Logo Przewdonik Katolicki

Mama silikonowego dziecka

Natalia Budzyńska
Jest to jedna z fotografii cyklu „Reborn”, za który Karolina Jonderko otrzymała II nagrodę World Press Photo w kategorii projektów długoterminowych fot. Karolina Jonderko/World Press Photo

Zaalarmowany przez przechodniów policjant musiał wybić szybę, żeby uwolnić nieprzytomne niemowlę z przegrzanego samochodu. Jego matka była w sklepie. Okazało się, że w foteliku samochodowym leżała hiperrealistyczna lalka.

Zastanawiam się, od czego zacząć? Od lalki Baby Born czy od zabawki tamagotchi? A może trzeba by przeanalizować funkcję lalek w życiu człowieka w ogóle?
Jednak zacznę od tamagotchi. Plastikowe elektroniczne jajko, a w nim pikselowe stworzonko, o które trzeba dbać, żeby nie umarło. Właśnie tak: „nie umarło”. Zabawka wymyślona w Japonii w 1996 r., w kolejnych wcieleniach coraz bardziej „żyjąca”. No bo najpierw jest jajko, potem wykluwa się z niego nieokreślone zwierzątko, a może raczej żyjątko, otrzymuje imię i płeć. Opiekun musi je karmić, myć, sprzątać, gdy zrobi kupę, organizować dzień. Oczywiście za sprawą naciśnięcia odpowiedniego przycisku. A kiedy żyjątko zostanie zaniedbane, wtedy „choruje” lub nawet „umiera”. Dzieciom tamagotchi spodobało się od razu, tym bardziej że miały nad stworkiem władzę, można było go nawet ukarać za nieposłuszeństwo, ale lepiej pochwalić, bo najważniejszy był wskaźnik szczęścia tamagotchiego. Dorośli podzielili się na dwie grupy: jedni gry bronili, bo przecież uczy odpowiedzialności i opiekuńczości, inni widzieli zagrożenia, bo zabawka angażowała dziecko za bardzo. Można było stać się jej niewolnikiem, poświęcając czas elektronicznemu stworkowi zamiast prawdziwym relacjom. Dzieci mówiły, że ich przyjacielem jest tamagotchi, noszą go w kieszeni i co jakiś czas poją i karmią, a dorośli dodawali: a twój prawdziwy pies, to kiedy był na spacerze?
Tamagotchi jednak nie dał się przytulić, a to przecież ważne, więc pojawiła się inna zabawka: puchaty stwór Furby. W ulotce dołączonej do zabawki można przeczytać, że należy codziennie mu mówić: kocham cię. I oczywiście o niego dbać, a on za to potrafi odwdzięczyć się reakcją na dotyk. Umie też zachorować, ale nie wiem, czy umiera.
W ten sposób doszliśmy do lalek Baby Born, na które jest boom od kilku lat. Małe dziewczynki chcą odgrywać rolę mam w zabawie w dom i zamiast po Barbie sięgają po lalkę bobasa, interaktywnego winylowego niemowlaka, który jest mięciutki, płacze „prawdziwymi łzami”, robi siusiu i kupkę do pieluchy lub nocnika, a nawet pije z butelki specjalnie dla niego przygotowane przez producenta jedzenie. To marzenie pokolenia „chodzących lalek” i „mówiących lalek” z oczami, które się zamykały i otwierały.
Teraz tylko krok do lalek Reborn.

Sztuczne dziecko dla dorosłych
Reborn to lalki do złudzenia przypominające noworodki. Można je tulić, wozić w wózku, zmieniać pieluchę, kąpać. Tyle że to nie zabawka dla dzieci, a dla dorosłych. Takie silikonowe nieprawdziwe dziecko. Kupuje się dla niego ubranka nie w sklepie dla lalek, ale w sklepie dla dzieci. No i nie produkuje się ich masowo – nie ma dwóch takich samych, na zamówienie tworzą je tak zwani rebornerzy. Im lalka bardziej realistyczna, tym droższa – może osiągnąć cenę nawet kilku tysięcy dolarów. Nic dziwnego, cały proces jest bardzo czasochłonny i wymaga odpowiedniego talentu. Rebornerzy mówią o sobie: artyści, na świecie w środowisku jest znanych kilka nazwisk. Ale od początku.
Zaczęło się w Stanach Zjednoczonych pod koniec XX w. od zwykłego hobby. Najpierw chodziło o faktyczne „odrodzenie”: ze starej lalki powstawała nowa, całkowicie unikalna. Na przykład kupowano masowo produkowane lalki z serii Baby Born, zmywano acetonem jej fabryczne rysy twarzy i tworzono ją na nowo, tak aby jak najbardziej przypominała prawdziwe niemowlę. Można to osiągnąć poprzez domalowanie sieci drobnych podskórnych żyłek czy doczepienie rzęs. Wokół tych hobbystycznych zajęć szybko zorganizowała się społeczność, która ogarniała coraz większą liczbę osób: wytwórców i chętnych do kupienia takiej jedynej w swoim rodzaju lalki.
Dzisiaj to całkiem spora i całkiem komercyjna nisza. Nikt już nie bawi się acetonem, rebornerzy kupują u producentów głowy, kończyny, rzęsy, korpusy, szklane oczy, specjalne farby i pędzelki, a nawet ludzkie włosy. W Stanach można wybrać się na kurs reboringu, organizowane są konwenty, podczas których prezentowane są lalki, także te najdroższe, z wszczepionym mechanizmem, który sprawia, że lalka jest ciepła, a jej klatka piersiowa porusza się w rytm oddechu. Lalkę trzeba powlec kilkudziesięcioma warstwami termoutwardzalnej farby, wtedy staje się podobna do ludzkiej skóry. Niektóre miewają potówki, lekkie zadrapania, ślinią się. Ważą tyle, ile prawdziwy niemowlak tej wielkości. Mają też zapach niemowlęcy. Kiedy weźmie się je na ręce, trzeba przytrzymać główkę. Materiał, z którego lalki są wykonane, to winyl lub silikon, który daje wrażenie odpowiedniej miękkości skóry. Niektóre w zestawie mają pępowinę.

fot-Karolina-Jonderko-2-World-Press-Photo.jpg

Lalka reborn otulona kocem – wygląda na tyle realnie, że wielu ludzi myli ją i inne reborny z prawdziwymi dziećmi; Karpacz, 3 lipca 2020 r.  fot. Karolina Jonderko/World Press Photo

„Adopcja”
Lalki Reborn się nie kupuje – ją się adoptuje. Adopcyjna rodzina otrzymuje „metrykę urodzenia”, w której widnieje oprócz daty „urodzenia”, także imię nadane przez „rodzica” (wytwórcę). Miejsce, w którym naprawia się uszkodzenia lalki,to oczywiście „szpital”, a sklep z lalkami to „żłobek”. W Polsce otwarte zostało nawet „okno życia”, do którego można oddać lalkę, która się znudziła. Oczywiście, można tę nomenklaturę traktować z przymrużeniem oka,  lecz tylko do pewnego momentu (o tym za chwilę).
Środowisko twierdzi, że to lalki dla kolekcjonerów. Jedni kolekcjonują modele samolotów i dbają o to, żeby były najbardziej podobne do oryginałów (choć przecież nie rozmiarem!), a inni lalki udające niemowlaka w każdym szczególe. Tacy kolekcjonerzy mają np. cały pokój w lalkach, tych najdroższych. To oczywiście zabawa dla najbogatszych. Ale co powiedzieć o klientach, którzy zamawiają u rebornera wykonanie lalki będącej podobizną ich dziecka? Albo zmarłego w niemowlęctwie dziecka? Albo dziecka z wadą genetyczną. Albo wcześniaka z wąsami podającymi tlen?
O problemie z Rebornami opowiada film dokumentalny z 2008 r. My fake baby (Moje sztuczne dziecko). Pokazuje życie młodego małżeństwa, mającego już kilkoro „adoptowanych” dzieci. Ta symulowana matka urządziła im w swoim domu pokój, każde z nich ma swoje łóżeczko albo kołyskę i swoje zabawki. W opiece nad nimi pomaga jej matka, czyli „babcia”. Kołyszą lalki, wychodzą z nimi na spacery, przebierają. Wspaniała wielodzietna rodzina, tyle że symulowana. Do tego stopnia, że nowymi „dziećmi” zachwycają się nawet sąsiedzi i ekspedientki. Wszyscy biorą udział w grze. W Stanach takie sytuacje są rzeczywiście popularne, w mediach społecznościowych można zobaczyć fotografie przedstawiające niby-rodzinne fotografie z maluchem w nosidle, w wózku, w basenie, w przydomowym ogrodzie, w restauracji z „dziadkami” i „rodzeństwem” (wiele pseudodzieci ma prawdziwe, żywe rodzeństwo). Matki odwożąc starsze dzieci do szkoły, zabierają ze sobą Reborna w foteliku i sadzają go na przednim siedzeniu. Takie fikcyjne życie budzi kontrowersje.

Terapia lalką?
Rebornami zainteresowała się kilka lat temu polska fotografka Karolina Jonderko. Za swój projekt „Reborn” otrzymała jedną z tegorocznych nagród World Press Photo. Przez lata towarzyszyła polskiej rebornerce i jej klientkom. Opowiedziana przez nią historia tych kobiet nie jest oceniająca. Autorka fotografii jest otwarta na różne interpretacje tego zjawiska, jest pełna empatii wobec swoich bohaterek. Jest wśród nich matka czworga dzieci, która ostatnią ciążę poroniła, jest mama wcześniaka, który umarł, i kobieta, która przez wiele lat nie mogła zajść w ciążę. Są kobiety samotne i mężatki, młode i starsze, zmagające się z syndromem pustego gniazda. Umawiają się wspólnie na spacery ze swoimi „dziećmi”, albo na kawę, i wymieniają się doświadczeniami. Jonderko widzi w lalce Reborn przedmiot terapeutyczny, wypełniający pustkę po stracie lub zaspokajający niezrealizowany instynkt macierzyński. Z kolei wielu psychologów krytykuje tego rodzaju terapię. To zwykła lalka, nie może grać roli żywego człowieka. Nie płacze, nie choruje, nie przeszkadza. Nie umiera.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki