Logo Przewdonik Katolicki

Kaligrafia

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

Pewnego lata widziałam młodą kobietę, która na kawiarnianym stoliczku rozłożyła kartki, pióra i buteleczkę atramentu. Popijając kawę, kaligrafowała. Było to tak niecodzienne, że każdy, kto obok niej przechodził, zaglądał jej przez ramię. Na dodatek każdego wprawiało jej kaligrafowanie w doskonały nastrój.

Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze pisze. Czy pisze ręcznie za pomocą długopisu, ołówka lub pióra. Pióra (nie gęsiego, lecz tak zwanego wiecznego) chyba nie używa już nikt. Nie wiem, czy dzieci w pierwszej czy drugiej klasie mają jeszcze obowiązek stosowania pióra. Nie pamiętam nawet, czy moje dzieci posiadały pióro, za to doskonale pamiętam swoje lekcje pisania. Miałam pióro z nabojami. Nieźle to teraz brzmi, jakbym była Bondem ze śmiercionośną zabawką. Miałam wtedy osiem lat. Czasem atrament nie spływał do stalówki i trzeba było ją nacisnąć, a jak się zrobiło to za mocno, to był kleks. Kleks obniżał oceny za zeszyt. Nie, moje dzieci jednak nie pisały już piórem, na pewno zapamiętałabym kleksy w ich zeszytach.
Czytam właśnie, że ktoś proponuje naukę kaligrafii w szkołach. Myślę sobie, czy lubiłabym kaligrafię. Sama nie wiem. Bo z jednej strony dobrze jest sobie wyrobić swój własny charakter pisma, ale może kaligrafia by w tym pomogła? A potem się zastanawiam, po co mieć ten charakter, skoro potrzebny będzie już tylko do składania podpisów, choć już teraz stawia się po prostu parafki lub stosuje podpis elektroniczny. Kaligrafia byłaby więc tylko sentymentalnym wspomnieniem dawnych analogowych czasów, tak jak dziś uczymy się haftowania. Stanie się rękodziełem, hobbystycznym zajęciem ludzi z dużą ilością wolnego czasu. Pewnego lata widziałam młodą kobietę, która na kawiarnianym stoliczku rozłożyła kartki, pióra i buteleczkę atramentu. Popijając kawę, kaligrafowała. Było to tak niecodzienne, że każdy, kto obok niej przechodził, zaglądał jej przez ramię. Na dodatek każdego wprawiało jej kaligrafowanie w doskonały nastrój. Byliśmy uśmiechnięci i życzliwi. Nie z powodu tego, co pisała, bo trudno było odczytać, ale z powodu tego, co i jak robiła. Z powodu pisania.
Moja mama pisze pięknie do dzisiaj. Jak sama mówi, to efekt nauki kaligrafii w powojennej szkole. Mnie szło gorzej, ale nie mogę narzekać. Mój syn ma dysgrafię. Nawet w ostatnich latach, kiedy wszyscy nauczyciele dowiedzieli się o tym, że nie ma co zmuszać dzieci do „ładniejszego pisania”, bo dla niektórych jest ono poza zasięgiem, oceny za prowadzenie zeszytu mojego syna kończyły się właśnie tym sakramentalnym „pisz staranniej!”, albo po prostu „zeszyt niestaranny”. Jak musiały nienawidzić pisania dzieci sprzed epoki dysgrafii. Dziś czekają, aż do szkoły zamiast z zeszytem będzie można chodzić z laptopem. Nie mam nic przeciwko, czasy się zmieniają.
Do dzisiaj nie mogę obejść się bez notatek pisanych ręcznie. Piszę książkę obłożona zeszytami, w których robiłam przez ostatnie pół roku notatki, lubię przewracać kartki, przyklejać fiszki. A mój syn pisząc licencjat, ani razu nie użył długopisu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki