Logo Przewdonik Katolicki

Zawsze ten sam cud narodzin

Weronika Frąckiewicz
Inkulturacja oparta na wzajemnym szacunku jest podstawą jakichkolwiek działań na rzecz lokalnej ludności fot. Archiwum Redemptoris Missio

Rozmowa z Sarą Suchowiak o porodach w Afryce: o instynkcie rodzenia, porodówkach bez mężczyzn i rodzeniu w ciszy

Jesteś położną z kilkuletnim stażem. Odbierałaś porody w Polsce, ale i w czterech różnych afrykańskich krajach: Ghanie, Kamerunie, Republice Centralnej Afryki (RCA) i na Madagaskarze. Czy to, jak wygląda poród, to kwestia instynktu i natury czy czynników społeczno-kulturowych?
– Na początku naszej rozmowy chciałabym zaznaczyć, że warunki w dużej mierze zależą od usytuowania danej placówki, nie możemy uogólniać i mówić o Afryce jako monolicie. Opowiadam o miejscowościach, w których byłam, o miejscach specyficznych, najbardziej ubogich. Tam, gdzie pracowałam, standard medyczny był niewyobrażalnie niski, zwłaszcza w krajach byłych kolonii francuskich. A wracając do pytania, mechanizm porodu, czyli sposób, w jaki dziecko przechodzi przez kanał rodny, jest wszędzie taki sam. Natury nie zmienimy. Jednak poza nią poród jest zależny od indywidualnej budowy ciała, a także tradycji, wierzeń czy uwarunkowań kulturowych i społecznych. Każdy poród jest inny, nawet w Polsce, każda kobieta przeżywa go inaczej. Myślę, że u nas porody są mniej instynktowne i zdecydowanie bardziej zmedykalizowane. W Afryce, gdzie bardzo dużą rolę odgrywają wierzenia i tradycje, także porody są bardzo mocno pod ich wpływem. Niewątpliwie na poród wpływa także miejsce narodzin. Niedawno wróciłam z RCA, gdzie wyposażeniem sali porodowej był zwykły drewniany stół. Nie można zapomnieć także o medykach zajmujących się przyjmowaniem porodów, ich wiedza, doświadczenie, postępowanie także ma znaczenie. W miejscach, gdzie pracowałam, najczęściej pracowały osoby przyuczone lub po prostu zajmujące się porodami ze względu na własne bogate doświadczenie położnicze, ale bez wykształcenia medycznego. W ten sposób pełnią funkcję akuszerek wiejskich, potocznie nazywa się je matronami. Nawet jeśli z książek dowiedzą się o słuchaniu tętna płodu detektorem, to go nie posiadają, teoretycznie wiedzą, że jest vacuum albo ssak, ale nie mają ich na stanie w przychodni. To, czym się posługują, to głównie ich własne ręce, oczy i uszy. To także ma wpływ na przebieg porodu.

W Polsce przygotowania do porodu trwają niemalże całą ciążę: szkoły rodzenia, ćwiczenia dla ciężarnych, wyprawki dla dziecka. Debatujemy, czy lepszy jest poród w szpitalu, czy w domu, rodzinny czy w pojedynkę. Sam poród jest mocno celebrowany. Jak afrykańskie kobiety przygotowują się do porodu?
– W Afryce przygotowanie do porodu opiera się przede wszystkim na instynkcie. Skurcze przepowiadające traktowane są przez kobiety bardzo normalnie, nie biegną one od razu do szpitala. Afrykanka wie, że gdy ma pierwsze skurcze, może iść rano po wodę, może ugotować dzieciom coś na śniadanie, może pozbierać mango, a nawet je sprzedać na rynku. Towarzyszy jej świadomość, że to coś normalnego, a sam poród jest procesem i nie ma sensu burzyć całego porządku świata, bo dostała skurczy. W Polsce bardzo często kobiety pojawiają się w szpitalu, zanim poród się rozpocznie. W Afryce, gdy kobieta przychodzi na porodówkę, to ma już 5–6 cm rozwarcie i jest za połową porodu. Kobiety podchodzą do tego normalnie – robią, co mają zrobić, przychodzą, rodzą i idą do domu. Bardzo często chcą wychodzić do domu bezpośrednio po porodzie, niełatwo było je przekonać, żeby zostały choć dwie godziny. W Polsce dużo mówimy o porodach w pozycjach wertykalnych, powrotach do natury rzekomo inspirowanych Afrykankami. Co ciekawe, kobiety nie rodzą tam w pozycjach naturalnych. Być może w domach tak, ale w przychodniach odbywa się to zawsze na leżąco, na twardej desce, rzadko kiedy na łóżku porodowym. Przeprowadzałam w Afryce zajęcia z pozycji wertykalnych, żeby pokazać im, że my chcemy brać z nich przykład, zachęcić, aby wracały do swoich korzeni. One zawsze wtedy mi mówią: „Ale my nie chcemy rodzić jak dzicy, chcemy rodzić jak w Europie, rodzić na łóżkach”. W Afryce rozwinięte jest tradycyjne ziołolecznictwo, często bardzo skuteczne, wykorzystujące mądrość ludową i bogactwo przyrody. Gdy rozmawiam z tutejszym personelem medycznym, twierdzą, że są to wierzenia dla ludzi niewykształconych i oni nie chcą z tego korzystać, ale przyjmować leki jak my. Trochę się wszystko powywracało do góry nogami. My chcemy być jak oni, a oni jak my. Znajdujemy się w jakimś dziwnym miejscu cywilizacyjnym.

