A gdybym ci powiedziała, że jedna piękna i potężna myśl jest w stanie zatrzymać to błędne koło… za każdym razem, gdy ją w sobie wzbudzisz? Gdybyś potrafiła pochwycić jedną prawdę, która uciszyłaby nawał kłamstw sprawiających, że odczuwasz bezsilność wobec własnego mózgu?
Wybieram ciszę z Bogiem
Ostatnio skontaktowała się ze mną znajoma. Emocjonalny wir, w który wpadła, był tak silny, że można było w niej zauważyć wręcz fizyczne zmiany. Gdy mówiła, chwyciłam ją za ramiona, jak gdybym chciała ją podtrzymać lub uspokoić. Jej małżeństwo przechodziło kryzys. Jedno z dzieci zachowywało się nieznośnie. Tempo życia doprowadzało ją do szału. Na skutek nieporozumienia doszło do poważnego pęknięcia w jej relacji z dobrą przyjaciółką.
Słuchałam, jak opisywała mi swoje zmagania, ze świadomością, że nie w mojej mocy jest powstrzymanie tej spirali. Chociaż istniało co najmniej kilkanaście praktycznych problemów, które wypadałoby rozwiązać, moja koleżanka najbardziej potrzebowała jednej jedynej rzeczy, która mogła jej przynieść pokój.
„Kocham cię – powiedziałam, patrząc jej w oczy – ale teraz potrzebujesz Jezusa”.
Tak, w odpowiednim momencie porozmawiamy.
Tak, pomogę jej, jak tylko będę w stanie.
Tak, moja znajoma będzie potrzebowała wsparcia najbliższych na ścieżce swego życia.
Ale teraz, w pierwszej kolejności, gdy spirala kręciła się jak oszalała, moja znajoma potrzebowała pobyć sam na sam z Bogiem. Potrzebowała tego, co tylko Jezus potrafi ofiarować.
Powiedziałam; „Teraz cię zostawię i spędzisz trzydzieści minut jedynie w obecności Boga”.
Zgodziła się.
W ciszy i spokoju nie tylko nawiązujemy kontakt z Bogiem, ale jesteśmy też w stanie dostrzec lepiej, co jest nie tak. Rozpoznanie naszych spiral i nazwanie ich to pierwszy krok na drodze do ich zatrzymania.
Uwięziona w spirali negatywnych myśli moja załamana znajoma desperacko poszukiwała odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Gdy jednak skontaktowałam się z nią dwadzieścia cztery godziny później, jedyne, co miała mi do powiedzenia, to dwadzieścia powodów, dla których czas bycia sam na sam z Bogiem nie doszedł do skutku. Och, doskonale rozumiem. Mam dokładnie tak samo!
Dlaczego najprostszy i najlepszy sposób na zachowanie długoterminowego zdrowia duszy jest tak absurdalnie trudny do zastosowania?
Powiem ci dlaczego: ponieważ prawdziwy, głęboki, osobisty czas z Jezusem sprawia, że nasza wiara rośnie, umysł doświadcza przemiany, a dusza odnowy. To dzięki niemu czujemy przynaglenie do dzielenia się Jezusem z innymi. To za jego sprawą spirale zostają zatrzymane.
Mówiąc wprost: całe piekło walczy, byśmy nie spotkały się z Jezusem.
Ucieczka w aktywność
Podczas mojego osiemnastomiesięcznego okresu wątpliwości i utrudzenia rzadko decydowałam się na spędzanie czasu jedynie z Bogiem, nie licząc przygotowań do szkoły biblijnej. Moja technika polegała na przetrwaniu nocy, a potem przezwyciężaniu zmęczenia litrami kawy, co pozwalało mi wypełniać obowiązki zawodowe. Gdy byłam czymś zajęta, moje nie‑do‑końca‑skonkretyzowane myślenie gdzieś znikało, a wątpliwości zdawały się ustępować. Rozproszona nie czułam bólu.
Gdybym się zatrzymała i spojrzała w głąb duszy, zapewne przeraziłabym się ogromem spraw, które domagały się we mnie naprawy. Nie chciałam usłyszeć, co Bóg mógłby chcieć do mnie powiedzieć. Nie miałam też zamiaru odkrywać, że – jeszcze trudniejsza opcja – postanawia milczeć, być Bogiem ukrytym; to jedynie pogłębiłoby moje wątpliwości co do Jego istnienia i miłości.
Jest tak wiele sposobów na unikanie ciszy, tak wiele typów hałasu, którymi postanawiamy wypełniać pustkę naszych dusz. Jednym z oczywistych przykładów są media społecznościowe. Odtwarzamy muzykę w samochodzie lub słuchamy jej przez bezprzewodowe słuchawki. Zapełniamy nasze grafiki wszelkimi dobrymi rzeczami, co do których jesteśmy przekonane, że powinnyśmy je robić. Żonglujemy uczestnictwem w komitetach i zaangażowaniem w niesłychanie ważne prace, starając się pozostawać w kontakcie z nierealistyczną liczbą znajomych, a jednak czujemy się samotne. Często robimy tak wiele dla Boga, ale rzadko się z Nim spotykamy. Czujemy też, że zawodzimy na wszystkich frontach.
Pośród całego tego zabiegania nie pozwalamy sobie usłyszeć Jego głosu, który mówi: zatrzymajcie się i we Mnie uznajcie Boga (por. Ps 46, 11).
Od czego tak uciekamy? Co powstrzymuje nas od wykrojenia miejsca i czasu na ciszę, której tak bardzo potrzebujemy?
Gotowa?
Tak, jesteśmy zajęte i rozkojarzone i niesłychanie trudno jest usiedzieć na miejscu.
Boimy się spojrzenia na siebie i spotkania z Bogiem.
Boimy się zostać odnalezione.
Zapominamy, że On nie tylko nas kocha, lecz także nas lubi.
Tak, On wszystko widzi. Zna każdą naszą myśl, zanim pojawi się ona w naszym umyśle, jak to powiedział psalmista (por. Ps 139, 2). Jakimś jednak cudem, zupełnie nie po ludzku, wciąż ma dla nas łaskę.
Ale, jak Adam i Ewa w ogrodzie Eden, zauważamy, że jesteśmy nagie i przerażone, dlatego postanawiamy się ukryć.
Jakiego odkrycia się boimy? Oto kilka możliwości, które zauważyłam u siebie i u tych, których znam i kocham:
1. Strach przed wykonaniem konkretnej pracy. Siedzenie z Bogiem sprawia, że zadania, które z całej siły staramy się wypchnąć ze świadomości, wydostają się na powierzchnię. Powinnaś przebaczyć komuś, kto wobec ciebie zawinił? Wyciągnąć rękę do kogoś, kogo zraniłaś? Zacząć wywiązywać się ze zobowiązania, które zaniedbałaś? Przebywanie w ciszy z Bogiem przypomni ci o tych sprawach – i o tysiącu innych.
2. Strach, że zostaniesz poproszona o zmianę. Może być jeszcze gorzej: co, jeśli samotność przed Bogiem odkryje nie tylko konkretną czynność do wykonania, lecz także szerszą rzeczywistość, za którą powinnaś pokutować? Nocne przerażenie. Wzrastająca tendencja do pokrzykiwania na dzieci. Zaglądanie na Facebooka w czasie płatnej pracy. Jeśli nie znajdziemy czasu, by Duch Święty mógł nam pomóc ocenić jakość naszego życia, łatwo przekonamy same siebie, że nie mamy potrzeby dokonywania takiej oceny. Proste, prawda? Aha. Nie jest to najlepsze podejście (por. Ga 6, 7–9).
3. Strach, że jesteś sama na świecie. Najwyraźniej ten strach był mi najbliższy. Dlaczego nie decydowałam się na praktykowanie modlitwy w ciszy przez całe osiemnaście miesięcy? Ponieważ bałam się, że jeśli zwrócę się do Boga, po drugiej stronie słuchawki nie będzie nikogo, kto mógłby odebrać. Bardzo żałuję, że nie udało mi się rozprawić z tym lękiem wcześniej.
Niebezpieczne kłamstwo
Czas ciszy nie jest tak cichy, prawda? Gdy otaczający nas hałas ustępuje, w naszych głowach robi się coraz głośniej.
Za każdym z wyżej wymienionych strachów stoi kłamstwo: „Nie mogę stanąć przed Bogiem taka, jaka jestem”. Na początku dostrzegamy tylko nasz bałagan. Prawda jest taka: każda z nas jest popaprana. Właśnie dlatego potrzebujemy czasu spędzonego tylko z Bogiem, w ciszy, w której będziemy mogły usłyszeć Jego niosący uzdrowienie głos. Mamy wybór pomiędzy chaosem a spokojem, zgiełkiem a samotnym spotkaniem z Bogiem, pomiędzy odmową a uzdrowieniem.
Dlaczego wiara w to kłamstwo jest tak niebezpieczna? Ponieważ nigdy nie stoimy w miejscu. Albo się do czegoś przybliżamy, albo się od czegoś oddalamy.
Remedium na uciekanie od nas samych jest bieg w kierunku Tego, który pomaga nam w przezwyciężaniu samych siebie. Przekonanie, że zostaniemy zawstydzone, jest kłamstwem. Prawda jest taka, że Bóg – Stwórca i władca całego wszechświata, Ten, który pokonał grzech i śmierć – pragnie być z tobą w bólu, wątpliwościach oraz innych okolicznościach życia. „Dobroć Boża chce cię przywieść do nawrócenia” (Rz 2, 4).