Podejmowanie modlitwy w trudnych okolicznościach nie zawsze eliminuje ból lub rozwiązuje sytuację. Kiedy pracowałem nad doktoratem na uniwersytecie Vanderbilt, zaszedłem do domu rodzinnego z niespodziewaną wizytą z okazji Dnia Ojca. Jednak to ja byłem zaskoczony, ponieważ się dowiedziałem, że ojciec opuścił matkę dla innej kobiety. Naturalnie byłem wściekły i miałem złamane serce, ale włączyłem tę sytuację do modlitwy. Codziennie, kiedy odmawiałem Liturgię godzin, psalmy stawały przede mną jak żywe, zwłaszcza jeśli były lamentacjami. Łatwo odnajdywałem się w oburzeniu psalmisty, jego błaganiach o pomoc i wyznaniach wiary splatających się w lament. Później, gdy byłem w wirze dwudniowych egzaminów, tato poinformował mnie, że wniósł o rozwód – dosłownie na kilka dni przed rocznicą ślubu rodziców przypadającą w kolejną niedzielę.
Wierzyłem, że Bóg wyprowadzi dobro z tej sytuacji
W tamten weekend miałem odprawić pięć mszy, a przypadającym na tę niedzielę fragmentem Ewangelii był Mk 10, 2–12, w którym Jezus zakazuje rozwodów. Gdy na kazaniu potępiałem rozwody i mówiłem o Bożym planie dla trwałości małżeństwa i rodziny, unikałem patrzenia na czyjekolwiek twarze, bo gdybym to zrobił, wybuchnąłbym płaczem. Ale dokładnie ten ból w piersi dołączyłem do chleba i wina, gdy podnosiłem je podczas ofertorium. Zaufałem, że tak jak Jezus konsekruje chleb i wino, tak też zakonsekruje mój żal z powodu rozpadu rodziny. Wierzyłem, że w jakiś sposób Bóg wyprowadzi dobro z tej sytuacji i doprowadzi w końcu moich rodziców do pogodzenia się. Pojednanie nie nastąpiło w sposób, jakiego pragnąłem, czyli w czasie, który umożliwiłby powstrzymanie taty od porzucenia domu. Ale urzeczywistniło się kilka lat później, na niecały miesiąc przed śmiercią mamy chorej na raka; rodzice pocałowali się nawzajem i powiedzieli sobie: „Kocham cię”. Pamiętajmy, że przez cały okres ich separacji się modliłem. Ból wywołany rozpadem rodziny nie zniknął wskutek mojej modlitwy, lecz raczej stał się jej integralnym elementem.
Zaangażowanie w modlitwę nie oznacza, że my sami lub nasi bliscy nigdy nie zachorują. Zapadłem na reumatoidalne zapalenie stawów w wieku czterdziestu lat. Z pewnością prosiłem Boga o uzdrowienie z choroby, ponieważ czasem osłabiała mnie. Jednak odkrycie nowych sposobów leczenia jest tak samo odpowiedzią na moje modlitwy, jak byłoby nią całkowite wyzdrowienie. Ponadto mogłem uczestniczyć w próbach klinicznych tych kuracji i uważam uczestnictwo w nich za sposób służenia innym osobom cierpiącym na tę chorobę. Dziękuję też Bogu, że żyję w czasach, gdy takie choroby można leczyć; gdybym zapadł na nią pięćdziesiąt lat wcześniej, zostałbym inwalidą.
Panie, czego ode mnie oczekujesz?
Nawet ostatnio, kiedy pisałem tę książkę, dostałem półpaśca – na dwa miesiące przed ukończeniem sześćdziesięciu lat, kiedy mógłbym otrzymać szczepionkę na tę chorobę. Jednak takie sytuacje są częścią życia. Nie widzę nic pomocnego w pytaniach w rodzaju: „Dlaczego akurat ja? Czemu przydarzyło się to właśnie mnie?”. Jest to szczególnie bezużyteczne wówczas, kiedy pytanie jest retorycznym sposobem powiedzeniu Bogu: „Nie powinieneś nigdy pozwolić, żebym cierpiał. Co się z Tobą dzieje, Panie?”. Jeśli pytam, dlaczego przydarzył mi się problem, to lepiej jest o to pytać w sposób modlitewny: „Panie, czego oczekujesz ode mnie w tej sytuacji? Jaką misję dla mnie przygotowałeś? Czy jest jakaś osoba, może lekarz, pielęgniarka lub chory, z którą mam porozmawiać? Czy chcesz skorzystać z tej sytuacji, by łatwiej mi było przedstawić Ci jakąś inną osobę? Jaka jest Twoja wola w tej sprawie?”. Oczywiście w kłopotach, o których wspomniałem, przyjęcie takiej postawy może być względnie łatwe; nie są to choroby groźne dla życia i nie są też tak bolesne i przerażające, jak wiele innych. Jednak postawa użalania się nad sobą, która prowadzi do rozdymania naszych problemów, nikomu nie przynosi korzyści. Uważam, że lepiej jest słuchać Boga pośród trudności, niż mówić Mu, że mógłby zarządzać światem w lepszy sposób, przynajmniej o ile dotyczy to mnie i mojego dobrego samopoczucia.
Ludziom, którzy się modlą, przeżywanie w życiu bólu, problemów i cierpienia może się wydawać klęską wiary, ponieważ oczekują oni, że Bóg zapobiegnie pojawieniu się takich problemów u ludzi, których kocha. Ale Bóg pozwala, by takie rzeczy przydarzały się tym, których kocha, począwszy od Jego Syna Jezusa Chrystusa, a na największym między nami grzeszniku skończywszy. Jeśli jednak poznamy dobro dokonujące się w tych trudnych sytuacjach, będziemy mogli lepiej słuchać w nich Boga.
Tekst pochodzi z książki Jak słuchać, kiedy Bóg mówi. Przewodnik dla współczesnych katolików autorstwa Mitcha Pacwy SJ, wydanej przez Esprit. Śródtytuły od redakcji