Mieszkając przez jakiś czas w Kamerunie, byłam świadkiem porodu. Młoda kobieta nie wydała podczas całej akcji porodowej ani jednego dźwięku. Byłam w szoku. Okazało się, że tak nakazuje tradycja plemienia, z którego dziewczyna pochodziła. Z jakimi tradycjami porodowymi Ty się spotkałaś?
– Afryka jest wielka, więc jest cała masa różnych zwyczajów. W tym samym państwie kobiety z różnych plemion podchodzą do porodu w inny sposób. We wspomnianym przez ciebie Kamerunie pracowałam z kobietami z dwóch różnych plemion Fulbe i Baya. Pomimo że jedne i drugie to Kamerunki, ich zwyczaje porodowe są bardzo odmienne. Fulbe, zazwyczaj drobne kobiety, rodzą po cichutku, nie wydając żadnych dźwięków. Moim zdaniem wpadają w trans porodowy. Szczerze mówiąc, trudno mi było uchwycić, kiedy mają skurcze, gdyż bardzo wewnętrznie to znosiły. Gdy wyczuwały skurcze parte, zgłaszały je i dopiero szłyśmy na łóżko porodowe. Rodziły zupełnie w swoim rytmie. Kobiety z plemienia Baya w trakcie porodu lubią rozmawiać, krzyczeć, są bardzo głośne, demonstrują, że rodzą, rozbierają się do naga. Przywiozłam ze sobą piłki porodowe – takie, jakich używamy w Polsce do pozycji wertykalnych w pierwszym okresie porodu, jako jedną z niefarmakologicznych metod łagodzenia bólu porodowego. Totalnie je odrzuciły, wolały pochodzić po ogródku z sąsiadkami, więc piłki zostały przekazane na rehabilitację dla dzieci, a one radziły sobie po swojemu.

Spotkałaś się z jakimiś przesądami dotyczącymi ciąży lub porodu?
– Oczywiście. Z jednej strony Afrykańczycy chcą dążyć do standardów zachodnich, rezygnując z naturalnych metod, np. ziołolecznictwa, a z drugiej strony wierzą w bardzo dużo przesądów. Obserwowałam to w każdym kraju. Kobieta w ciąży nie może jeść np. żółwia, gdyż będzie miała krwotok poporodowy, podobnie jak nie może spożywać jajek. Nieważne jak bardzo absurdalne wydawały się pewne stwierdzenia, bardzo uważałam, aby nie wyśmiewać ich wierzeń. To jest ich tradycja i w jakiś sposób trzeba to uszanować. Na pewnym etapie jest to jednak trudne, zwłaszcza gdy nie chcą podać przepisu na herbatę przeciw malarii osobom, których nie stać na leki, tłumacząc, że zioła to zabobony, ale kobieta ciężarna z niejasnych przyczyn nie może jeść jajek.

W Polsce poród jest wydarzeniem, a jaki ma status w Afryce?
– Poród jest jednym z naturalnych elementów życia. Każde z narodzonych dzieci jest ważne dla kobiety, ale ona ma świadomość, że dziecko może urodzić się martwe lub umrzeć w pierwszych miesiącach życia. Może przez to podchodzą do kwestii porodu z większym dystansem. Jednak na pewno przeżywają moment narodzin inaczej niż w Polsce. Inną sprawą jest celebracja śmierci. W Afryce pogrzeb obchodzony jest jak wielkie święto, wszyscy się zjeżdżają, zazwyczaj trwa kilka dni. Im starszy jest ten, kto umarł, tym jego pogrzeb jest bardziej huczny. Nie spotkałam się ze świętowaniem narodzin, nie ma pępkowego itp. Oczywiście, nie znaczy to, że takie tradycje nie istnieją, po prostu ja ich nigdy nie widziałam. Jeśli chodzi o przygotowania do porodu, kobiety mają konsultacje prenatalne. Wyglądają one zupełnie inaczej niż u nas – jest to szybkie sprawdzenie stanu ogólnego zdrowia ciężarnej. Starałam się uczulić personel w przychodniach, że gdy widzą przesłanki sugerujące możliwe komplikacje okołoporodowe, np. ciążę bliźniaczą albo położenie dziecka inne niż główkowe, powinni przekonać kobietę, aby zbierała pieniądze i udała się na poród do szpitala, gdzie w razie czego będzie możliwość wykonania cięcia cesarskiego.

