Rozstanie rodziców burzy świat dziecka. Powinni oni jednak dołożyć wszelkich starań, by było ono ostatecznością, a nie rozwiązaniem chwilowych kłopotów. Jak to jest w praktyce z tymi staraniami?
– Rozwodzi się z roku na rok coraz większa liczba małżeństw. To bardzo przykra statystyka, za którą stoją konkretne ludzkie dramaty. Od wielu lat zajmuję się przygotowaniem narzeczonych do zawarcia sakramentu małżeństwa i to, czego na pewno młodym ludziom nie brakuje, to pragnienie. Za tymi pragnieniami idą w parze motywacje, a te już bywają różne – mimo iż okoliczności zewnętrzne, w rozumieniu kulturowym, nie stanowią w dzisiejszych czasach nacisku. Nie ma już małżeństw zawieranych na zamówienie rodziny. Nie istnieją zinstytucjonalizowane swatki ani powinności wynikające z przynależności do konkretnej warstwy społecznej, a jednak obserwujemy u części nowo zaślubionych swego rodzaju naciski, wewnętrzne i zewnętrzne uwarunkowania. Spotykam narzeczonych, którzy zbyt szybko lekceważą swoje wątpliwości. Zauważają – na przykład w czasie prowadzonego przez nas szkolenia – że w ich relacji jest jakaś trudność. Dostrzegają nierównowagę w budowaniu więzi albo zapala im się „lampka ostrzegawcza” z powodu zachowań przyszłych teściów. Takie i wiele innych wątpliwości bardzo domaga się przepracowania w budującym się związku. Myślenie „jakoś to będzie” w odniesieniu do wagi całego życia razem bardzo często okazuje się ukrytą bombą z opóźnionym zapłonem, która rozsadzi związek. Kolejnym zagrożeniem wydaje się niewiedza i nieumiejętność małżonków dotycząca natury konfliktów i sposobów radzenia sobie z nimi. Zazwyczaj początek drogi prowadzącej do rozwodu rozpoczyna się dużo wcześniej. Przytoczę, za Johnem Gottmanem, cztery zwiastuny zbliżającego się rozwodu. Są to – w kolejności występowania w relacji małżonków – krytyka, pogarda, postawa obronna i mur obojętności. Brak zatrzymania się, zreflektowania i podjęcia pracy nad związkiem prowadzi w rezultacie do poczucia bezradności i podjęcia decyzji o rozstaniu. To w bardzo dużym uproszczeniu, ponieważ natura każdego kryzysu jest indywidualną przestrzenią konkretnych osób. Dodam jeszcze tylko, iż ważną wydaje mi się umiejętność oddzielania kryzysów rozwojowych od destrukcji. Przecież kochający się małżonkowie napotykają na przeszkody i wyzwania wynikające z naturalnych zmian. Na początku młodzi ludzie konstruują swój świat i „docierają się” w relacji do siebie i otoczenia. Pojawiają się dzieci, a z nimi – nowe wyzwania dla każdego z małżonków. Zadania zawodowe, socjalne, organizacyjne i wiele innych stawiają małżonków w perspektywie kryzysu. Brak wiedzy i fałszywe przekonania mogą spowodować, że kryzys rozwojowy będzie dla małżeństwa sporym wyzwaniem, czasem nie do przejścia.
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że największą grupę dzieci rodziców rozwiedzionych w 2019 r. stanowiły te w wieku 7–15 lat. Czy jest jakaś zasada – że im mniejsze dziecko, tym mniej bolesne rozstanie rodziców? A może nastolatkowie lepiej radzą sobie z tą, bądź co bądź, dramatyczną sytuacją, bo więcej już rozumieją?
– W odniesieniu do wieku dziecka, które przeżywa rozwód rodziców, na każdym etapie życia jest to dla niego prawdziwy dramat. Nieuprawnione byłoby stwierdzenie, że lepiej zniesie rozpad rodziny nastolatek niż kilkuletnie dziecko. To bardzo indywidualna sprawa. Dla kilkulatka, który rozwija się optymalnie w oparciu o bezpieczne, jasno określone granice, rozpad związku rodziców może być zaburzeniem tego rozwoju w sposób zasadniczy. Dla nastolatka, który wszedł w czas eksperymentów, separacji od rodziców, taki rozpad także może w bardzo dużym stopniu zaburzyć ważny czas budowania wewnętrznych granic, tworzenia relacji z rówieśnikami. To jest cała gama możliwych, a zawsze trudnych skutków na każdym etapie rozwojowym dziecka. Wisława Szymborska w wierszu Rozwód pisała: „dla dziecka pierwszy w życiu koniec świata”. I tak to widzę. To jest rzeczywisty koniec znanego przez dziecko świata, w którym ono funkcjonowało. Nie chcę być jednak źle zrozumiana. Zdarza się, że ten „koniec świata” jest potrzebny i konieczny, ponieważ dziecko doświadczało realnej przemocy ze strony któregoś rodzica. Realne rozstanie małżonków jest wówczas koniecznością ratowania zdrowia i życia dzieci. Niestety, w przypadku konsekwencji konfliktów małżeńskich w życiu dzieci możemy, moim zdaniem, mówić tylko o wyborze „mniejszego zła”. Możemy i musimy zrobić tyle, ile tylko potrafimy, by ulżyć w cierpieniu wszystkim uczestnikom tego dramatu, jakim jest rozwód.
Wydaje się, że dziecko to taki „papierek lakmusowy” – po jego zachowaniu, reakcjach, stanie emocjonalnym widać, „jak” rozstają się rodzice. Choć pewnie niezależnie od tego, czy rozwód przebiega w sposób łagodny, czy burzliwy, generuje on w dzieciach konkretne uczucia – jakie?
– Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w miejscu, w którym toczą się działania wojenne. Okazuje się, że nasz dom jest ostrzeliwany. Dochodzą do naszych uszu przerażające huki, wystrzały. Nagle gaśnie światło, słyszymy przerażające krzyki, wyzwiska. Nie wiemy, co się za chwilę stanie, ale czujemy, że to może być coś strasznego. Przecież to dla dorosłej osoby jest sytuacja dramatyczna, a tak właśnie ma prawo czuć się dziecko. Tak się dzieje w sytuacji ostrego konfliktu pomiędzy małżonkami. To działania wojenne, których dziecko nie jest tylko biernym obserwatorem. Przeżywa niezrozumienie i lęk. Czuje się unieważnione w relacji rodziców. W zależności od fazy ich rozstania emocjonalność dziecka także ulega zmianom. Czasami podejmuje ono działania, którymi chce nakłonić rodziców do zmiany zachowań. Kiedy jednak okazuje się to nieskuteczne, korzysta z dostępnych dla niego mechanizmów obronnych, w zależności od wieku i rozwoju. Naturalne w sytuacji kryzysu jest poszukiwanie winowajcy. Miłość do obojga rodziców zostaje wystawiona na próbę. Dziecko czuje się zmuszone do stanięcia po którejś ze stron. Często bywa to rodzic o silniejszym wpływie. To dramat wyboru, którego nie da się dokonać, a jednak dziecko jest do tego zmuszone. Znajduje się w pułapce. Oprócz silnych emocji dziecko może doświadczać somatyzacji różnego rodzaju. Zbyt duże napięcie powoduje reakcje płynące z „ciała”: różnego typu bóle, moczenie, tiki nerwowe, senność, nadmierne pobudzenie, hiperwentylację i wiele innych. Dynamika i siła swoistej dramaturgii rozstania się rodziców ma duży wpływ na widoczne skutki w przeżyciu dziecka. Im silniejsza „przemocowość” w tej sytuacji, tym boleśniejsze dla każdego z uczestników rozpadu rodziny skutki. Wydaje się zatem ważne, aby jak najszybciej te „ostre” działania wojenne zakończyć i przejść do fazy negocjacji rozwodowych, jeśli małżonkowie nie widzą możliwości scalania związku. Oczywiście, że najbardziej oczekiwanym rezultatem byłaby skutkująca powrotem więzi terapia małżeńska, z doświadczenia jednak wiem, jak to bywa trudne, a na jakimś etapie konfliktu wydaje się małżonkom po prostu niemożliwe.
Jednym z „modeli rozwodowych” jest sytuacja, w której rodzice angażują dziecko w walkę pomiędzy sobą, na przykład dyskredytując partnera w oczach dziecka czy próbując je przekupić. Dziecko z roli podmiotu spada do poziomu przedmiotu. Jakie konsekwencje rodzi taka sytuacja?
– To kolejna odsłona tego dramatu. Dziecko jest najcenniejszym skarbem dla każdego z małżonków i paradoksalnie właśnie dlatego jest tak łatwo odwoływać się właśnie do jego przeżyć. Przecież to właśnie żonę/męża najbardziej zaboli, gdy odwróci się od niego ukochany syn czy córka. Niestety, rodzice bardzo często używają dzieci w tej rozgrywce. To może rozpoczynać się subtelnie w codzienności, na przykład gdy dochodzi do kłótni pomiędzy małżonkami i padają wulgaryzmy, rodzic woła dziecko i mówi: „Posłuchaj, jak tata do mnie mówi!”. Albo podczas wymiany zdań na temat czasu spędzonego z dzieckiem mama pyta: „No proszę, powiedz, ile razy ja z tobą jeżdżę na rowerze, a ile tata?!”. Dziecko zostaje wciągnięte jako arbiter i jest delegowane do zranienia drugiego rodzica. Potworna rola. Sytuacja rozgrywki pomiędzy rodzicami przenosi się często na dłuższy czas. Nierzadko zdarza się, że jeden z rodziców zostaje obarczony winą za rozpad związku i dziecko jest uwikłane w narrację silniejszego, bardziej wpływowego rodzica. Alienacja rodzica „oskarżonego” o rozpad rodziny pogłębia się. Dziecko nie chce być w konflikcie lojalnościowym i wybiera narrację tego rodzica, który jest blisko. W polskich realiach najczęściej jest to mama. Ta opowieść mamy o „złym ojcu” i przytaczane na to często latami przykłady mogą zaburzyć kolejne etapy rozwoju dziecka w przestrzeni budowania więzi, obrazu siebie, identyfikacji z pełnionymi rolami i separacji koniecznej do dojrzałości.
Jak rozpoznać, kiedy rodzice mają na względzie dobro dziecka, a kiedy chcą coś „ugrać” lub zaszkodzić drugiej stronie? A przede wszystkim – jak uniknąć takiego uwikłania dzieci?
– To bardzo trudne pytanie. Moim zdaniem nie można uniknąć udziału dziecka w tej sprawie. Rodzina, do której dziecko zostało zaproszone, jest przestrzenią jego życia i wszystkie ważne sprawy w niej się toczące są udziałem dziecka. A cóż dopiero powiedzieć o sytuacji zburzenia tego „domu”. Uświadomienie rodzicom tego faktu już wydaje mi się ważnym momentem. Rodzice zranieni wzajemnymi oskarżeniami, w stanie wielkich własnych emocji czasami nie dostrzegają potrzeb dziecka. Spotykam się z różnym podejściem do dzieci w sytuacji rozwodu. Bywa tak, że rodzice, myśląc, że chronią dziecko przed skutkami rozpadu więzi, nic mu nie tłumaczą. Zbywają sprawę stwierdzeniem: „To są sprawy dorosłych”. Taka postawa budzi ogromne napięcie i obawy w dziecku. Dramatu, którego jest ono częścią, nikt mu nie tłumaczy. Do cierpienia z powodu wyczuwanego przez dziecko ogromnego napięcia między rodzicami dochodzi jeszcze odrzucenie i pomniejszenie ważności jego perspektywy. W rozmowach z małżonkami, którzy natarczywie „wykorzystują” dziecko w rozgrywce małżeńskiej, ważne jest stanowcze pokazanie tej manipulacji i ukazanie skutków, jakie to niesie dla człowieka, którego oboje przecież bardzo kochają. To jest bardzo trudne. Zranienia powodują reakcje obronne, którymi są bardzo często wzajemne ataki. Wskazana, moim zdaniem, byłaby mądra praca doradcza, negocjacyjna. Nie zawsze musi to być specjalista. Czasami w gronie przyjaciół czy nawet rodziny znajduje się ktoś, kto bez uwikłania w te emocje może stać się pomocny. Zdarzają się mądrzy dziadkowie, którzy nie przejmą agresji do zięcia czy synowej i staną się potrzebnym „buforem bezpieczeństwa” wskazującym obojgu potrzeby dzieci. Rzeczywiście znalezienie kogoś, kto da niejako „prawo głosu” dziecku w tej sprawie, wydaje się szalenie ważne. Nie może być to jednak zaproszenie dziecka do stronniczości, o której wcześniej rozmawiałyśmy.
W tej sytuacji dużą rolę odgrywa to, w jaki sposób mówi się dzieciom o drugim rodzicu – jaki wpływ na uczucia dziecka, jego postawę i relację z obojgiem rodziców ma takie „nastawianie” przeciwko tacie lub mamie?
– W psychologii jest taki termin jak syndrom PAS (od ang. Parental Alienation Syndrom). Mówimy o tym syndromie wtedy, gdy dziecko miało przed rozwodem względnie poprawne relacje z rodzicem, który zostaje odsunięty w relacji z dzieckiem poprzez mieszkanie w innym miejscu. Zasady spotkań zostały ustalone i rozpoczyna się życie na nowych zasadach. PAS obserwujemy wówczas, gdy w zachowaniu dziecka pojawia się wyraźna niechęć do spotkań z alienowanym rodzicem. Dziecko używa brzydkich określeń, wulgaryzmów, prezentuje postawę odtrącania drugiego rodzica. Taka postawa nie pojawiała się wcześniej i może wskazywać na niezwykle silny sojusz dziecka z opowieścią rodzica, z którym ono mieszka, najczęściej z matką. To bardzo niebezpieczne dla rozwoju dziecka, kiedy taka postawa odtrącania ugruntowuje się i dziecko przenosi tę niechęć na innych członków rodziny odrzucanego rodzica. Zobaczymy, że zaburzona zostaje poprzez „złe nastawienie” więź z rodzicem, który odszedł, ale także patologicznie rozwija się relacja z rodzicem, który taki obraz w dziecku kształtuje. Staje się ono nadmiernie zależne. Ma problemy z rozwinięciem własnych możliwości. Jest w ciągłej frustracji. Skutki tego mogą być, niestety, nieodwracalne w całym późniejszym – nawet dorosłym życiu. Prognozy terapeutyczne nie są zadowalające, dlatego tak bardzo ważne jest zrobienie wszystkiego, co możliwe, by do takiej polaryzacji postrzegania rodziców nie dopuścić.
Czy istnieje w ogóle jakiś „złoty środek” prowadzący do tego, by relacje rozstających się rodziców – a przecież takie małżeństwa funkcjonują wśród nas – nie zostawiły w dzieciach trwałych śladów?
– Tutaj chyba nie wolno mieć złudzeń. Tak jak każde ważne wydarzenie zostawia w człowieku ślad, tak rozwód jest bardzo wyraźną raną. Niestety, choć czasami bym chciała, nie mam zaczarowanej różdżki, która sprawiłaby, że to doświadczenie zniknie. Kiedy jednak przetacza się przez nasz dom ten dramat, to czasami proponuję dorosłym proste ćwiczenie: by postawili się na chwilę w sytuacji każdego z członków rodziny i przemówili jego głosem. Takie zadanie daje możliwość na chwilę wyjść z własnej perspektywy i uszanować sposoby reakcji pozostałych osób zaangażowanych w konflikt. W stosunku do dziecka bardzo ważny jest przekaz, jaki płynie od rozwodzących się rodziców na temat tej sytuacji. Bywa, że rodzice pytają, co powiedzieć dziecku. Nie ma gotowych zdań, które byłyby najtrafniejsze w każdej sytuacji. Uważność, niepomijanie perspektywy dziecka, wysłuchanie, umożliwienie ukazania bardzo trudnych emocji, a także nienarzucanie dziecku sposobu, w jaki ma tę trudną sytuację przeżywać – to wydaje się istotne w relacji rodziców z dzieckiem. Pamiętajmy, że małżonkowie, którzy w swoich wyborach mogą zakwestionować swoją rolę jako żony czy męża, nigdy już nie zmienią roli rodzica wobec dziecka, które zaprosili na świat. Wzajemne, złośliwe przeszkadzanie sobie w budowaniu relacji macierzyńskiej i ojcowskiej sprawia dziecku ogromny ból. Uświadomienie rodzicom tych naturalnych zależności pozwala często wprowadzić w życie zmiany, które uchronią ich ukochane dzieci przed niektórymi bolesnymi skutkami tej sytuacji.
Bywa i tak, że rodzice zwierzają się dziecku, próbując wytłumaczyć mu przyczynę rozstania. W ten sposób wymagają od niego bycia dorosłym. Mówi się wówczas o parentyfikacji dziecka, które staje się „zastępczym partnerem”. To dość niebezpieczna sytuacja.
– Zdarza się tak, że zdradzona i pozostawiona żona zamyka się w swoim żalu i traktuje dziecko jako powiernika, przyjaciela, pocieszyciela. To rola, której to dziecko nie powinno pełnić. To pokazuje, jak bardzo rodzice potrzebują wsparcia w czasie kryzysu. Jeśli w życiu takiej mamy czy taty jest ktoś dorosły, kto może wesprzeć (przyjaciółka, brat, siostra, terapeuta itp.), to ten „system wsparcia” dorosłego pełni również funkcję zdejmującą ciężar z przebywającego w domu dziecka. To bardzo ważne. Zobaczmy przez chwilę, jak może się czuć dziecko, które stało się powiernikiem rodzica. To ono właśnie jest przedstawiane jako dzielne, tak dobrze radzące sobie z sytuacją. Ono depresyjnej mamie robi herbatę i przykrywa kocem. Ono robi wszystko, by porzucony tato był zawsze zadowolony i dumny z niego w każdej sytuacji. To dziecko to rodzinny bohater, przyjaciel, psycholog, opiekun, który zawsze jest gotów nieść pomoc. Aby utrzymać relację z rodzicem, dziecko pełni bardzo oddanie powierzoną mu rolę. Wtedy jest ważne, potrzebne, przydatne. Niestabilny emocjonalnie rodzic z łatwością popycha w tę stronę przecież „chętne” do pełnienia takiej roli dziecko. Nie ma miejsca w tej relacji na złość na rodzica, niezrozumienie jego decyzji, na walkę. Na zewnątrz wszyscy widzą „małego świętego”, anioła rodzinnego, a w środku rozgrywa się dramat. Dziecko poświęca własne kluczowe potrzeby bezpieczeństwa i uzyskania wsparcia w rozwoju na rzecz opieki nad dorosłym. Taki rodzaj relacji jest uznawany za przemoc wobec dziecka, za naruszenie jego niezbywalnych praw do opieki i zapewnienia mu warunków rozwojowych.
W przypadku rozwodu dzieci często szukają przyczyny w sobie: Może mogłem być grzeczniejszy? Lepiej się uczyć, nie kłócić się z rodzeństwem… Co zrobić, by i one nie obarczały się winą za taką sytuację?
– Szukanie „winowajcy” to naturalny proces. Jeśli jest wina, to trzeba znaleźć także jej właściciela. Dziecko jest związane silną więzią lojalności z rodzicami. Trudno zatem im przypisać winę. Poszukiwania trwają nadal. I dziecko trafia do siebie. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest elementem tej rodziny. Jest częścią tego systemu, który się rozpada. „Jeśli nie jest winna mama, nie jest winny tato, naturalne jest to, że winna jestem ja”. To jest taki prosty proces. Bardzo trudno go odwrócić. Człowiekowi jest trudno być obrońcą dla samego siebie, gdy chce kochać innych i nie stracić ich uwagi i czułości. Jedno powiedzenie: „To nie twoja wina” długo nie wystarcza. Jeśli nie moja, to czyja? Kto zawinił? Kto coś zepsuł? Jak to naprawić? Co z tym „zepsutym” zrobić? Pojawiają się kolejne pytania. Sytuacja rozpadu rodziny tak bardzo pokazuje, jak wiele jest powiązań, nici zależności, wzajemnych oczekiwań i potrzeb. Dziecko rozumie wspaniale prosto: skoro jest skutek, to musi być przyczyna. Ono jest poszukiwaczem tej przyczyny w nadziei, że gdy ją znajdzie, będzie mogło ją zmienić. Dlatego tak łatwo sięga po poszukiwanie przyczyn w sobie. Mądre towarzyszenie rodzącym się pytaniom dziecka jest bardzo istotne. Pytania pozostawione bez odpowiedzi nie znikną z głowy dziecka. Rodzicom jednak trudno przyznać się przed dzieckiem do poniesionej porażki. To jest takie przedziwne, że w sytuacji, która tak bardzo obnaża ludzkie słabości, my, dorośli do końca próbujemy udawać nieomylnych.
Czym jest opieka naprzemienna? Jakie są jej mocne i słabe strony?
– Opieka naprzemienna to sposób opieki nad dzieckiem po rozwodzie rodziców. Sąd przyznaje każdemu z rodziców prawo do pieczy nad dzieckiem w określonym czasie w ciągu roku. Dziecko, na przykład, pozostaje pod opieką matki przez dwa tygodnie, a następnie dwa tygodnie spędza u ojca. Różne mogą być te ustalenia w zależności od woli i możliwości rodziców. Ważniejszym od tego koniecznego, sądownego ustalenia wydaje mi się porozumienie zawarte pomiędzy rodzicami, ale takie porozumienie, którego główną podstawą będzie dobro dziecka. Określenie „dobro dziecka” jest niejasne i nieokreślone w prawie polskim. Wartości, na które powołują się sądy w takich sprawach, to opieka, troska i ochrona. Tych wartości jest znacznie więcej. Kiedy już jednak dojdzie do ustaleń zasad tej opieki i oboje rodzice mają zgodę na takie ustalenia, wówczas rozpoczyna się nowa „normalność” dla całej rodziny. Niestety, zdarza się, że te ustalenia są kolejnym elementem rozgrywki pomiędzy rodzicami. To dodatkowo destabilizuje i tak bardzo trudną sytuację. Nie jestem także osobiście zwolenniczką sytuacji rozdzielania domu dziecku na dwa (dwa tygodnie u jednego rodzica, dwa u drugiego). Taka sytuacja, w mojej opinii, zaburza podstawową potrzebę niezmiennej stabilności. Które łóżko jest bardziej moje? Gdzie mają być moje rzeczy? Jak podzielić mój świat na dwa, które mają funkcjonować równocześnie? Tutaj jednak trzeba mocno kierować się potrzebą dziecka. Być może nastolatek będzie widział korzyści w takim rozwiązaniu i będzie potrafił w tej zmienności się odnaleźć. Młodsze dziecko może mieć z tym bardzo duży problem. Rodziców, którzy tak bardzo walczą o pełną naprzemienność, proszę o zastanowienie się nad pytaniem, jakie są kluczowe potrzeby ich dziecka. To trudny balans pomiędzy realizacją potrzeb rodziców, a potrzebami dziecka. Pamiętajmy, że dziecko tych potrzeb nie zrealizuje samo. Jest zupełnie zależne od woli swoich rodziców. Na pewno poczucie bezpieczeństwa dziecku zapewniają zasady wypracowane w poszanowaniu jego potrzeb, a co ważne – przestrzegane przez oboje rodziców. Kluczowe wydaje mi się też wzajemne poszanowanie praw opiekuńczych przez mamę i tatę. Czyli absolutnie rujnujące dla dziecka będzie powiedzenie z pogardą przez mamę po powrocie od taty: „Co wy tam znowu robiliście? Na pewno nie odrabiałeś lekcji! Teraz ja będę się musiała z tym męczyć…”.
Co zrobić, kiedy dziecko odmawia widywania jednego z rodziców? Co może być tego przyczyną i jaką postawę powinien przyjąć rodzic, który chce dla dziecka jak najlepiej?
– Mogą być bardzo różne przyczyny odmowy przez dziecko widywania jednego z rodziców. Jeśli przyczyną jest stosowanie przez rodzica jakichś form nacisku, czy nawet przemocy, i wiemy o tym, to taka izolacja jest uprawniona i konieczna. Inaczej ma się sprawa z opisanym wcześniej syndromem PAS. Diagnoza zewnętrzna może pomóc ustalić, jaki jest powód tej niechęci. Ale tutaj również ostrożnie. Jeśli okazuje się, że niechęć jest indukowana dziecku przez matkę, to jeszcze nie oznacza, że należy ją na siłę przełamywać. Tę niechęć dziecko przeżywa realnie. Jest zasymilowane z opiniami na temat ojca. Potrzebna jest praca z całą rodziną, szczególnie z mamą, nad motywami jej postępowania. To czasami długi proces. W filmie na podstawie powieści M.L. Stedman Światło pomiędzy oceanami jest ukazana przejmująca historia dziewczynki, która jest zawieszona pomiędzy rodzicielskimi pragnieniami. Kiedy wraca pod opiekę biologicznej matki, głęboko nie rozumie tej sytuacji, ponieważ inna była opowieść, którą żyła do tej pory. Kogo innego uznawała za mamę. Same dobre pragnienia dorosłych nie wystarczą. Bardzo ważne są wersje świata, opinie o ludziach, które przedstawiają swojemu dziecku.
Całkiem niedawno w wielu miastach Polski pojawiły się billboardy z napisami „Kochajcie się, mamo i tato”, przygotowane w ramach kampanii zorganizowanej przez Fundację Nasze Dzieci – Edukacja, Zdrowie, Wiara. Nie pozostały bez echa. Sam prezes Mateusz Kłosek w jednym z wywiadów powiedział, że takie słowa mogą boleć, choć dają też do myślenia – „że warto ciągle pracować nad tą najważniejszą relacją w życiu”. Czy to jednak nie jest za bardzo bolesne dla dzieci, które nie mogą już tak powiedzieć rodzicom?
– Nie podejmę się być głosem tych dzieci, które czytają taki napis na billboardach. Wzajemna miłość rodziców jest ogromnym pragnieniem każdego dziecka. To niezaprzeczalny fakt. Czy takie plakaty będą miały moc wywołania refleksji w głowach rodziców? Także nie wiem… Być może zamierzeniem twórców kampanii było wpłynięcie na decyzję o rozwodach. Pewnie trzeba by było zrobić badania skuteczności tego przekazu. Nie wiem za bardzo, w jaki sposób. Jeśli jednak takie zdanie przeczytane przez rodziców w konflikcie sprawi, że w ogóle dostrzegą oni głos swoich dzieci i będą bardziej na niego uważni, to myślę, że to już dużo. Chcielibyśmy bowiem, żeby do rozwodów dochodziło jak najrzadziej, a jeśli taki dramat już się rozgrywa, to żeby minimalizować, jak tylko się da, negatywne skutki – bliskie, jak i te odległe, które ujawnią się dopiero w przyszłości…
Według wstępnych szacunków w 2020 r. rozwiodło się około 51 tys. par małżeńskich, tj. o około 14 tys. mniej niż rok wcześniej. Zawarto ponad 145 tys. związków małżeńskich, tj. o ponad 38 tys. mniej niż rok wcześniej.
Zauważalne w 2020 r. spadki w liczbie zawieranych małżeństw oraz orzeczonych rozwodów i separacji mogą wynikać m.in. z ograniczeń i restrykcji wdrażanych w związku z COVID-19, w tym obostrzeń sanitarnych (np. dotyczących organizacji ślubów i wesel) oraz czasowo ograniczanej działalności sądów, a tym samym z odwoływania rozpraw rozwodowych i o separacje.
Około 700 małżeństw uzyskało sądowe orzeczenie o separacji w 2020 r. Każdego roku odnotowuje się nieliczne przypadki zniesienia separacji, tj. powrotu do małżeństwa, jednak większość małżeństw pozostających w prawnej separacji wnosi o rozwód.
W 2019 r. na każde 10 tys. istniejących małżeństw 74 zostały rozwiązane na drodze sądowej, podczas gdy w 1990 r. było ich 48.
Coraz częściej sąd orzeka wspólne wychowywanie dzieci przez rozwiedzionych rodziców – w 2019 r. takich rozstrzygnięć było ponad 62% (wobec 29% w 2000 r .).
Opieka przyznana wyłącznie matce dotyczyła około 33% przypadków (wobec 65% w 2000 r.), natomiast wyłączną opiekę ojcu przyznano tylko w około 3% orzeczeń.
Prawie 3-krotnie wyższa jest częstość rozwodów w miastach niż na wsi.
Źródło: Analiza statystyczna GUS Sytuacja społeczno-gospodarcza kraju w 2020 r.