Wicemarszałek Senatu z Lewicy Gabriela Morawska-Stanecka poskarżyła się na lidera swojej formacji Włodzimierza Czarzastego. Miał grozić, że ją „odstrzeli z polityki”. To następstwo różnicy zdań na temat wspólnego głosowania z PiS. Pani wicemarszałek była przeciw porozumieniu z partią Kaczyńskiego. I mówiła o tym w mediach.
Natychmiast podniosły się protesty polityków mających to samo stanowisko polityczne co Morawska-Stanecka. Ale pojawiły się też oskarżenia, że Czarzasty posługuje się „przemocowym językiem wobec kobiet”. A że inny człowiek SLD Marek Dyduch miał nieszczęście porównać polityczkę Koalicji Obywatelskiej Barbarę Nowacką do swojej żony, która „też nic nie rozumie”, orzeczono, że lewica postkomunistyczna wraca do patriarchalnych korzeni. Antyklerykalny harcownik Leszek Jażdżewski pyta, kiedy ta formacja wyrzuci Czarzastego za stosunek
do kobiet.
Słucham tego z zadziwieniem. Bo możliwe, że Czarzasty wykazał się zbytnią brutalnością. Pewnie traktowanie pani wicemarszałek to przyczynek do dyskusji o przestrzeni dopuszczalnej wolności w partiach. Ale przecież nie jako kobietę chciał ją odstrzeliwać. Gdyby była mężczyzną, usłyszałaby to samo.
Samej polityczce uwagi Czarzastego w stylu „Już byłaś grzeczna, już było między nami dobrze” skojarzyły się z groźbami mężów „przemocowców”. Cóż, każdy ma takie skojarzenia,
na jakie zasłużył. Niektórzy politycy Lewicy naturalnie już się ukorzyli. Zapowiedziano antydyskryminacyjne szkolenia w klubie tej formacji. Siła ideologii jest przemożna.
Jeśli kobieta wchodzi do polityki, może się skarżyć na chamstwo, pewnie nawet powinna. Ale czy powinna oczekiwać szczególnego traktowania z powodu swojej płci? Szczególnie zabawne jest to w przypadku zwolenniczek feminizmu. Przepuszczanie kobiet w drzwiach uznają za seksizm. Ale dotknięte czymś, wciąż powołują się na przywileje, których same się wyrzekły, żądając równego traktowania w typowo męskich (dawniej) rolach.
Takie przypadki pojawiają się ciągle, nie tylko w polityce. Rozumiem walkę z mobbingiem w szkołach teatralnych. Ale oto nagle na pewnym blogu feministka oskarża rektora warszawskiej Akademii Teatralnej o przemoc, niemal o patronowanie gwałtom, bo młodej reżyserce nie chce przyznać racji w konflikcie z mężczyzną. A przecież kobiet trzeba bronić.
Czytam, że kobiety skręcają w lewo, a mężczyźni w prawo. To przesada, statystyczne różnice w ideowych sympatiach obu płci są wciąż niewielkie. Ale prawdą jest, że feminizm staje się bronią w ważnych i błahych sprawach. I może to zrozumiała kara dla mojej płci za wielowiekowy rzeczywisty patriarchat. Ale terror jakiekolwiek poprawności prowadzi do absurdu.
Nie dziwię się więc, kiedy młodzi mężczyźni szukają ratunku w prawicowych klimatach. To psycholog Zofia Milska-Wrzosińska pisała kilka lat temu, a nie jest ona człowiekiem prawicy, o podwójnych obciążeniach płci męskiej. Żąda się od nich brania odpowiedzialności za kobiety, okazywania im jak dawniej respektu, a równocześnie non stop przypomina, że są one samodzielne i uprawnione do realizowania własnych aspiracji bez oglądania się na nikogo. Co więcej, że mają prawo brać odwet za dawną dyskryminację. Facet ma być równocześnie partnerem i sługą. Nie zawsze łatwo to godzić.
Nie współczuję Czarzastemu, tak jak nie współczuję lewicowcom osądzanym za molestowanie, nim zapadły jakiekolwiek formalne wyroki. Sami cierpicie od przesady, którą zaakceptowaliście. Ale boję się kolejnych tego typu historii, bo uczynią relacje między płciami czymś nie do zniesienia. A wystarczy się odwoływać do jednego: do przyzwoitości.