Fot-Archiwum-Redemptoris-Missio-2.jpg

Edukacja w Afryce przebiega wielowymiarowo, zarówno na płaszczyźnie praktycznej, jak i teoretycznej. Jest to jednak transakcja wiązana: ten, który uczy, w tym samym czasie jest również uczony fot. Archiwum Redemptoris Missio

W niektórych plemionach afrykańskich dziecko dostaje imię dopiero po kilku tygodniach od narodzin – jeśli do tego czasu przeżyje, jego szanse na dalsze życie rosną. Na początku mnie to szokowało, ale gdy zobaczyłam, jak kruche jest tam życie, zaczęłam bardziej rozumieć ten zwyczaj. Często spotykałaś śmierć w Afryce?
– Mój pierwszy pacjent w Kamerunie zmarł. Był to wcześniak, którego mama zostawiła w szpitalu, gdyż sytuacja ją przerosła. To było dla mnie ciężkie doświadczenie, bo przyjechałam ratować życie, a spotkałam wcześniaka, który w tamtych warunkach nie miał szans na przeżycie. To był też mój pierwszy kontakt z umierającym dzieckiem – jedyne, co mogłam dla niego zrobić, to nakarmić, ogrzać i być przy nim. Potem spotykałam wielu ludzi w skrajnym stanie zdrowia, śmiertelnie chorych, ale w trakcie porodu nie zmarło żadne dziecko ani kobieta.

Porody rodzinne mają w naszym kraju coraz więcej zwolenników. Podczas lockdownu to była jedna z głównych bolączek kobiet w ciąży, że nie będą mogły rodzić ze swoim mężem. Jak okołoporodowa obecność ojca przejawia się w Afryce?
– Porodówka jest niedostępna dla mężczyzn, gdyż poród jest w Afryce typowo kobiecym wydarzeniem. Nie jest tak, że kobieta jest na porodówce sama, zazwyczaj towarzyszą jej mama, teściowa, siostra, sąsiadka, przyjaciółka. Wszystkie one dają jej wsparcie, gdyż zazwyczaj same już rodziły, dają jej wskazówki lub po prostu umilają czas. Dopiero po porodzie, gdy mama i dziecko już są ubrani i gotowi do wyjścia, na porodówce pojawia się ojciec. W trakcie porodu mężczyzna z reguły był w pobliżu, ale nigdy na nią nie wchodził, nawet gdy pojawiały się komplikacje. Bardzo lubię ten trend afrykański rodzenia w kręgu kobiet.

Jak ludzie reagowali na białą położną?
– Na początku bałam się, jak będę odbierana przez miejscową ludność. Zastanawiałam się, co zrobić. aby przejść barierę i zminimalizować dystans. Zawsze staram się być elastyczna, dopasować się do warunków, w jakich tym razem przyszło mi pracować i żyć: szyłam sukienki z kolorowych afrykańskich materiałów, zrobiłam warkoczyki takie jak noszą tam kobiety, jadłam z nimi, nierzadko łamiąc różne zasady medycyny podróży (śmiech). Naprawdę starałam się zasymilować, a to zaowocowało tym, że dobrze się dogadywaliśmy i zbudowaliśmy fajną relację. Nigdy nie usłyszałam, że mam wracać do siebie.

Ryszard Kapuściński mimo swoich licznych podróży do Afryki pisał, że życie dla białego człowieka jest tam ekstremalnie trudne. Co dla Ciebie jest najtrudniejsze w Afryce?
– To, że kobiety rodzą tam w tak skrajnych warunkach. Zrozumiałam, dlaczego kobiety wolą rodzić w domach, bez niczyjej pomocy. Panuje powszechne przekonanie, że śmiertelność okołoporodowa jest wysoka, bo kobiety rodzą w domach, tymczasem gdy poznałam stan porodówek, sama również zdecydowałabym się na poród w domu. Najtrudniejsza jest świadomość, że kobiety przychodząc po pomoc na porodówkę, nie bardzo mogą na nią liczyć, w takim zakresie, do jakiego mają prawo. Jestem przekonana, że każda z nich zasługuje na pełną pomoc. Nie chodzi o to, żeby miały znieczulenie zewnątrzoponowe czy dostęp do wanny, ale trzeba zrobić wszystko, aby każda z nich wraz z dzieckiem przeżyła poród.

SARA SUCHOWIAK
Położna, wolontariuszka Fundacji Redemptoris Missio

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki