Logo Przewdonik Katolicki

Kościół bez przetrwalników

Ks. Artur Stopka
Papież Franciszek i metropolita Chalcedonu Emmanuel, stojący  na czele delegacji Ekumenicznego Patriarchatu Konstantynopola, która przybyła do Rzymu na uroczystość Piotra i Pawła fot. Vatican Media

Coraz częściej słychać, że Kościół w Polsce znalazł się w defensywie i nastawia się na przetrwanie. Czy to prawdziwa diagnoza i najlepsza z możliwych strategia na przyszłość?

Co to jest przetrwalnik? Najpopularniejsza dziś internetowa encyklopedia wyjaśnia, że to forma spoczynkowa umożliwiająca organizmom przetrwanie niekorzystnych dla nich warunków, takich jak susza, niskie temperatury. Stosują je na przykład bakterie, glony i grzyby. Uczniom w szkołach wyjaśnia się, że możliwość przeżycia w ekstremalnych warunkach zapewnia przetrwalnikom gruba osłona, zgromadzenie dużej ilości materiałów zapasowych oraz silne odwodnienie.
Po co i dlaczego ta swoista ściąga z biologii? Ponieważ już od jakiegoś czasu coraz częściej pojawia się temat „przetrwania Kościoła”, zwłaszcza w kontekście katolickiej wspólnoty w Polsce. Można również spotkać dywagacje i poradniki dotyczące innej kwestii – jak dziś „przetrwać w Kościele”, który znalazł się w kryzysie. Jak nie ulec pokusie odejścia z Kościoła, który nie tylko traci wizerunkowo w efekcie ujawniania kolejnych nadużyć, afer i udowodnionych braków reakcji na zło we własnych szeregach, ale przestaje być wiarygodny jako świadek oraz głosiciel dobrej nowiny o zbawieniu? Jak doczekać lepszych czasów dla Kościoła i w Kościele?

Ratujmy co się da!
Wydaje się, że strategia przetrwania jest najwłaściwszym wyborem w sytuacjach zagrożenia. Gdy niesprzyjające okoliczności miną, gdy poprawią się warunki do życia i funkcjonowania, można zacząć znów się rozwijać. Ale zanim to nie nastąpi, trzeba się skupić na ocaleniu jak największej części dotychczasowego dorobku i stanu posiadania. Na zabezpieczeniu tego, co jeszcze jest, zanim kolejne kataklizmy zniszczą, a może nawet unicestwią wszystko.
Wezwanie „Ratujmy co się da!”, nastawienie na konserwację, zabezpieczanie, ochranianie wydają się w takich chwilach sensowne i trafne. Strategia przetrwania to strategia obrony. Czy Kościół, który od ponad 1050 lat jest obecny na polskiej ziemi, który jest tak mocno związany z dziejami narodu, nie ma obowiązku obrony swych dotychczasowych dzieł i dokonań? Co więcej, czy nie powinien otrzymać dodatkowych obrońców i narzędzi do zabezpieczania wszystkiego, co cenne? Na przykład ze strony państwa? Czy liczne grupy, środowiska i instytucje nie powinny być zainteresowane, aby Kościół w jak najlepszym stanie doczekał lepszych dla siebie czasów?

Kościół jest w defensywie?
Przejawy tego sposobu myślenia można w Kościele w naszym kraju dostrzec w wielu miejscach. Echa takiego podejścia pojawiają się w kazaniach, rozmowach, decyzjach. Niektórzy publicyści i komentatorzy próbują aktualny stan wspólnoty katolickiej w naszej ojczyźnie jakoś nazwać, zdefiniować. Mówią i piszą, że Kościół jest w defensywie. Zastanawiają się, w jakim stopniu pokoleniowa zmiana ostatecznie zaowocuje katastrofą i laicyzacją na masową skalę. Snują prognozy, w jakiej kondycji Kościół na polskiej ziemi utrzyma się przy istnieniu. Analizują jego możliwości zachowawcze. Jedni snują apokaliptyczne wizje kompletnego upadku. Inni przekonują, że nie z takich opałów Kościół w Polsce się wydźwignął i wyszedł obronną ręką.
Wiadomo, że koszula bliższa ciału niż sukmana. Stare polskie przysłowie świetnie ilustruje fakt, że większość ludzi najbardziej obchodzi to, z czym się na co dzień stykają, co ich bezpośrednio dotyczy, co się dzieje w ich najbliższym otoczeniu. Jednak warto się rozejrzeć dokoła, spojrzeć dalej, co słychać u innych. Być może okaże się, że podobne problemy mają inni i że podobnie na nie reagują, ale mają też własne przemyślenia i propozycje, jak wyjść z kłopotów.

Nie potrzeba strategii
Pod koniec czerwca br. z okazji uroczystości Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Watykanie tradycyjnie obecna była delegacja Patriarchatu Konstantynopola. Tym razem przewodniczył jej metropolita chalcedoński Emmanuel, „numer dwa” w hierarchii Patriarchatu Ekumenicznego Konstantynopola. Andrea Tornelli, niegdyś czołowy włoski dziennikarz zajmujący się tematyką kościelną w mediach świeckich, a dziś dyrektor programowy mediów watykańskich, przeprowadził z nim bardzo interesującą rozmowę.
Pytany o to, jaka powinna być odpowiedź Kościołów na wyzwania zglobalizowanego świata, metropolita Emmanuel odpowiedział, że głoszenie Ewangelii światu nie jest kwestią strategii. „Obawiam się, że myślimy bardziej o przetrwaniu chrześcijaństwa niż o dzieleniu się dobrą nowiną o zmartwychwstałym Chrystusie” – powiedział z zaskakującą szczerością. Przyznał, że rzeczywiście widać, jak ponowoczesność systematycznie kwestionuje każdą formę instytucji. „Nasze Kościoły nie są wolne od tego wymiaru współczesnej sekularyzacji” – przyznał. Dodał, że to zjawisko jest realne i dotyka samego sedna misji chrześcijan, którą powierzył im Jezus.

Nie różni się znacząco
Metropolita chalcedoński przytoczył za Ewangelią według św. Mateusza pełne brzmienie Chrystusa: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 18–20). Nie bez powodu dokładnie zacytował. Jego zdaniem ten fragment mówi wyraźnie, jak przekazywać wiarę w Chrystusa tym, którzy mają wątpliwości. „Chrystus jest alfą i omegą naszej misji” – podkreślił Emmanuel. 
Prawosławny delegat dorzucił zastanawiające spostrzeżenie. Przyznając, że w niektórych częściach świata chrześcijanie są prześladowani za swoją wiarę, a w innych sekularyzacja marginalizuje chrześcijaństwo, powiedział: „Ale nic, czego dzisiaj doświadczamy, nie różni się znacząco od tego, przez co musiały przejść pierwsze wspólnoty chrześcijańskie w ciągu trzystu lat aktywnych prześladowań”. Według niego problemem nie jest globalizacja, ale nasza, chrześcijan, relacja ze światem. „Być w świecie, nie będąc ze świata” – przywołał przesłanie Listu do Diogneta.
Zamienia się w muzeum
Jak widać, nie tylko w Polsce i nie tylko katolicy, mierzą się z wyzwaniami, jakie niesie współczesny świat. I nie tylko polscy katolicy doświadczają pokusy skupienia się na defensywie i nastawienia się na przetrwanie. Na zamknięcie się, odrzucenie jakiejkolwiek próby rozmowy.
W ogłoszonej w 2019 r., po synodzie na temat młodzieży, adhortacji apostolskiej Christus vivit papież Franciszek tylko raz wspomniał o Kościele w defensywie. Napisał, że „Kościół w defensywie, tracący pokorę, który przestaje słuchać, nie pozwala na podawanie w wątpliwość, traci młodość i zamienia się w muzeum”. Nie napisał w niej niczego o Kościele nastawionym na przetrwanie. W ogóle rzadko używa tego słowa w swoich wypowiedziach. Jeśli już po nie sięga, robi to w kontekście ochrony środowiska i stawiania w gospodarce przede wszystkim na zysk.

Nie jest prawdą...
Jeśli chrześcijaństwo (a więc i Kościół katolicki) nie ma się nastawiać na przetrwanie, co może przynieść współczesnemu światu, który pod wieloma względami zachowuje się jak Ateńczycy na Areopagu wobec św. Pawła Apostoła? Co może dać ludziom, którzy nie chcą słuchać o zmartwychwstałym Jezusie? „Pandemia wzywa chrześcijan do bycia zjednoczonymi w dawaniu świadectwa nadziei zakorzenionej w Jezusie” – powiedział w ubiegłorocznym wywiadzie dla Radia Watykańskiego zwierzchnik Kościoła anglikańskiego arcybiskup Canterbury Justin Welby.
Podobnie myśli papież Franciszek. W jego wydanej w trakcie pandemii książce Powróćmy do marzeń słowo nadzieja pada kilkadziesiąt razy. W opublikowanej również w czasie globalnej epidemii encyklice Fratelli tutti przypomina o istnieniu wielu dróg nadziei. Zachęca do nadziei, „która mówi nam o rzeczywistości zakorzenionej w głębi istoty ludzkiej, niezależnie od konkretnych okoliczności i uwarunkowań historycznych, w jakich żyje”.
Na pozór również strategia przetrwania oparta jest na nadziei. W rzeczywistości nie ma z nią nic wspólnego. U jej podstaw znajduje się bezpodstawne oczekiwanie, że wrócą korzystne, sprzyjające i komfortowe warunki działania Kościoła. Na przykład, że znów dominować będzie kultura budowana na wartościach wziętych z chrześcijaństwa. Nic takiego samo nie zaistnieje. Prymas Belgii kard. Jozef De Kesel stwierdził niedawno: „Nie jest prawdą, że Kościół może realizować swoje powołanie jedynie w kulturze chrześcijańskiej”. W kontekście przytoczonych wyżej słów Jezusa to oczywistość. Jednak trzeba ją przyjąć i zrozumieć, aby nie ulegać pokusie nastawienia się na przetrwanie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki