodszym pokoleniom.
Otóż potwierdził on to, czego kilkakrotnie zaznałem sam, na lekcjach fizyki w dwóch różnych podstawówkach. Obowiązkową pomocą naukową była tam tzw. maszyna Wimshursta, proste urządzenie, za pomocą którego nauczyciel, kręcąc korbką, generował napięcie elektryczne. Kazał uczniom przykładać dłoń do maszyny, a wtedy kopało. Doskonale pamiętam śmiech nauczyciela fizyki. Bardzo tego nie lubiłem. Nikt z nas tego nie lubił, ale wszyscy musieli przez to przechodzić.
Potrzeba teraz tylko zdolnego reportera, aby zrobił z tego wstrząsający opis. To stary numer. Plotka o noworodkach, zapeklowanych w beczkach w piwnicy jednego z konwentów benedyktynek, wielce pomogła Henrykowi VIII w likwidacji katolickich klasztorów. W antysemickiej wersji przybrała ona postać opowiastki o chrześcijańskich dzieciach przerabianych na macę. Zaś w 1939 r. niemieckie matki zanosiły się szlochem, oglądając filmowy „dokument”, na którym polscy żołnierze przybijają gwoździami do stołu rączki dzieciom niemieckich osadników. Sami państwo przyznają, że po czymś takim Hitlerowi nie pozostawało nic innego, jak zmiażdżyć tę zbrodniczą Polskę.
W Kanadzie płoną kościoły, a premier Trudeau potępia te akty wandalizmu. Oczywiście nie wspominając o tym, że sam je sprowokował. Czasy się zmieniają, mamy już trzecie tysiąclecie, ale smród pogromu, co jakiś czas unoszący się tu i tam, jest zawsze ten sam.